sobota, 17 października 2015

refleksje biegaczki czyli trzeci sezon biegowy skończony

Drugiego sezonu biegowego nie podsumowywałam jakoś specjalnie. Skończył się na początku października 2014 roku dychą na Siekierkach, którą nawet pobiegłam rekordowo w czasie 56.08. Dużo wówczas biegałam, były treningi funkcjonalne i zajęcia "Zdrowy kręgosłup". Nie doczekałam do Biegu Niepodległości, mocno odczułam przetrenowanie i zmęczenie ogólne sezonem.

Po odpoczynku zaczęła się praca przygotowawcza do wiosennego półmaratonu ze złamaniem dwójki. Brałam udział w Zimowych Biegów Górskich w Falenicy, gdzie po raz pierwszy zmierzyłam się z pełną dychą i przewyższeniem 255 metrów. Najlepiej pobiegłam dystans na wydmie w 60 minut. W międzyczasie sprawdzian w ulicznej piątce w ramach Biegu Bielan, gdzie zrobiłam życiówkę - 25:47. Prognozy na półmaraton były optymistyczne, jednak Cypr przywitał nas - Polaków ze zmrożonej w marcu Warszawy - słońcem i upałami. Podejście do życiówki spalone. Była jeszcze opcja, aby próbować w Warszawie na koniec marca, ale zgłosiłam się do zającowania w Pabianicach i nie chciałam już robić zamieszania organizatorom. Dwójka nie zając, nie ucieknie.

Wiosna i jesień upłynęła mi pod znakiem półmaratonów górskich w ramach cyklu Perły Małopolski. Pięć parków narodowych obiegałam. Był Ojców, Szczawnica, Zawoja, Kościelisko i Rabka. Jestem zadowolona z każdego z tych startów. Każdy był inny, z każdego wyniosłam naukę.

Ostatecznie zajęłam 20 miejsce (na 26) w open kobiet oraz 9 (na 13) w kategorii.


Łatwo nie było. Szczególnie Szczawnica (przewyższenie 1025 m) i Zawoja (przewyższenie 952 m) dały w kość. Przewyższenie na tych trasach oznaczało trudne technicznie zbiegi, na których mocno masakrowałam czwórki. Dochodziły do siebie jeszcze dwa-trzy dni po starcie. W Kościelisku (przewyższenie 750 m) i Rabce (przewyższenie 775 m), gdzie zbiegi były mniej strome, czwórki radziły sobie dobrze. Widziałam, jak z każdym startem łatwiej było puścić się w dół. Czworogłowe nie potrzebowały długiej regeneracji. Mocniej poczyniałam sobie też na podbiegach, co akurat czuć w pośladkach. Wyprzedzanie pod górę sprawiało mi dużą radość i pozwalało poprawiać lokaty.

Po każdym biegu analizowałam swoje wyniki i porównywałam swój czas z najlepszą kobietą na trasie. 
Ojców Szczawnica Zawoja Kościelisko Rabka
prędkość w km/h 9,2 6,6 6,5 7,9 7,8
strata do pierwszej kobiety 01:03 01:03 01:07 00:46 00:46
przewyższenie 385 1025 952 750 775

Po wszystkich półmaratonach stawiałam na odpoczynek, korzystałam regularnie z masaży w gabinecie fizjoterapeuty. Samodzielne rozciąganie nie było tak skuteczne jak mocny kciuk terapeuty na mojej łydce czy paśmie.

W tak zwanym międzyczasie mojego górskiego biegania pobiegłam bieg z przeszkodami w Złotoryi i półmaraton na Wyspach Owczych. Oba biegi traktowałam lekko i bez napinki. Takie starty też są potrzebne.

Startem sezonu ogłaszam Duathlon w Makowie Mazowieckim, gdzie wystartowałam na dystnasie sprint i sprawnie połączyłam bieganie i rowerowanie, zdobywając IV miejsce w kategorii. Moja miłość do roweru zakwitła ponownie.

