sobota, 30 listopada 2013

listopadowe roztrenowanie

Jak ktoś myśli, że tu będzie o tym jak leżę na kanapie i pachnę, to się myli! To znaczy, trochę odpoczywam, ale bardziej aktywnie niż biernie. Po podsumowaniu sezonu 2013, udało się postawić poprzeczkę w postaci nowych życiówek na wiosnę, o czym konkretniej w poście z celami i planami na 2014.

Treningowo kalendarz listopadowy wygląda następująco:


Biegowy lajt, to widać. Odpoczywałam. Koniec miesiąca pod znakiem przeziębienia, więc już nie dobiegałam niczego ani nie ćwiczyłam...

Mimo roztrenowania ostro zaczęłam dbać o kondycję siłową. Był jeden cross-fit. Przystąpiłam do pomkowej rywalizacji na Everest, udało mi się dorzucić od siebie w sumie ... pompek. Zaczynałam od 52 w pięciu seriach, a już po dwóch tygodniach było 97!

Filmik motywacyjny Wybieganego, jednego z pomysłodawców i liderów akcji.

Rywalizacyjna zabawa drużyn we wspólne pompowanie dodawała sił i skrzydeł, a efekty lały miód na serce. Przy okazji w standardowym komplecie ćwiczeń znalazły się przysiady (normalne i na beretach), brzuchy (tył/przod), stanie na palcach, deska, nożyce, przysiady z hantlami, no i "ku-szpagatowe" rozciąganie. Wszystko było pięknie ładnie dopóki pewnego dnia drużyna obozówpompkowych.pl nie znikęla z Endomondo. Był to początek mojego sfoszenia na aplikację. Nie to, abym była szczególnie obrażalska, ale lubię sprawdzonych i niezawodnych partnerów, a tu lipa! Po reaktywacji drużyny nie byliśmy do końca miesiaca odrobić straty, a nawet dojść do tego samego miejsca co przed zniknięciem. Część pompkowiczów nie dopisała się do nowej drużyny i czar wyrównajego pOM/Ąpowania prysł...

W listopadzie udało mi się nadrabić zaległości w lekturach biegowych. Przeczytałam wreszcie Kenijczyków oraz Ultramaratończyka. Wpadła mi przez przypadek w dłonie fajna książka o treningach. Niemiecka szkoła treningowa. Przekonałam sie, że Niemcy fajnie i przystępnie o bieganiu (do mnie) piszą. Znalazłam w niej sporo ćwiczeń wartych wykonania. No i w końcu wiem, co to wahadło, którego nie robię w kroku biegowym. A jak już wiem... to postaram się uczyć biegać z tym wahadłowym wymachem.

Zakończenie pierwszego sezonu biegowego w liczbach:


Uroczyście ogłaszam zakończenie roztrenowania - od grudnia ruszam biegać.

finał cyklu GPW 2013

Koniec listopada. Dopadło mnie przeziębienie, ale po kliku dniach w łóżku postanowiłam się jednak przemóc i jeszcze lekko słaba pojechałam odebrać medal cyklu Grand Prix Warszawy 2013 oraz statuetkę za IV miejsce w kategorii. To moja pierwsza wybiegana statuetka, pierwszy cykl GPW.


Swoją drogą, to miło jest zobaczyć biegaczy w cywilnych ciuchach, poza trasą. A jeszcze przyjemniej powspominać...

Oto moje relacje z GPW 2013.

czwartek, 28 listopada 2013

Ultramaratończyk poza granicami wytrzymałości

W czasie roztrenowania, gdy się nie biega, to się o bieganiu czyta. Chociaż tyle.

W moje ręce wpadła książka Deana Karnazesa "Ultramatatończyk. Poza granicami wytrzymałości". Dystanse, co prawda, nie "moje", ale duch biegania poniósł mnie wraz z bohaterem na dystanse porównywalne do tras Warszawa-Włocławek (160 km jak Western States Endurance Run), Warszawa-Konin (217 km jak w Badwater przez Dolinę Śmierci) czy Warszawa-Poznań (320 km w sztafecie The Reley, którą Dean przebiegł sam, bez zmian). Dla niezorietntowanych: biegi ultra to wszystkie dystanse powyżej maratonu (czyli 42 km 195 metrów).

