poniedziałek, 30 września 2013

koniec września

Najpierw konkrety. Przebiegnięte 140 km. Średnia tygodniowa przedstawia się następująco:


Początek umoczony względami rodzinnymi, poza tym intuicyjnie (jak mówi znajomy lekarz: "intuicję mają tylko kobiety i niektórzy sportowcy") chciałam odsapnąć po sierpniu. Później wzięłam się w garść i trzymałam planu.

Uzyskane rekordy:
10 km - 58:23, bez atestu. Kabaty przekładają się jednak na płaskie trasy ulicowe.
3 km - 15:53, na bieżni.

Oprócz biegania we wrześniu trzy poniedziałki były z cross-fitem. Tu przysiady na TRXach w moim wykonaniu.

fot. obozybiegowe.pl
Poza tym przyjęłam wyzwanie robienia przysiadów. Siłowo czuję się lepiej...



Nadal też robię pompki, jestem już przy 60 w trzech seriach. Zaskakiwać nikogo nie zamierzam, fajnie widzieć własne postępy.


No właśnie... Postępy. Biegam więcej, ćwiczę więcej i choć bywają tygodnie z bólem, to mam subiektywne poczucie, że forma rośnie. Czytam "Bez ograniczeń" Chrissie Wellington i odnajduję się w opisie "Stan wyczerpania towarzyszył mi codziennie (...) pomimo przejmującego wyczerpania, czułam się silniejsza niż kiedykolwiek. To było bardzo dziwne doznanie: miałam wrażenie, że moje ciało ewoluuje i pomimo oznak zmęczenia nabiera ogromnej siły".

Mądre głowy mówią, że rozszerzona aorta nie wpływa negatywnie na moje bieganie, niewykluczone że to długodystansowe bieganie wpłynęło na jej poszerzenie. Do stanu operacyjnego daleko. Jeśli nadal będę się kierować rozsądkiem, to żadna krzywda mi się nie zdarzy. Wyjaśniła się już kwestia "chłeptania przeze mnie powietrza" i kaszlu po startach. Prawie zawsze pojawiał się po bieganiu na falenickich wydmach, moich pierwszych cyklicznych zawodach.

niedziela, 29 września 2013

wycieczka biegowa na Pragie

14°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wilgotność: 0%

Przed wyjściem z domu
Niechcemisie.
Plan pokazuje długie wybieganie.
Niby słońce, ale chłodno. Pod górę mentalnie mi.
Żel energetyczny zjedzony - sztuk 1.

3 kilometr
Jakby nie liczyć, to z domu na Wał mam 3 kilometry. Niezależnie od trasy.
Biegnę. Spowalniam się nawet. Średnie tempo 7:09.
Widoki wokół Wału cudne. Na ziemi i niebie.


Droga monotonna.
Wielu rowerzystów, biegaczy oprócz mnie zero... No tak, maraton.


10 kilometr
Jestem blisko Afrykańskiej.
Jest już godzinka biegu.
Przerwa na żel i wodę.
Jakiś rowerzysta mówi do mnie: "Dziękuję". Do teraz nie wiem, za co...

12 kilometr
Chwila dla fotoreportera nad Balatonem na Gocławiu.
Zero zmęczenia. Luziczek. Wyrywam się i tempo jest już 6:45.


14 kilometr
Plac Szembeka.
Słońca mniej, wieje.
Przystanek na wodę i foto.
Siedzący biegacz na mój widok się uśmiecha.
Pozdrawia mnie kierowca machając z auta. Odmachuję, biegnę dalej.


16 kilometr
Na Makowskiej, wzdłuż torów, mijam dwóch biegaczy. W końcu!

18 kilometr
Jestem na wiadukcie na Marsa, choć nie planowałam. Wykopy na "mojej" trasie.
Ostatni żel i woda.
Sporo przerw na skrzyżowaniu z Żołnierską, bo nie chciałam biegać po czerwonym.
Zaczyna się ostatnia prosta do Radości.

Półmaraton
Anin. Czas jak na jurajskim, 2:25:00.
Tempo ostatniej piątki: 6:47.