W sezonie biegowym 2014 nie odbyło się bez spektakularnych masakr i błędów na miarę początkującego biegacza. Pierwsza wtopa to start w sztafecie 5x5 w Parku Olszyna na warszawskich Bielanach. Pierwszy kilometr pognałam, jakby to był jedyny kilometr do przebiegnięcia. Zakwasiłam mięśnie i dogorywałam kolejne cztery kilometry. Kolejna porażka to nocny bieg na orientację po lesie. Moje kochane piku-piku zakończyłam po odhaczeniu dwóch (z szesnastu) punktów kontrolnych po tym, jak wpadłam na podwórko i zostałam obszczekana przez psa. Po wydostaniu się za ogrodzenie straciłam orientację i w panice nie byłam w stanie ogarnąć się w terenie. Nic tak nie uczy, jak własne błędy. Nabrałam pokory do umiejętności nawigacji, a i startuję teraz bardzo ostrożnie, powoli nabierając prędkości.

Doświadczenie i trening pod biegi górskie nie idą w las i dają efekty również w szybkości. Już w maju, w Biegu Flagi poprawiłam czas na dychę. Obecnie mój rekord na tym dystansie wynosi: 55.45. Pierwsza dycha, jaką pobiegłam na trasie z atestem to czas 1:06.00 (kwiecień 2013). Relacja z biegu towarzyszącego Orlen Maratonowi w linku. Na koniec pierwszego sezonu poprawiłam ten czas o ponad osiem minut, w Sączach wybiegałam 57.51 (październik 2013). Cały 2014 rok trzeba było czekać na nowy rekord i udało się na Siekierkach (październik 2014) - czas 56:08, o czym pisałam już na początku. Kolejne dwie minuty urwane.

Nic tak do mnie nie przemawia, jak tabelki, zatem pokusiłam się o takową.

data życiówka na 10 km
kwi-13 01:00:46
paź-13 00:57:51
paź-14 00:56:08
maj-15 00:55:45

Postęp widać, nie jest błyskawiczny, ale jednak jest.

Przede mną kolejna zima z bieganiem. Lubię treningi o tej porze roku, szczególnie gdy jest mróz i śnieg. Zaczynałam biegać w grudniu 2012 roku, kiedy to zima ze śniegiem trwała do kwietnia, przyzwyczaiłam się do takiej aury. Celem na wiosnę 2016 jest złamanie dwójki w półmaratonie. Po drodze standardowo moje ulubione Zimowe Górskie Biegi w Falenicy i Bieg Bielan. Jeśli tylko zdrowie pozwoli wierzę, że trzecie podejście do życiówki półmaratońskiej będzie udane. Ileż przecież można!

niedziela, 11 października 2015

Rabka: ostatnia Perła Małopolski czyli jak przeczołgało mnie zimno na trasie

To miał być ostatni mój bieg z cyklu Perły Małopolski. Zwieńczenie, dopełnienie. Tylko trzy tygodnie przerwy między półmaratonem w Kościelisku, treningowo między biegami słabo, bo a to choroba, a to zmęczenie... Uznalam, że ten ostatni to już przeczołgam się i metę zdobędę. Jak nie daleko byłam od tego właśnie, mogłam przekonać się na trasie.

Czemu? Zaskoczyła mnie pogoda. Jeszcze w sobotę spacer na Maciejową w komforcie cieplnym, a dzień później arktyczne powietrze i mimo trzech-czterech stopni na termometrze, to odczuwalna minus dziesięć. Nie wiem, jakim cudem zdjęłam z siebie kurtkę przed startem... W oczekiwaniu na sygnał do ruszenia na trasę tuliłyśmy się do siebie z dziewczynami, bo zęby szczękały nam aż miło...

Pierwsze dwa kilometry po asfalcie. Tradycyjnie łapię się na tym, że czekam, aż się zaczną podbiegi. Nie wyrywam z tłumem, tylko biegnę lekko około 6 min/km. To nie jest pora na zmęczenie. 


Wbiegamy w polną drogę i zaczyna się podbieg. Kontroluję tętno, aby utrzymywało się w granicach 172-177 uderzeń na minutę. Pod górę nie jest łatwo, czasem leci do 183, wtedy zwalniam, nawet jak idę zwalniam. Wśród łąk i pól można podziwiać widoki, niestety zaczyna wiać... Zimno wiać...


