niedziela, 22 lutego 2015

tydzień z Garminem 920XT

Na czas klubowego obozu sportowego (organizowanego przez Jacka Gardenera czyli JacekBiega Trainers Team) zgłosiłam się na ochotnika do testowania zegarka treningowego Garmin 920XT.

Na pierwszy rzut oka sprzęt wydawał się duży, ale po kilku chwilach przyzwyczaiłam się do jego gabarytów i dość zgrabnie prezentował się na damskiej ręce. Kolory mocno narodowe i bardziej kobiece, ale kto zabroni mężczyznom świecić pastelami na nadgarstku? Ciężki nie jest, choć pod bluzą się nie mieścił. Musiał być na ubraniu (przy mrozach opcja na ściągnięty rękaw nie sprawdzała się).

Po pierwszych oględzinach zaczęłam raczkować w obsłudze. Włączenie/wyłączenie zegarka bajecznie proste. Upewniłam się, że bateria jest naładowana i tak przygotowałam się do pierwszej wycieczki biegowej z nowym sprzętem...

... aż rano pojawiła się pierwsza wątpliwość, jak załączyć GPS... Żaden klawisz nie reagował, nie działo się zupełnie nic... aż... sygnał znalazł się sam. Ot tak, po prostu.

Nacisnęłam ENTER i trening się rozpoczął. Mając doświadczenia z moim własnym Garminem 110, obsługa bardziej zaawansowanego brata nie stanowiła problemu. Nowością jest przegląd dyscyplin, bo warto dodać, że zegarek ma opcję multisport można wybrać między bieganiem, bieganiem wewnątrz, pływaniem, jazdą na rowerze lub triathlonem. Rozpoczynanie aktywności, pauzowanie, zapisywanie było dziecinnie proste. Ilość ekranów z podglądem danych imponowała. Tu dystans i tempo, tam próg tlenowy i tętno. No i najbardziej ciekawiąca mnie opcja - krokomierz.

Zegarek uczył się przez te kilka dni mnie, a ja jego. Od początku testów używałam paska pulsometru, zatem co wycieczka uaktualniał moje progi tlenowe, dbał również o mój odpoczynek. Po dwudziestokilometrowej wycieczce w sobotę "Asystent odpoczynku" zarządził 68 godzin laby. Nie byłam posłuszna temu zaleceniu, bo już kolejnego dnia truchtałam rozruchowo na Antałówkę. Czas odpoczynku nie drgnął. Asystent odejmował nadal godziny od pierwszej wycieczki biegowej...

Gdy raz na jakiś czas, zegarek zaczął do mnie mówić: "Rusz się!", szczególnie gdy leżał na szafce przy łóżku, zaczęłam się zastanawiać skąd wie, że leżę. Po dwóch czy trzech dniach odkryłam, że mój Garmin liczy mi kroki, nawet gdy nie włączam treningu. Wystarczyło przejść się na parking, a naliczał mi kroki... Działał zatem jako monitorująca moją aktywność opaska.

Funkcja krokomierza działała również gdy przemieszczałam się busem na basen, aby nie przekłamywać aktywności własnej należało wyłączyć śledzenie kroków na czas jazdy, aby póżniej znowu je włączyć.

Raz wykorzystałam opcję treningu wewnątrz, gdy ćwiczyliśmy na sali. Dzielnie liczył okrążenia i kroki w czasie rozgrzewki. Nie wiem, jak zachowywałby się przy bieganiu na bieżni mechanicznej, ale podejrzewam, że krokomierz mógłby mnie w tej sytuacji mile zaskoczyć.

Niestety nie było mi dane jeździć z Garminem 920XT na rowerze, ani pływać w basenie. Opcja multisport w moim wykonaniu nie spełniłaby się na dłuższą metę. Nie korzystałabym również z opcji badania aktywności. Zegarek treningowy noszę wyłącznie na treningu.