23 kilometr
Między Międzylesiem a Radością krysysowo.
Bolą kolana i lekko stopy w kostkach. Jestem w Lidlowych butach, bo startówki się suszą. Amortyzacja słaba.
Dopijam wodę.

Trasa dzisiejszego wybiegania
25 kilometr
Utrzymuję tempo.
Wiem, że dom blisko, więc gnam jak na skrzydłach.

Tabela pięciokilometrówek.

Koniec.
Biegłam trzy godziny.
Na liczniku 26,2 km.
Średnie tempo 6:52. Dałam sobie w kość. Mogło być wolniejsze.
Czuję nogi.
Rozciąganie dłuższe niż zwykle.
Zasłużyłam na lasagne.


**********
Dzień po nic nie boli. Już wieczorem pod kocykiem dyskomfort nóg przeszedł.

piątek, 27 września 2013

zegarek treningowy

Po kilku miesiącach biegania z Endomondo w telefonie, przyszedł czas na inwestycję w zegarek treningowy. Cała rodzina przed moimi 35 urodzinami dostała cynk na co zbieram, więc wyjątkowo z prezentami mieli łatwiej. 

Wybór padł na Garmina 110. Ponoć można jeszcze brać pod uwagę markę Polar, ale nie mam do niej przekonania, bo wokoło sami Garminowcy. Dla mnie najważniejsze było, aby mierzył dystans, tempo i tętno. Opcji interwałowych można dopilnować samemu. 

Pierwsze męskie wrażenia na widok mojego cudeńka: "gustowny, ten różowy pasek idealnie pasuje do Twojej subtelnej kobiecości" i dalej "a szary kolor perfekcyjnie współgra z Twoją stanowczością i analitycznym, chłodnym myśleniem". Mnie też się podoba.

Moja życiówka na 10 km z dn. 06-10-2013

Garmin sprawdził się zarówno w biegu, jak i na rowerze. Czasem długo czekam aż złapie sygnał GPS, ale są to dość rzadkie przypadki i najczęstsze w lesie czy bezludziu. Nie narzekam na baterię, starcza na kilka moich biegań. O niebo lepiej kontroluje się czas (ew. tempo) na zawodach lub treningach unosząc lekko do góry dłoń z zegarkiem niż całą rękę z telefonem w armbandzie.

Znalazłam jeden minus biegania z zegarkiem i bez telefonu. Gdy się zgubisz - liczysz na siebie. Koniec języka za przewodnika, tak jak u mnie w czasie pierwszego treningu z Garminem w Dzikim Lesie.

Przyzwyczajam się ciągle (od maja!) do Garminowej aplikacji on-line, dlatego zdecydowanie wolę zapisywać treningi w Endomondo, gdzie są wszystkie od grudnia i jest publika, która je komentuje.

na zakwasach

Ostatni tydzień września: w poniedziałek trening funkcjonalny z elementami cross-fit, w środę trening biegowy drużyny, a w piątek kolejny trening biegowy, już indywidualny. Zakwasowo ostatni tydzień prezentuje się następująco:
- we wtorek i środę zakwasy po poniedziałku (plecy i ramiona), 
- w czwartek i piątek zakwasy po środzie (łydki, uda i pośladki), 
- w sobotę nadal problem stanowi poruszanie nogami...
Poruszam się z gracją, nie z wrodzonej elegancji, ale z bólu. Zakwasy świadczą o tym, że nie obijam się treningowo. 

Poniedziałek
Na cross-ficie znowu wygraliśmy, choć zupełnie się nie spodziewaliśmy. Poniżej papierek po wygranej. Tym razem działaliśmy w trzyosobowym zespole plus wirtualny zawodnik (bo reszta zespołów czteroosobowa). 

Stacje:
- brzuszki z podparciem na ręce i nodze,
- skakanki,
- pompka z podparciem na kettlu i pociągnięcie kettla w górę jak w martwym ciągu, ale wyżej,
- tor przeszkód: przeciągnięcie szarfy, dżdżowniczki wokół pachołka, raczki, bieg,
- wyciskanie opony z workiem piasku (jako jedyna miałam przyzwolenie na wyciąganie worka),
- TRXy - trzy cykle: przysiady na jednej/drugiej nodze, naciąganie ramion z tyłu.
Dwa cykle po 2 minuty z przerwą 5 minut.

