niedziela, 26 marca 2017

licząc na cud czyli Półmaraton Warszawski 2017

Moja opowieść pt. "Jak to o złamanie dwóch godzin w półmaratonie walczyłam..." nie ma jeszcze pozytywnego zakończenia. W Warszawie wiosną 2014 roku się nie udało (relacja). Nie wiem, czemu wydawało mi się, że to w ogóle możliwe (tzn. wiem, bo Suwi tak mówił, że to czas...), nie biegałam wtedy tak szybko, by to zrobić.... Kolejne podejście po pięciu miesiącach w Radzyminie, gdzie startowałam z temperaturą (relacja). Nikogo nie dziwi chyba, że nieudane...  No i start na Cyprze wiosną 2015 roku ukończony z czasem 02:05:00. Skwitowany przeze mnie krótko: "gorąc, męka, podbiegi". Do życiówki przygotowana raczej byłam, ale nie do biegu tempem 5:41 min/km... Nie zgrała się trasa i pogoda, a potem to ja po górach biegałam, a nie po asfalcie. 

fot. własne
Startu w Półmaratonie Warszawskim AD 2017 w zasadzie nie planowałam, ale jak po ładnym początku roku i falenickich sukcesach (tu więcej) pognałam 10 km na porządną życiówkę w Radomiu (relacja), to pokusiłam się na półmaraton. Czas z dychy - 52:45, dawał widoki na złamanie dwóch godzin. Tylko w ciągu dwóch tygodni między startami zbyt wiele się w życiu prywatnym działo, aby trzymać reżim treningowy i być gotowym na wyzwania. Spróbowałam mimo to... 

... licząc na cud.
Ustawiłam się za zającami na dwie godziny i widząc, że równe tempo nie jest moją domeną postanowiłam podzielić się z grupą pracą nad utrzymaniem tempa. 

fot. fotomaraton
Do 15 km to zdawało egzamin, ale po przebiegnięciu na praską stronę trasy czułam coraz wieksze zmęczenie i... gorąc.


Wtedy przekonałam się, że ważne starty należy biegać z supportem, tzn. mieć na trasie kibica, który poda coś, zabierze ewentualnie. Rano przed startem było zimno, zmieniłam koncepcję ubioru, a już na trzecim kilometrze zdejmowałam z siebie wszystko, co mogłam. Kitrałam to w spodenkach, ale ich pojemność jest ograniczona. Chętnie bym to po drodze wszystko oddała. Słońce dogrzewało, a ja się gotowałam i zwalniałam. Podwijałam do góry koszulkę, aby chłodzić brzuch, ale orzeźwienie było chwilowe...

Tempo na kolejnych etapach, tj.: 1 km, 2x6km i 3 km

Sporym urozmaiceniem na 17-18 kilometrze trasy był podbieg pod wiadukt Starzyńskiegi i pod most Gdański, tam też zwolniłam, ale najgorsza była prosta za mostem do Bonifraterskiej. Wybiegania tą częścią trasy rozbiłam według pierwszej wersji przedstawionej przez organizatora, czyli Szymanowską, Zakroczymską i Konwiktorską, a tu za mostem zobaczyłam sznur biegaczy i niekończącą się prostą... Jeśli można mieć na półmaratonie ścianę, to właśnie ja ją tam miałam. Chciałam już iść, usiąść, położyć się. Wszystko, tylko nie biegać! Ten odcinek nie miał końca. 

Po wbiegu w Bonifraterską postawiłam się do pionu i mimo, że to ostatnia dwukilometrowa prosta, to jest to OSTATNIA prosta i przyspieszę, aby już mieć ten bieg za sobą. Do Miodowej się jeszcze wstrzymywałam z finiszem, ale za Długą to już oby do mety. Tętno już było wysokie, ale wiedziałam, że ostatnie minuty wytrzymam nawet z HR ponad 200. 

fot. zapis tętna
Na wysokości Akademii Teatralnej spojrzenie na zegarek i świadomość, że dwóch godzin nie złamie, ale życiówka była w kieszeni. Finisz po 4:22 min/km i w końcu mogłam się zatrzymać i odpocząć. Pobiegłam półmaraton w czasie 02:00:55. Życiówka poprawiona o 3'25".