Po testach mam poczucie pewnych niedoborów w moim Garminie 110 (np. brak możliwości ustawień treningu interwałowego), jednak na moje skromne potrzeby biegaczki, jest on wystarczający. Z interwałami radzę sobie dzięki fukcji "okrążeń". Uważam, że Garmin 920XT to sprzęt dla biegaczy gadżecierzy lub triathlonisów, bo ci ostatni będą mogli w pełni wykorzystać jego wszystkie fukcjonalności. Podejrzewam, że funkcja "triathlon" płynnie pozwala przechodzić między róznymi typami dyscyplin, uwzględniając również strafy zmian. Biegacze, którzy nie łączą dyscyplin nie potrzebują według mnie, aż tak zaawansowanego sprzętu.

sobota, 7 lutego 2015

jak wydmę na pełnym dystansie w Falenicy zdobywałam

Po debiucie kolejne starty w Zimowych Biegach Górskich w Falenicy poszły jak z płatka, choć zdążyć na właściwy start udało się tylko raz (dlatego poniżej podaje czas oficjalny i z zegarka). Na trasie łatwo może nie bywało, ale trzy okrążenia ostatecznie oswoiłam... Jednak po kolei...

10 stycznia - czas oficjalny: 61'33, czas z zegarka: 61'13

Pogoda mało zimowa, piach zorany przez blisko sześćset osób, biegających czasem raz, czasem dwa, a czasem trzy razy po wydmie, nie ułatwiał, ale jednak na koniec okrzyk: "Yes! Yes! Yes!"
Kolejny cytat z Izabel "Kazik szybko się rozkręcił" pasuje jak ulał do moich falenickich wyczynów :) Zrobiłam życiówkę na jednym okrążeniu (20'10 min), dwóch (41'05 min) oraz na trzech (61'13 min). A co... Jak szaleć to szaleć, jak kraść to miliony!


Marzyło mi się, aby polecieć Zimowe Biegi Górskie Falenica tempem mniejszym jak 7 min/km i się udałooooo!!!! :D

24 stycznia - czas oficjalny: 60'00, czas z zegarka: 59'58

Znowu zimowo nie było...


... a ja zupełnie nieoczekiwanie... złamałam godzinę na trasie Zimowych Biegów Górskich w Falenicy



Naderek zakotwiczył tę myśl już w ubiegłą niedzielę, siedziała w podświadomości, wcale (aletofcale!) w tę opcję nie wierzyłam! Do tego ‪#‎słowonadziś‬ od Biec dalej i wyżej - blog Krasusa, który widzi cokolwiek tylko na pierwszym podbiegu, a "... potem to już tylko mroczki przed oczami...", zatem wyszłam ze strefy komfortu i jazda bez trzymanki z ciśnięciem w tle. Na trzecim okrążeniu sapałam, że pewnie wszystkie dziki wystraszyłam w okolicy, nie tylko te z pomników! No, ale wynik jest. Tego NIKT mi nie zabierze! Pławię się w błogostanie!

Nigdy nie sądziłam, że będę podziwiać wykresy własnego tętna w czasie zawodów... w ciągu tygodnia robię to kolejny raz. Tym razem porównuję Falenicę z 13 grudnia i z 24 stycznia. Największy postęp w zbiegach: puszczam się aż miło!

7 lutego - czas oficjalny: 61'32, czas z zegarka: 61'02

W drodze na kolejny etap cyklu pada śnieg. Cieszę się, że w końcu pobiegam w zimowej aurze na wydmie w Falenicy. Po truchtanku ze znajomymi ze Smashing Pąpkins i dyskusją o butach biegowych, kilka przebieżek i ustawiłam się w kolejce do tojtoja. No i to była moja zguba... Wychodzę i słyszę, że startuje jakaś tura, byłam przekonana, że to ta pierwsza, niebieska... Podchodzę bliżej i widzę na starcie już same czerwone numery. Pytam, czy zieloni na trasie i po usłyszeniu, że "a i owszem", szybko zrzucam z siebie kurtkę i wbiegam na pierwszy podbieg.

Gonię za peletonem, lekko nie jest, ostatecznie wg Garmina moje zmagania z wydmą trwały 01:01.02, ostatnie okrążenie uratował Naderek, który pociągnął mnie na dwóch ostatnich podbiegach. Warunki słabe, w kilku miejscach zwalniałam na lodzie... Cieszy mnie, że wszystkie okrążenia między 20 a 21 minut!