Słabam nie tylko w wyciskaniu ciężkiej opony (samą podnosiłam nawet 70 razy), ale również w raczkach. Skakanka też pozostawia sporo do życzenia (tylko 120 powtórzeń). Cóż, trening czyni mistrza.

We wtorek po raz kolejny we wrześniu rozbieganko z A. Robiłyśmy 8, 6 i 4,5 kilometra po Ursynowie. Fajnie by było, aby nam te wspólne biegania weszły w krew. Motywacja zupełnie inna, gdy się wychodzi razem na trening. Nawet jeśli na krótki. Mam cichą nadzieję, że A. się rozbiega i będziemy śmigać dłuższe dystanse, bo jest miło.


Środa
Wymagający trening biegowy na Agrykoli. Były nawet schody w czasie rozgrzewki, a potem 10 x 400 metrów z krótkimi (50 sek) przerwami. Moje okrążenia miały mieć czas ok. 1:58. No i miały. Było ciężko, ale udawało mi się do końca utrzymać tempo 4:44-4:59! Jestem z siebie zadowolona, bo po kryzysie w czwartej czterysetce, kolejne szły już z lekkością. Nie wiem, skąd znalazła się siła. Dawno mnie po treningu nogi aż tak nie bolały...

Piątek
Poruszam się jak robot. Wstawanie i siadanie przypomina jeszcze o środzie i chyba o schodach... W planie 10 kilometrów w tempie maratonu. Ciężko było wyjść, a jeszcze ciężej biec pierwsze dwa kilometry. Czułam mięśnie nóg mocno, a potem... jakby się rozgrzały i jak ręką odjął ból i dyskomfort odszedł. 

Trening udany. Dystans w tempie 6:30 zaliczony. Nawet na bolących początkowo nogach się da. Po powrocie poświęciłam dłużej niż zwykle uwagi i czasu rozciąganiu. Teraz grzeję mięśnie pod kocykiem.

Niedziela
Szykuję 32 kilometrowe wybieganie... Ma być mega wolno.

czwartek, 26 września 2013

pędem nabędę

Pobudka prawie skoro świt, aby czym prędzej jechać do Lidla i nabyć biegowe ubranka na zimę z kolekcji Crivit Sport. Moje rozmiary rozchodzą się jak świeże bułeczki, więc polowałam na bluzy i spodnie tuż po ósmej.


Nabyłam koszulkę techniczną z długim rękawem, dwie bluzy (seledynową i czarną), rękawiczki, dwie pary skarpet i spodnie z membraną. 

Letnia kolekcja w porównaniu z zimową nie powalała. Spodenki 3/4 czy spódnica sprawdziły się świetnie, natomiast bluzki z rękawkiem w kolorze oczojebnej zieleni i pomarańczu nie dość że wielkie jak na rozmiar S, to oczy bolą w nich biegać. Korzystam z nich teraz, są warstwą pod.

Tym razem zwrot o 180 stopni. Rozmiary w porządku, S na mnie nie wisi. Jakość i wykonanie na piątkę. Czarna bluza z kapturem dobrze uszyta. Kaptur nie spada z głowy. Brakuje może kieszonek. Idealna na drugą warstwę. Seledynowa bluza (bez kaptura) bardziej przylegająca, dobra pod kurtkę. Techniczna koszulka przyjemna w dotyku, trzyma ciepło. Skarpety nie przetestowane jeszcze, bo zbyt ciepło teraz. Za to rękawiczki już używane. Mają naszywki na kciuk i palec wskazujący niezbędne przy korzystaniu z telefonu z ekranem dotykowym. Spodnie z membraną są z prostymi nogawkami, trochę zastanawia mnie po co suwak w nogawce, bo raczej nikt nie ma takiej łydy aby z niego korzystać...

Z jesiennych zakupów jestem zadowolona. W przystępnej cenie mam dobrej jakości ciuchy, w których chętnie trenuję. Zresztą nie tylko ja. Seledyn jest teraz dość popularnym kolorem wśród biegaczek.