Moje lokaty
open miejsce 7848/12180 (61% stawki)
open kobiet miejsce 1305/3263 (40% stawki)
kat. K30 miejsce 619/1427 (43% stawki)

Pewnie, że przygotowana byłam na lepszy start, ale braki treningowe ostatniego tygodnia nie przeszły bez echa. Radością nie kipię, bo dwójka nadal do złamania, ale mimo wszystko się cieszę z poprawy rekordu na dystansie półmaratońskim. Praca przynosi efekty. Po raz drugi w ciągu tego samego miesiąca przekonałam samą siebie, że mogę biegać szybko. Bazując na tym przekonaniu, zaczynam nową erę treningową, wszak: "Po to wymyślono jogging, aby uzmysłowić sobie, że wszystkie procesy w życiu są możliwe do wyćwiczenia właśnie w ten sposób - wysiłkiem, a nagrodą są kolejne pułapy wytrzymałościowe".

niedziela, 5 marca 2017

Bieg Kazików czyli jednak potrafię biegać szybko, a nawet szybciej

Zamiast wstępu

Mało dych biegałam na zawodach w ciągu ostatnich dwóch lat, bo jakoś się nie składało... A to rok cyklu górskiego, a to rok, gdy z bieganiem nie po drodze... W 2015 zrobiłam w styczniu na Biegu o Puchar Bielan życiówkę na piątkę z czasem 25:47 (tu relacja), a potem zupełnie niespodziwanie w czasie przygotowań do górskich startów w czasie Biegu Flagi w maju zrobiłam życiówkę na 10 km - tu relacja. Wybiegałam wtedy czas 55:45 i rozprawiłam się na dobre z barierą 56 minut na tym dystansie.

Bieżący rok rozpoczęłam treningowo mocno. Chciałam wrócić do formy sprzed dwóch lat i jako tor testów padło na falenicką wydmę i cykl Zimowych Górskich Biegów w Falanicy. Co start poprawiałam wynik, złamałam też 20 minut na jednej pętli. Tu obszerna relacja z trzech moich startów. Do siły biegowej doszła w treningach szybkość w postaci tempówek i dłuższych biegów ciągłych (u mnie to były biegi o narastającej prędkości). Łatwo nie było, szczególnie dla głowy, ale widząc progres raźniej mi było powtarzać treningi. Sukcesy (nawet małe) uskrzydlają.

Jako cel minimum postawiłam sobie złamanie 55 minut na dystansie 10 km. W głowie pojawiały się ambitne myśli, aby złamać 54 minuty - to był cel maksimum... Nawet pod tego maxa sobie spisałam tempa treningowe...

Zdjęcie mojego plannera
Co prawda, w piątek przed startem dwusetki biegałam po 3:50, ale do Radomia jechałam nadal łamać 55 minut. Wtorkowe dwukilometrówki, które biegałam z burczeniem w brzuchu, nie wyszły w tempie startowym i bardzo ostrożna byłam w ocenie swojej formy...

Bieg Kazików, 5 marca 2017

W zasadzie niewiele pamiętam z samych zawodów... Wystartowaliśmy i zaraz zrobił się korek na zwężeniu przy flagach sklepu Piotr i Paweł. 


Pomyślałam wtedy "Standard, trzeba będzie gonić, by wyrównać tempo", niefajnie było wymijać poparowanych biegaczy... Jedyne co, było w dół, więc wszyscy gnali.