Nawet bez identyfikacji z takim kilometrażem do przebiegnięcia za jednym razem, można nauczyć się od autora pewnych biegowych prawd, nie tylko dotyczących diety, treningu, czy konkretnych przygotowań pod start (inne gdy zawody na pustyni, inne gdy w górach i inne gdy na biegunie). Są one związane z motywacją, techniką, sposobem radzenia sobie w trudnych chwilach. Oto kilka z nich:
"Najpierw biegniesz nogami, potem siłą woli, a na koniec sercem."
"Musisz dać z siebie więcej i na starcie, i na finiszu."
"Skup się na tym co cię czeka. Nie zastanawiaj się nad zachowaniem innych. W tym wyscigu nie walczysz z nikim innym oprócz siebie".
"Jeśli czułeś się dobrze, to znaczy, że nie dałeś z siebie wszystkiego. To powinno boleć jak diabli".


Dean ruszał zawsze pełen optymizmu. Biegł, biegł, biegł.... aż pojawiało się zmęczenie, czasem wymoty, czuł senność, ból w udach, łydkach. Zdarzało się, że miał kłopoty ze wzrokiem (kurza ślepota w górach lub halucynacje w czasie biegu po pustyni). Opanował do perfekcji jedzenie w trakcie biegu. Byłam pod ogromnym wrażeniem, jak w trakcie treningu zamawiał pizzę z dowozem na skrzyżowanie, do którego dobiegał akurat gdy zamówienie nadjeżdżało. Tylko jedna firma realizowała takie zgłoszenia o każdej porze dnia i nocy.



Czemu biegał karkołomne dystanse w trudnych warunkach (upał, mróz, góry)? Otóż Dean "żył przygodą, wyzwaniem, eksplorowaniem granic możliwości ludzkiego organizmu", jeśli ktokolwiek mówił, że "nie da się tego zrobić" to tego niemożliwego on właśnie dokonywał. Taktycznie się przygotowywał i realizował szalone cele.

Kiedy zaczął biegać dystanse ultra? Gdy skończył 30 lat i zrobił podsumowanie życia. Znurzony monotonią pracy w korporacji, która wycieńczała go psychicznie, uznał że pora na zmianę. Z etatu nie zrezygnował, ale pracę zaczął traktować jako źródło utrzymania. Spędzał w biurze jedynie osiem godzin by później spędzać czas z rodziną lub na treningu.

Realizacja biegowych celów biegowych Deana przypominała trochę mi mój sposób ma wyznaczone wyniki. "Nigdy wcześniej w życiu żaden cel nie owładnął mną do tego stopnia. Nigdy wcześniej niczemu nie oddawałem się z takim samozaparciem i zapałem." Autor przyznaje sie, że balansował między lekkomyślnością a odpowiedzialnością, u mnie wygrywa rozsądek i raczej się to nie zmieni.

Książka jest esencją biegowej duchowości. Można naczytać się, co oznacza "biegać sercem", bo biegi ultra, co coś więcej niż dystans.
   

sobota, 16 listopada 2013

cele i plany na 2014

Po zamknięciu pierwszego sezonu biegowego w maratońskim stylu, dobiegałam jeszcze na oparach ostatni bieg z cyklu GPW. Potrzeba odpoczynku była duża, ale chęć planowania kolejnego sezonu była większa. W końcu można leżeć na kanapie i marzyć, planować...

Co z tego powstało? Przede wszystkim przekonanie, że bardziej cieszą mnie biegi przełajowe niż uliczne. Będzie miało to ogromne znaczenie w przygotowywaniu terminarza na nowy sezon. Ale do konkretów!

Cele biegowe na wiosnę 2014:
- 10 km w czasie 54:59 (marzec/kwiecień),
- półmaraton w czasie 01:59:59 - Warszawa (marzec),
- maraton w czasie 04:14:59 - Rotterdam (kwiecień).
O celach na jesień pomyślę w maju/czerwcu. Są już pewne zalążki myśli o kolejnych życiówkach, ale nie ma co aż tak daleko spoglądać w przyszłość.