Przypomniało mi się, że mam Lidlowe bruslejki do biegania! Tu ich test.

niedziela, 22 września 2013

Bieg po Prawdziwym Mokotowie

16°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wiatr: zach. z szybkością 14 km/h
Wilgotność: 96%

Biegi po Prawdziwej Warszawie tym razem na Mokotowie. Start spod dawnej rogatki na Placu Unii Lubelskiej. Zupełnie przypadkiem spotkaliśmy się na wspólnym biegu z Kołczem, który był pod wrażeniem tempa jakie byłam w stanie utrzymać. Padł żart, że na maratonie powinnam łamać od razu czwórkę. Tak czy siak, sama czuję, że "jakby mogę więcej i dłużej"...


Trasa zwiedzania Mokotowa miała raptem 13 km i tempo konwersacyjne, nie te parametry jednak były najważniejsze. Nie pamiętam już tak na wyrywki wszystkich historii i anegdot, jakie opowiadał Przewodnik, ale jak się pojawiam w zwiedzonych biegowo miejscach, to coś tam w głowie jednak zostaje...



Niżej biegniemy Rakowiecką koło poczty, na której w filmie Barei usłyszeliśmy słynne "Nie ma takiego miasta jak Londyn. Jest Lądek. Lądek-Zdrój".

foto by Dziki

Największe wrażenie zrobiło na mnie miejsce, gdzie zachował się napis z 1944 roku na elewacji budynku "MIN BRAK" i ulica Fałata, gdzie na murze budynku widać ślady po kulach. 

Na zdjęciu poniżej biegniemy w kierunku Skoczni i dalej przy domu generała Jaruzelskiego.

foto by Dziki

Koniec trasy znowu na Pl. Unii Lubelskiej. Lubię fronty kamienic przy uliczkach odchodzących od tego placu w kierunku Łazienek. Jak się dowiedziałam, mają one tylko osiem kondygnacji, bo na początku XX wieku, gdy były budowane, ciśnienie doprowadzałoby wody wyżej.

foto własne
Po biegu jak zwykle sprawdzian wiedzy i rozdanie medali najpilniejszym. Nie należę do tej grupy.

poniedziałek, 16 września 2013

po siłę

12°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wilgotność: 77%

Przyszła w końcu pora na trening funkcjonalny z elementami cross-fit. Nie ma totamto. Same przysiady i pompki w domowym zaciszu to za mało i nie ma takiego fun'u jak w grupie i na świeżym powietrzu. W parku.

Po rozgrzeweczce (statycznej i dynamicznej) podział na zespoły. Już na samym początku ustaliliśmy z P., że będziemy razem. Tak zostało. Razem z pozostałymi drużynami przechodziliśmy przez kolejne stacje. 2 minuty ćwiczeń, przerwa i dalej. Były dwie serie.

Foto obozybiegowe.pl
Stacje:
- burpeesy (pompka i pajacyk),
- martwy ciąg (obciążenia od 14 do 18 kg),
- wyciskanie opony (woreczek z piaskiem lub dwie butelki z wodą jako obciążenie),
- TRXy w pozycji obwróconej pompki zginanie i prostowanie nóg,
- przysiady z obciążeniem (ręka w górze z kettlem 8-12 kg)
- brzuchy z podparciem na ręce i nodze.

Dla mnie najtrudniejsze były opony. Mam słabe ręce i wyciskałam 50-55 powtórzeń. P. w tym czasie robił 120! Całkiem przyzwoicie wychodziły nam burpeesy, tu udawało mi się nadrabiać, bo robiłam 25-27 powtórzeń. W martwym ciągu robiłam ok. setki powtórzeń, podobnie w przysiadach i TRXach. W brzuszkach ok 80.

Foto obozybiegowe.pl
Pierwsza seria zdecydowanie lepsza pod kątem powtórzeń niż druga, chociaż druga lepsza technicznie. Tak czy inaczej na kolejnych stacjach zdobywaliśmy głównie miejsca na podium. Tylko w martwym ciągu byliśmy poza. Po zsumowaniu wszystkich konkurencji okazało się, że... WYGRALIŚMY!

Zwycięstwo smakowało podwójnie, bo nagrodami były słodycze. 


Trening mi się podobał (trudno, aby nie po wygranej), zamierzam regularnie bywać. Do końca października ma być pod chmurką, później przeprowadzka na salę.