W lesie sytuacja się poprawia. Od piątego kilometra zaczyna być przyjemnie w dół. Po pierwszej wodopojce wybiegamy na ulicę i biegniemy wśród domostw. Gdy trasy biegu średniego i długiego rozchodzą się, przyjemnie gnam do przodu. Wyprzedzam dwie osoby i w oddali mam postać na czarno. Mijając wolontariusza pytam, czy przede mną jest kobieta czy mężczyzna, ale on nie wie... No, to się przekonam później, myślę...


Długo czekać nie muszę, bo wbiegamy w las i zaczyna być pod górę. Na skrzyżowaniu szlaków stoi gadatliwy wolontariusz i słyszę jak zagaduje do osoby przede mną, zwracają się żeńskimi formami. Do mnie też zagaja. Pyta czy nogi mnie bolą, proponuje gonić biegaczkę z przodu. Odpowiadam mu grzecznie, że poczekam, aż to ona się zmęczy i wbiegam na wąską ścieżkę. Zaczyna być bardziej stromo, aby później było jeszcze bardziej stromo... Jest mi nawet ciepło. Zdejmuję z uszu buff i pilnuję tętna.


Połowa dystansu za mną, czekam na 15 kilometr, aby z Maciejowej było już w dół. Od dwunastego zaczyna się zimnica. Trasa wiedzie szlakiem, który miejscami nie jest osłonięty. Wiatr wieje we wszystkie strony, nie jest mocny, ale przeszywający zimnem. Trudno się zaadoptować do tych warunków, zerkam na zegarek, aby wypatrzeć ten upragniony piętnasty kilometr, a tu jak na złość wolno płyną kolejne metry. Jest raczej prosto, więc można biec, staram się trzymać tętno, również po to, aby było mi ciepło... ale nie jest.

Naciągam buff na uszy, rękawy na dłonie i to wcale nie pomaga. Przemieszczam się do przodu, ale nie czuję się lepiej. Mechanicznie stawiam nogi, mam wyłączone myślenie, czuję, że zdrętwiał mi prawy bark i ramię. Ściana... Posuwam się do przodu, ale nie jest to świadome. Uznaję, że to moment na PowerBombę. Może kofeina mnie ocuci. 

Mijam wielu turystów, wyprzedzają mnie rowerzyści, ale nawet nie chce mi się ich pytac czy Maciejowa blisko czy nie. W końcu dobiegam do drugiej wodopojki na trasie, pod Maciejową właśnie, piję wodę, ale tylko aby zmienić smak w ustach i tłumaczę mojej głowie, ze została TYLKO piątka, w dół i do tego po znanej mi trasie.

Po drodze zaczynam doganiać biegaczy, wyprzedzać ich i odliczać kilometry do mety. Jest ciut cieplej, wiatr aż tak nie operuje na wąskiej ścieżce. Niestety wiem, że czeka mnie jeszcze etap między polami. Tam nie jest przyjemnie, truchtam na tętno i czekam, aż wbiegnę do miasta. Cieszy mnie, że trasa nie biegnie do końca szlakiem czerwonym, który mije się po części uzdrowiskowej. W Parku Zdrojowym dobiegam do ostatniego Nordic Walkera (trasa do przejścia 14 km), przypominam sobie, że na trasie wyprzedził mnie tylko jeden. Czyli załapałam się między pierwszym, a ostatnim - myślę. Potem wyprzedzam zrezygnowanego biegacza, a mety ani widu ani słychu.

W końcu zaczynam słyszeć doping klubowej koleżanki. Przekonuje mnie, że to już ostatnia prosta, no z zakrętem, ale końcówka. Biegnie chwilę ze mną, doganiam jeszcze jedną piechurkę z kijami i jestem na mecie! Ukończyłam w jednym sezonie pięć półmaratonów górskich w ramach cyklu Perły Małopolski!! Udało się! Nie było łatwo, ale zrobiłam to!

Założenia do czasu miałam tylko takie, aby biec krócej niż 8 min/km, udało się przebyć trasę ze średnim tempem 7:42 min/km i ukończyć dystans z czasem lepszym niż w Kościelisku. 


Moje lokaty:
czas netto: 2:34.33
open 208/221
open kobiet 41/47
kategoria 21/24
(strata do pierwszej kobiety 46 minut)
prędkość 7,8 km/h

A zmarźnięta sierota w amfiteatrze w Rabce po biegu wygląda tak, jak na zdjęciu niżej. Tylko dzięki grzańcowi nie odpokutowałam tego startu na L4.