W pierwszym półroczu planuję starty w następujących imprezach:
- Korona Półmaratonów Polskich 2014 - konkretne zawody w ramach cylu nie zostały jeszcze ogłoszone przez PSB. Będę chciała pobiec na pewno półmaraton warszawski i półmaraton jurajski - reszta do uwzględnienia w terminarzu;
- Grand Prix Warszawy 2014 (10 km);
- XI Zimowe Górskie Biegi w Falenicy - dystans 6,66 km;
- ABN AMRO Marathon w Rotterdamie;
- Bieg Chomiczówki (15 km);
- Mienia Winter Trail (14 km);
- bieg na orientację, jeszcze nie wiem gdzie i kiedy, ale śledzę terminarze BnO zapalczywie;
- Bieg Łosia (17 km);

Cele nie-biegowe, choć z bieganiem mocno związane, na pierwszą część sezonu 2014:
- wzmocnienie siłowe organizmu,
- poprawa kondycji ogólnej,
- zrobienie szpagatu.

Plany treningowe już dzierżę w dłoni. Oficjalny start treningów: 9 grudnia. Do tego czasu gimnastykuję się i rozciągam, chadzam na cross-fity. Biorę też udział w pompkowej rywalizacji całego biegowego świata ogłoszonej przez Krasusa. Mało kanapuję w tym roztrenowaniu. Lada dzień zamierzać ciut potruchtać, tak aby nie zapomnieć jak się to robi...

*********


wtorek, 12 listopada 2013

w gabinecie fizoterapeuty

Po maratonie czułam się dobrze. Zarówno po samym biegu, jak i dzień później. Zmęczenie objawiało się głównie większą potrzebą snu, ale do weekendu ją nadrobiłam. Jednak jeszcze przed samym biegiem w Toruniu (nie wiedząc jak to będzie po, a pamiętając że po pierwszym półmaratonie bolał mnie każdy mięsień) zapisałam się do fizjoterapeuty. No i dzień po stawiłam się na wizycie.I... jak nie bolało... tak zaczęło boleć.

Mnie się wydało, że wizyta będzie przyjemna. Dotychczasowe masaże (co prawda, nie-sportowe) były milusie i sensorycznie upajały. Pełen relaks. Tymczasem jak terapeutka dorwała się do moich pomaratońskich mięśni, to tylko syczałam. Zaczęło się od rozścięgna i Achillesa, potem łydki, a na koniec uda. Sprawne ręce masażystki znalazły rezultaty cztero i pół godzinnego biegu. Z godziny z dotykiem TYCH rąk, najmilej wspominam zmrażanie moich kolan. Zimna nie lubię, ale przy bólu to było coś co dawało oddech.

Krioterapia jest metodą leczenia polegającą na miejscowym stosowaniu niskich temperatur. W czasie trwania zabiegu ciepłota skóry może obniżyć się do minus dwóch stopni i na skutek skurczu naczyń krwionośnych utrzymywać się po zabiegu przez 1 minutę. Natomiast 4 minuty po zabiegu występuje czterokrotne rozszerzenie naczyń utrzymujące się przez 2 godziny. Powoduje to wzrost stężenia tlenu i obniżenie stężenia mleczanów i histaminy. Zimno ma decydujący wpływ na zmniejszenie szybkości przewodnictwa nerwowego i obniżenie reaktywności obwodowych zakończeń czuciowo-ruchowych. Wyzwalają się duże dawki endorfin, co powoduje uśmierzenie bólu. Wykonuje się 10 zabiegów w serii. 
Kiedy się ją stosuje? 
  • po urazach, stłuczeniach, naderwaniu ścięgien; 
  • w chorobach reumatologicznych i zwyrodnieniach; 
  • w stanach zapalnych i obrzękach;
  • w nadmiernym napięciu mięśniowym i spastyce; 
  • przy uśmierzaniu bólu i zwiększaniu zakresu ruchomości stawów .


Starałam się nie koncentrować na tym, co się dzieje z moimi nogami. Rozglądałam się po wiszących makietach. Uznałam, że warto, abym zapoznała sie bliżej z układem mięśniowym, aby obsewować swój organizm w czasie i po treningach.




Dostałam zadanie domowe: ugniatanie stopą piłki tenisowej, bo moje rozcięgno jest twarde jak stal.

Najgorsze było to że bolesność nóg po rękoczynach została. Rozmasowanie mięśni spowodowało ich ból. Kolejna wizyta również masowana, już mniej boląca i z wykorzystaniem ultradźwieków. 