*********

Na widok zdjęcia z herbatnikami na fb moja Rodzicielka przy nadarzającej się okazji pozwoliła sobie na komentarz:
- Dziecko, przecież Ciebie stać na kupienie sobie ciastek...
- ... ale to nie to samo, co je WYGRAĆ!
- Aha...

sobota, 14 września 2013

życiowa dyszka w Kabatach

14°C
Aktualnie: Przewaga chmur
Wiatr: płn. z szybkością 3 km/h
Wilgotność: 77%

Pogoda do biegania dobra. Chłodno, opadu brak. Na trasie nawet sucho. Tylko kilka kałuż na skraju lasu. Tak czy inaczej, na bieg wybrałam trailowe Mizunki. Trasa Grand Prix Warszawy na Kabatach ta sama co w marcu. Jakoś bardziej wolę tę ze startem z Moczydłowskiej...


Wystartowałam wcześniej, bo już o 12:00 miałam być w Starej Miłosnej. Przynajmniej w teorii. Ten start miał swoje zalety, bo się nie zostaje w ogonie i biegnie się na początku bez ścisku. No i największy atut - wyprzedzający zawodnicy pozdrawiają i zagrzewają do walki.

fot. biegi.waw.pl

fot. biegi.waw.pl

fot. biegi.waw.pl


Ale od początku. Po starcie starałam się nie wyrywać. Tempo obecnej życiówki z Orlenu 6:04 i tak celowałam. Wolniutko do przodu, a para w nogach była. Potem ciut tempo spadło, ale i zegarek mi między drzewami głupiał... Na agrafce przekonałam się, że biegnę jako szósta i postanowiłam nie oddać tej lokaty. Mówimy oczywiście o lokacie wśród wcześniej startujących. Do końca ją utrzymałam, choć między 5 a 8 kilometrem byłam piąta.


Od piątego kilometra zaczęły się wyprzedzania tych z normalnego startu. Mnie się zaczęło biec gorzej, choć szybciej i z zadyszką, ale gdy na 7-8 kilometrze widziałam tempo 5:30-5:40, to wiedziałam od czego... Wykres tętna wcale nie potwierdza mojego samopoczucia... Miałam kryzys na dziewiątym, też nie widać...


Nie mam też pojęcia, gdzie tak wolno biegłam. Przypojek na trasie brak... Może to podbiegi? Na dziewiątym był i to by się zgodziło. Wcześniejsze nie były jednak jakieś masakrycznie wysokie i długie... 


Wróćmy do zewnętrznego motywatora biegu czyli kibiców-zawodników. Pierwszy był trener z obozu biegowego - Jacek: "Tak trzymaj, Renata. Bardzo dobrze". To był piąty kilometr. Potem mijał mnie znajomy z Wołomina "Biegniesz, Misiu. Biegniesz!". Dalej: "Cześć, Renata". Na ósmym biegacz-kibic, widząc chyba moje powolne konanie, zagrzewał mnie do walki stwierdzeniem "Pani Renata utrzymuje tempo!" (Dzięki, Karol!). No i przed wybiegnięciem z lasu brawa od obozowego kolegi, a kilka chwil dalej znowu: "Cześć, Renata" od innego współobozowicza. W sumie to tylko słowa, ale na mnie działały bardzo mocno. Nie odpuszczałam. 

Gdy zobaczyłam w oddali metę, a na zegarku 55 minut biegu, to podniosłam się z niemocy i postarałam, aby nie zwolnić. Kołcz jeszcze przed startem zapowiedział, że się przestanie do mnie odzywać, gdy nie będzie piątki z przodu, więc lżej mi się zrobiło i radośnie mogłam finiszować.

fot. biegi.waw.pl


Po dotarciu do mety wzięłam w locie wodę i prosto do toitoiki. Siku na ósmym czy dziewiątym musiało już poczekać... A potem już tylko pączki i gratulacje. Oficjalny czas: 58:23

Moje dotychczasowe starty w Grand Prix Warszawy w tym roku wyglądają następująco:


Urwałam sporo z wyników z GPW. Choć życiówka na 10 km z kwietnia z Orlenu była pobiegnięta na 01:00:43, a w maju Bieg Wisły bez atestu pokazał 58:40.