Znajdź mnie w tłumie :)
Nie przebiegłam jeszcze 400 metrów, a zagadała mnie kobieta...
T: A na jaki czas pędzi, koleżanka?
R: 55, może 54 minuty...
T: ja też.... bo wiesz, we dwie to łatwiej. Mnie dwa tygodnie temu taki facet ciągnął i zrobiłam życiówkę. Teresa jestem.
R: A ja Renata. Dwie Renie - silę się na uprzejmość, ale wiem, że będzie mi przeszkadzała...
T: We dwie się pociągniemy. Będzie dobrze. 
(...)
T: To biegnij, sprawdzaj sobie tempo. Będę obok...
R: Ok. - staram się mówić jak najmniej. 
Mija pierwszy kilometr, ktoś z boku mówi, że ma tempo 4:59 km/min. Dobrze, że do mnie to niedociera, bo jak nic zatrzymałabym się wystraszona. Ja tak szybko nie biegam przecież!
T: Wiesz, dla mnie to za wolno...
R: To leć... - i poleciała! Ufffff! 

Zerkam raz na jakiś czas na zegarek. Staram sie, aby tętno nie było wyższe jak 190 uderzeń, jak rośnie zwalniam i uspakajam oddech. Trasa jest dość pokręcona, staram się nie nadganiać dystansu.


Pierwsza piątka przebiegnięta w 26:28, czy ja to utrzymam? Na zbiegu lecę luźno i staram się uspokoić oddech. Jestem zmęczona, ale para w nogach jest. Zaczynam odliczanie kilomerów do końca.


Zwiedzać to zbyt wiele nie nazwiedzałam się w czasie biegu, bo kontrolowałam tętno i patrzyłam pod nogi. Na drugim kółku trafił mi się na jakiś czas kompan, który non stop do siebie mówił. Na głos. "Dobrze jest, będzie życiówka", "Utrzymać to tempo", "O rany, jeszcze ten podbieg". Co dalej mówił, nie wiem, bo został w tyle...

U mnie im bliżej mety, tym bardziej tętno rosło. Ale na finisz pozwoliłam sobie dopiero od czwartego kilometra.

Wykres tempa i tętna 
Zmęczenie dawało o sobie znać, zaczęłam głośno dyszeć. Jakaś zaniepokojona dziewczyna zapytała, czy dam radę, dopiero gdy z uśmiechem odpowidziałam jej "Pewnie!", odpuściła. Mi takie głębokie oddychanie pozwala się lepiej wentylować, a że to głośne... No trudno...

Pięćset metrów przed metą, w parku, zerknęłam na zegarek. Tętna już nie kontrolowałam, ale spojrzałam na czas. Na zegarku było 50 minut! 50 minut! Kurde! Aby tego nie spieprzyć... Nie leciałam do mety w trupa, bo mogło się to skończyć zawałem lub zgonem. Starałam się utrzymać tempo i samopoczucie na tym samym poziomie. Wbiegłam na metę, ale nie widziałam zegara z czasem...Tuż przede mną kończy zawody Teresa, ta która zagadywała mnie na początku. Dopiero po kilku głębszych oddechach zerkam na zegarek. Złamane 53 minuty!!!!!!! Drugą piątkę zrobiłam w 26:17.

Oficjalny czas: 52:45, co oznacza, że poprzednią życiówkę poprawiłam dokładnie o trzy minuty! Przebiegłam 10 km w tempie 5:13 min.km, a tak biegłam dwa lata temu piątkę! To nieprawdopodobne, ale mega satysfakcjonujące. Jestem z siebie dumna. Poważne podejście do treningów i są efekty! 

Moje lokaty:
open miejsce 698/1033 (54% stawki)
open kobiet miejsce 93/244 (38% stawki)
kat. K30 miejsce 50/115 (43% stawki)

fot. Pani Policz
Był cel minimum, był cel maksimum, a wykonanie rozwaliło system! Pora zrobić kolejny krok... Poprawić wynik w półmaratonie. Obiecałam sobie, że zrobię o wówczas, gdy będę gotowa łamać dwie godziny i... teraz jestem.