Ultradźwięki to fale akustyczne o częstotliwości drgań wyższej niż zakres słyszalności ucha ludzkiego. Drgania przenosząc się z jednej cząsteczki na następne wywołują powstanie podłużnej fali mechanicznej, co powoduje tzw. mikromasaż tkanek Energia mechaniczna stanowi bodziec dla układu nerwowego, powodując podwyższenie progu odczuwania bólu .Efekt cieplny zabiegu powoduje wzmożoną dyfuzję wewnątrz komórki oraz w przestrzeniach międzykomórkowych. Pod wpływem działania ultradźwięków związki koloidalne w tkankach ulegają rozbiciu na mniejsze cząsteczki, lub dochodzi do ich koagulacji. Wzrasta szybkość reakcji chemicznych i nasilają się procesy utleniania, poprawia się ukrwienie. 

Zastosowanie:

w chorobach zwyrodnieniowych stawów i kręgosłupa (osteofity)
w "ostrodze piętowej"
w stanach pourazowych: złamaniach, zwichnięciach, skręceniach, naderwaniach tkanek miękkich, krwiakach
w chorobach reumatycznych
w chorobach neurologicznych: neuralgiach, zapaleniach nerwów.


Ostatnie z pomaratońskiej serii spotkanie - masowane (na cztery ręce), z użyciem jonoforezy i z ćwiczeniami stabilizacyjnymi, które wykazały, że prawa stopa jest słabsza i koślawi się do środka nienaturalnie. Miednica jest w przodozgięciu i to decyduje o "uciekaniu" stopy...

Jonoforeza to zabieg polegający na wprowadzeniu leków przez skórę lub śluzówkę za pomocą prądu stałego. W zabiegu jonoforezy wykorzystujemy działanie prądu tak jak podczas zabiegu galwanizacji i działanie leków przenikających do tkanek. Jony leków nie docierają do elektrody zamykającej obwód, lecz tracą swoje ładunki na otoczkach i błonach komórkowych. W czasie od 24 do 48 godzin utrzymują swoje koncentracje i przenikają głębiej, docierając drogą krążenia do zmienionych chorobowo tkanek. 
Zastosowanie:
przeciwzapalnie, odczulająco - jon wapnia;
bakteriobójczo, aseptycznie - jony metali;
znieczulająco, przeciwbólowo - jon lignokainy;
zmiękczająco na tkankę łączną (blizny) - jon jodu;

w chorobach reumatycznych;


Po krioterapii, ultradźwiękach jednak najbardziej lubię jonoforezę. Leżysz i czekasz aż lek się wchłonie. Masz święty spokój! Do fizjoterapeutki na pewno jeszcze zajrzę, ale narazie pamiętam ten ból, przy którym syczałam co chwilę... Konsultowałam te moje doznania i tak ma być...

sobota, 9 listopada 2013

ostatnie GPW 2013 w Kabatach

Na ostatnie z cyklu Grand Prix Warszawy pogoda dopisała. Było sucho, pojawiło się nawet słońce. Temperatura pewnie ok 7-9 stopni. Zdecydowanie to były warunki na bieg "na krótko". Przywdziałam więc spodenki, jednak zostałam w koszulce na długi rękaw. Zdecydowałam się na trailowe Mizunki, bo w lesie ciut błota i śliskich liści.


Przed startem towarzyskie pogaduchy. Przyznam, że brakowało mi tego. Ostatnio sporo startowałam poza Warszawą. Zdążyłam potruchtać chwilę w ramach rozgrzewki i na start!

Moja forma była dla mnie zagadką. Po maratonie potrzebowałam odpoczynku, biegałam w ciągu tych dwóch tygodniu tylko raz - trzy dni przed zawodami na treningu biegowym. Rozgrzewka jeszcze szła, ale interwały mnie wykończyły. Z wywieszonym językiem wracałam do auta. Gdyby nie konieczność "dobiegania" siódmego biegu w cyklu, zostałabym w domu.

Postanowiłam pobiec poniżej godziny. Na życiówkę się nie czułam. Zaczęłam ostrożnie. Pierwszy raz biegłam na tętno. Od początku do końca biegu utrzymywało się wysoko - ok. 183 uderzeń na minutę, czasem spadało lekko do 178 uderzeń, ale wtedy przyspieszałam. Początkowo strategia ta pozwalała lekko przyspieszać. Udało mi się wyprzedzić około sześć osób, ale po siódmym było źle. Nogi mnie zwyczajnie nie niosły. Generalnie, im dalej to wiedziałam, że biegnę na dobiegnięcie. Mój organizm dopraszał się o odpoczynek.