Za trzy tygodnie zobaczymy, czy uda się utrzymać ten wynik na trasie z atestem PZLA...

piątek, 13 września 2013

peloty na halluksy


Dotarłam w końcu do Trenera Jacka w celu przygotowania dla mnie wkładek do butów z pelotami. Wybierałam się od zakończenia obozu, ale udało się!

Cała zabawa z wkładkami trwała blisko godzinę. Zostałam okropkowana najpierw zgodnie z obecnym rozłożeniem środka ciężkości na stopach, później w wersji idealnej i do tej ostatniej wersji zostały uformowane wkładki z naklejonymi pelotami pod śródstopiem.


Pierwsze wrażenie stania na wkładkach - moje palce w końcu się rozciapierzyły, a nie tkwią ściśnięte razem (mam nadzieję, że mój czwarty palec u lewej nogi w końcu odetchnie z ulgą.). Peloty ciut czuję, ale nie jest to niekomfortowe. Co mnie zaskoczyło, to to że w każdym obuwiu inaczej je czuję, co potwierdza że w każdym układa się inaczej środek ciężkości.

Mam je nosić do chodzenia na stałe, od czasu do czasu mogę w nich pobiec, ale raczej coś krótkiego... Co też uczyniłam od razu po wyjściu ze sklepu, bo byłyśmy umówione na rozbieganie z A. Biegało mi się dobrze. Nic nie uwierało... Kropki tylko dziwnie wyglądały, bo ich nie zmyłam, ale co tam... Kto broni mi biegać z czerwonymi i czarnymi kropkami na łydce?! No kto?!

Za pół roku wracam do Jacka do poprawki. Właściwie nie ja, a wkładki, które same w sobie są niezniszczalne, ale raz na jakiś czas należy je uformować ponownie. Kwestia schodzenia ich i ewentualnych zmian po ich działaniu. W badaniu różnica łuków stóp wyszły mi spore - 3,46 (lewy) i 3,39 (prawy). Wkładki mają je wyrównać.

*******

Jako że pojawiają się głosy i komentarze, że to pierwsze żniwo biegania, wyjaśniam że to nie ma ze sportem  i aktywnością nic wspólnego. Dzięki analizie stopy wyszły różnice łuków i mogę zadziałać profilaktycznie. U mnie w rodzinie halluksy są niejako genetyczne, w moich stopach widać pierwsze symptomy i dzięki wkładkom jest szansa aby zapobiec "koślawemu paluchowi" a nawet dwóm.

środa, 11 września 2013

walka o szybkość odc. 3

12°C
Aktualnie: Deszcz
Wiatr: zach. z szybkością 13 km/h
Wilgotność: 94%

Kolejny trening w deszczu. Jesień, czy jak?! Faaski znowu zmokły, może nie tak jak na Agrykoli (bo żab w środku nie było), ale potrzebują kilku dni na całkowity wysech.

Najpierw rozgreweczka w górę Myśliwiecką do Pięknej. Nie powiem, podbieg sam w sobie był trudny a zacinający deszcz i wiatr nie ułatwiał. Potem kółeczko po parku z pompeczkami, dostawianką, wykrokami i pajacykami.

No i przeszliśmy do głównej atrakcji wieczoru. Tym razem robiłam dwa razy po 2 kilometry i raz kilometr. Przerwy pięciominutowe w marszu. Biegaliśmy po Parku Ujazdowskim, gdzie akuratnie jest jednokilometrowa pętelka z dokrętką przy fontannie.



Utrzymanie tempa na dziesięć kilometrów w pierwszym cyklu bezproblemowe. Gorzej z kolejnym. Wyszło 6:05, a miało być 6:00. Kilometr miał być na 5:50, a udało się ciut szybciej...

Cały czas chodził mi po głowie wiersz Staffa:
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
i pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, 
dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
i światła szarego blask sączy się senny... 
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...


Powrót na Myśliwiecką w dół Agrykolą. Świetnie było puścić się w dół, biegnąc bez hamowania. Deszcz już pod koniec nie padał, więc ulica choć mokra nie była strumykiem ociekającym wodą. Na dole oko cieszył widok na Pałac na wodzie, a wcześniej na rozświetloną Alejkę Chińską w Łazienkach. Przypomniałam sobie, że obiecałam sobie kiedyś wycieczkę biegową po Warszawie. Pora ją zrealizować. Na finisz grupowe rozciąganko przy Kanale Piaseczyńskim i do domu.

poniedziałek, 9 września 2013

w tempie maratońskim

17°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: zach. z szybkością 14 km/h
Wilgotność: 68%


Miałam biegać w niedzielę, ale rodzinne okoliczności przyrody nie pozwoliły ruszyć w normalnej porze na wybieganie. Mam problem z bieganiem po ciemku. Po kabackim gwałcie. Ja, która zimą wychodziła na 6-8 km o 22:00... Oby mi przeszło...

Dziś zaczęłam ok. 18:00, więc kończyłam po zmierzchu. Nie było mi fajnie biec rowerową ścieżką przy lesie. Mijali mnie pojedynczy biegacze czy rowerzyści... Ble. 

Plan był na około 20 kilometrów i chciałam utrzymać maratońskie tempo od początku do końca. Początek (ok 200-300 metrów) był trudny, jakoś mi się nie chciało. Ale po dopingu dwóch sąsiadów, którzy radośnie zareagowali na mój widok od razu się zachciało biec przed siebie.


Trasę ułożyłam sobie taką, aby wybiec daleko od domu. Jak nie kusi biec na skróty, to i dystans się przyzwoity robi. Biegłam głównie ścieżkami rowerowymi lub chodnikami (kostka), czasem udało mi się zbiec na asfalt.

Miałam ze sobą plecaczek, a w nim żele i wodę. Zjadałam pół żelu co 5 kilometrów (był przed startem, ok. piątego, po dyszcze i po piętnastce) i popijałam go wodą. Starczyło mi pół litra zwykłej Nałęczowianki. Najgorsze są dwa pierwsze dawkowania żelu, bo jest słodki jak ulepek! Po piątce mijałam akuratnie ATM Studio z wielką reklamą wódki z hasłem "Taki smak powinna mieć wódka...". No, sądząc po tym, co ja akuratnie miałam na języku, to zgodzić się nie mogłam.

Utrzymanie tempa 6:35 nie było trudne, zerkałam na zegarek. Pilnowałam się i szło. Do 15 kilometra. Potem zeszłam na kilka metrów do marszu na konsumpcję (żel i woda) i nadrobić średnie tempo było trudno BARDZO, ale się udało. Biegłam z auto lapem na pięć kilometrów, więc początek zawsze się ślamazarzył wg Garmina, a potem już się tempo stabilizowało.


Kółeczko przy domu zapętliło się w okolicach 19 kilometra i na tym skończyłam. Samopoczucie po biegu: dobre. Przy bramie i drzwiach porozciągałam się (łydki, czwórki). Działa dokończyłam na kuchennym stole. Idealnie układam na nim zgiętą nogę i rozciągam pośladek. Na pasmo przyszedł czas przed telewizorem.


Plecaczek zdał egzamin. Jest lekki i nie przeszkadza w biegu. Nawet "z towarem". Przy okazji testowałam też buty z Lidla, które jakiś czas temu kupiłam jak mi zmokły startówki.


Są lekkie. Ale nie odbijają się tak elastycznie od podłoża tak jak Faaski. Biegnie się w nich wygodnie. Wyglądają przyzwoicie. Kolorystycznie mi również odpowiadają. Fajnie, że sznurówki są pod kolor drobnych wstawek na butach. Jak na swoją cenę, przyzwoita jakość. Będą na deszczowe treningi.

Zapominałam, że po tym treningu przytrafił mi się zabawny dialog.
- Widziałam Cię, jak biegałaś w Miedzeszynie.
- Aaaa, tak. Byłam tam, a potem pobiegłam pod most Siekierkowski.
- No i jak stamtąd wróciłaś do domu? Autobusem?
- Nie, biegiem.
[Cicha. Zaskoczenie. Zaduma.]

wtorek, 3 września 2013

WTC III czyli trzy tysiaki na bieżni

14°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płn.-zach. z szybkością 23 km/h
Wilgotność: 72%

Samopoczucie przed biegiem koszmarne. Pogoda na bieganie dobra. Chłodno, choć z początku wiał wiatr. W trakcie startu nie odczuwałam już go.