Na 9 kilometrze spotkałam kolegę. Ot, przyszedł sobie pobiegać do Kabat i zorientował się, że rozgrywane są zawody. Zaczął ze mną rozmawiać i postanowił odprowadzić mnie do końca prostej. Okey, pomyślałam, ale gdy tam dotarliśmy uznał "To ja pobiegnę z Tobą do końca, to się przywitam z ludźmi z klubu". No i wtedy to stwierdzłam, że nie wydolę. Na końcu dystansu nie da się przyspieszyć, a ja już ten krótki dystans z nim do końca prostej zrobiłam 'na maksa'. Cóż... biegniemy razem. Nie mogę napisać, że rozmawiamy, bo raczej On mówi, a ja tylko uczestniczę w dialogu monosylabami.

W końcu widzę METĘ! Dobra, ostatnie metry i będę mogła odpocząć. Tylko dzięki kompanowi na ostatnim kilometrze udało się uzyskać oficjalny czas 59:59. Godzina jednak złamana... Choć Garmin pokazał ciut więcej...



Na mecie również pogaduchy. Jednak bieganie "wśród swoich", nawet jeśli tylko się ich goni na trasie jest przyjemne...

Obiecałam sobie, że do końca miesiąca nie biegam. Stawiam na gimnastykę siłową i rozciąganie, ale nogi chcą odpocząć, więc im dostarczę trochę laby...

czwartek, 7 listopada 2013

skupienie, poświęcenie, obozy szkoleniowe

Od kogo nauczyć się biegać jak nie od najlepszych? Od Kenijczyków! W Kenii. Finn, autor książki "Dogonić Kenijczyków. Sekrety najszybszych ludzi na świecie" wyszedł z tego przeświadczenia i w pogoni za nauką szybkości i nowej techniki wspólnie z rodziną na półroku udał się do Afryki, do Iten, do kolebki biegaczy.
fot. własne
Jeszcze przed wyjazdem Finn otrzymuje wskazówki dotyczące biegania naturalnego. Stara się praktykować "nowe" bieganie, aby w Iten nie zaczynać od zera. Biega wyprostowany, stara się lądować na przodostopiu a nogami wykonuje ruch jak na monocyklu. Kluczowe do zmiany techniki jest albo zamiana butów na nieposiadające amortyzacji i stabilizacji czy też pozbycie się obuwia w ogóle. Jak zapewnia go trener, pozwala to zmaksymalizować intensywność i zmininalizować ryzyko kontuzji.

Sympatycznie czyta się o tym, jak człowiek jest niejako stworzony do długodystansowego biegania, gdyż jak podają amerykańcy naukowcy "człowiek wyewuolował tak, a nie inaczej, po części dlatego, że potrafił dosłownie zagonić swoją ofiarę, czyli zwierzę na śmierć. (...) Kluczową w tym kontekście cechą naszego organizmu jest to, że potrafi regulować ciepłotę ciała za pomocą potu. Nasz system chłodzenia działa również wtedy, gdy się przemieszczamy; natomiast większość zwierząt, jeśli się zgrzeje, musi się zatrzymać i wyregulować temperaturę ciała oddechem".

Finn snuje opowieść o swoim pobycie w Iten, o trudnych początkach w poszukiwaniu lokum, o treningach i ludziach, których spotyka. Przez Kenijczyków traktowany jest jako szalony mzungu, który próbuje stawać w szranki z czarnoskórymi biegaczami, będąc z góry skazanym na przegraną lub grzanie tyłów w peletonie. Wspomina o zawodach, w jakich brał udział w Afryce. Półmaratonie, kiedy to zszedł z trasy i maratonie w Liwie, gdzie w trudnym terenie udało mu się uzyskać wynik trzy godziny dzwadzieścia. Dochodzi do wielu oczywistych dla biegaczy wniosków dotyczących biegania w grupie: "Często słyszy się, jak komentatorzy w telewizji mówią, że biegnąc w grupie, uczestnik niejako idzie na łatwiznę. Z jednej strony to trochę bez sensu, bo przecież nadal do biegu wykorzystujesz siłę własnych mięśni, twoje ciało nadal zużywa energię. Opór powietrza przeważnie nie ma wielkiego znaczenia w bieganiu. Z drugiej jednak strony - w grupie biegnie się łatwiej. Masz wrażenie, że wysiłek jest zbiorowy, a nie twój indywidualny. Jak gdyby porwał cię i niósł pęd całej grupy. Skupiasz się na tym wspólnym przebieraniu nogami, dostrajasz się do niego, twoje ciało wpada w odpowiedni rytm. Jeśłi tylko odłączysz się do grupy, jej siła ulatuje i naraz bieganie staje się trudniejsze."