Rozgrzewkę biegłam świńskim truchtem. Na czole i plecach miałam z zimny pot. Bieg sprawiał mi ogromne trudności. W zasadzie umówiłam się sama ze sobą, że jak się źle poczuję, to schodzę z bieżni. Wczorajszy powrót do domu wyziębił mnie znacznie i niewykluczone, że łapie mnie jakiś wirus...

W końcu padł strzał startera. No i ruszyliśmy. Starałam się hamować, ale biegłam ostatnia więc ciągnęli mnie ci z przodu. Nie wiem, skąd miałam siłę, aby pierwsze okrążenie wyhaczyć na 04:39! Potem się spowolniłam i po kryzysie na szóstym kółku, w nadziei na szybki koniec, udało się znowu przyspieszyć.

Męski głos na pierwszym lub drugim okrążeniu upomniał mnie "Renata! Ręce za wysoko". Nie wiem, kto ale dziękuję. Poprawiłam się.

Strategia biegu na dwa z szynami. Nie ma co do tego wątpliwości. Ułańska fantazja mnie ponosi... a ambicja ją podsyca. Pierwszy zawodnik zapętlił mnie dwa razy! Grrr! Pytanie, czemu biegł w mojej serii "debiutantów".


Jednak 16 minut na 3 km złamane, wcześniejszy wynik: 16min i 36sek. Poprawiony też test Coopera - 2,33 km.


Oficjalne wyniki: 15:53,0.

Całkiem niechcący uda mi się wystartować w każdej edycji tegorocznego Warsaw Track Cup. Biegłam już tysiaka, w sztafecie, dziś 3 km, a w październiku będzie 1500 metrów. Komplet.

niedziela, 1 września 2013

podsumowanie sierpnia

W sierpniu królowało bieganie. Pojawiła się również pokora do wiedzy i umiejętności, jakie powinnam nabyć w tej kwestii. Nie zabiera to bynajmniej radości biegania, ale tworzy głód na nowe...

Niżej widać kilometraż z rekordową, jak dotąd, ilością kilometrów. Połowę ich zrobiłam w górach na obozie biegowym w Szklarskiej Porębie, resztę na dwóch półmaratonach: Ossów-Radzymin Błonie.


W sumie przebiegłam do tej pory ponad 730 kilometrów. Zaczynam myśleć o przebiegu butów, ale Faaski służą od wiosny (plus półmaraton w Wiązownie), więc jeszcze w nich pobiegam na jesieni na spokojnie. Nie wyglądają na zbiegane jeszcze... Myślę, że projekt: nowe letnie buty na zawody wróci na wiosnę. 

Moje osiągnięcia w liczbach

Oprócz rekordowej ilości kilometrów udało się mi:
  1. ustanowić życiówkę na półmaratonie z czasem 02:11:21,
  2. nauczyć biegać z tempem narastającym,
  3. urozmaicić trening biegowy o treningi siłowe i stabilizacyjne na beretach.
W głowie mam całkiem realny plan na złamanie dwóch godzin w półmaratonie na wiosnę, co ładnie wpisuje się w zamiar wybiegania Korony Półmaratonów w 2014 roku.

Moje osiągnięcia, stan na 31-09-2013

W sierpniu podjęłam decyzję o dołączeniu do drużyny obozybiegowe.pl. Treningi drużyny w tym miesiącu miały szybkościowy charakter. Biegałam 1200 i 600 metrów oraz tysiączki z dwusetkami. Od września powstają dwie grupy: szybkościowa i wytrzymałościowa. Planuję dołączyć do tej drugiej.

Stan palców u lewej nogi: drugi paznokieć schodzi (stan trwa już od czerwca). Palec czwarty z krwiakiem po półmaratonie w Błoniu. Separuję go, aby nie pogarszać sytuacji. Nie boli nic, więc jest dobrze.

We wrześniu czeka mnie wizyta u lekarza medycyny sportowej oraz realizacja zamówienia na peloty na haluksy. Wkładkę będę nosić w butach normalnych, nie-biegowych.