W czasie lektury w zasadzie ma się poczucie, że na ponad dwustu stronach Finn pisze jedynie o samym pobycie w Kenii, ale zupełnie niespostrzeżenie zdradzane są czytelnikowi tytułowe sekrety... Tajemnice Kenijczyków, do których należy dieta, w której kluczowe są ryż, fasola, ugali (gulasz wołowy) i warzywa. Biegacze z Kenii stawiają na potrawy wysokowęglowodanowe o małej zawartości tłuszczu. Większość z nich koncentruje się jedynie na bieganiu. Finn daje przykład biegacza, który zrezygnował z pracy na etacie, bo... po pracy był zbyt zmęczony na trening. Żyjąc z biegania Kenijczyk (lub Kenijka) ma czas na dwa treningi dziennie, jednak jeśli po porannym są zbyt zmęczeni, to zostają i odpoczywają. Jak podkreśla Finn biegacze - biegają, jedzą i śpią. Potrafią całe dnie przesiedzieć na powietrzu patrząc w dal, by za chwilę pójść i oddać się drzemce. 

Koncentracja na treningu ułatwia Kenijczykowi podjęcie decyzji o odseparowaniu się od wszystkiego, co mogłoby ich rozpraszać, stąd duża popularność obozów treningowych. Tylko w ośrodku sportowiec poświęca się trenowaniu z zaangażowaniem i skupieniem. Dla czarnoskórych biegaczy liczy się TYLKO sukces, bo ten wiąże się z wygraną i gratyfikacją finansową. W ośrodkach sportowych oprócz ciszy i profesjonalnego treningu jest dostęp do masaży, które uwalniają nagromadzone w przemęczonych mięśniach napięcie i pobudza krążenie krwi i limfy, bo "sprawny masażysta potrafi zająć się określonymi punktami na ciele i pracować nad nimi, aż będziesz wył z bólu - naciska je, żeby rozbić mięśnie i zlikwidować uporczywe naprężenie".

Kenijczycy biegają od dziecka. Często boso. To dla nich naturalny sposób przemieszczania się. Biegnąc do szkoły można chwilę dłużej pospać, szybciej spotkać się z kolegami, aby spędać czas na ganianiu po okolicy. Pamiętam, jak autor opisuje wyścig dzieci, który wygrywały te, które nie mają butów. Dobrą kondycję zapewnia im też stałe przebywanie na terenach z wysoką wysokością bezwzględną. W biegu Kenijczyka czy Etopczyka nie ma kalkulacji. Oni biegają "na samopoczucie", w ich ruchach jest "dzikość", a nie misterne wyliczenia jak u księgowego dzięki zegarkom z GPS.

Jedną z tajemnic jest również trening wg tzw. techniki szwedzkiej zwanej również fartlek, który polega na naprzemiennym stosowaniu elementu intensywnego, forsownego sprintu i niespiesznego truchtu slłużącego regeneracji.

Pogrążona w lekturze zastanawiałam się czy ktokolwiek urodzony w innym miejscu na Ziemi może choć probować biegać tak szybko jak Kenijczycy. Okazuje się, że może... Świadczą o tym wyniki nie-czarnoskórych biegaczy, a także Finn po powrocie z Kenii złamał trzy godziny w maratonie i wybiegał życiówkę na dziesięć kilometrów (nie pamiętam jaką).

Czy zostałam zachęcona do biegania naturalnego? Nie wiem. Uszczknę trochę z kenijskich sekretów dla siebie. Może nawet postaram się ugotować ugali. Przyjrzę się swemu odpoczynkowi. Masaże i obozy sportowe stały się juz moją "codziennością". Nie skoncentruję się jednak TYLKO na bieganiu, bo ktoś na tę moją pasję zarobić musi ...