niedziela, 4 czerwca 2017

deszczowa życiówka czyli Bieg Piekarczyka z chlupaniem w bucie

Zachęcona sukcesem Biegu Kazików (tu: relacja) z marca br., gdzie poprawiłam czas na dystansie dziesięciu km o trzy minuty, radośnie kontynuowałam treningi szybkościowe - bo to i szybko leci taka godzinka treningowa, a i zauważanie progresu biegowego uskrzydla. Cel-pal na rozprawienie się z kolejną dychą ustawiłam na IX Elbląski Bieg Piekarczyka w czerwcu.

Mapka trasy ze strony organizatora

Jadąc do Elbląga, miałam chytry plan przetruchtać trasę wyznaczoną przez organizatorów, a ku mojemu zaskoczeniu oficjalny przebieg jednej pętli trasy ogłoszono na czwartek dla wszystkich zainteresowanych chętnych. Udałam się zatem pod Bramę Targową i po wyściskaniu Piekarczyka po nosie (przesąd mówi, że to na szczęście), zapoznałam się z trasą biegu w towarzystwie Elblążan.

fot. Rafał Gruchalski

W niedzielę stawiłam się więc na starcie "jak po swoje", znając prawie każdy centymetr pętli (prawie, bo w czwartek biegaliśmy chodnikami, a nie ulicą). Zadowolona byłam również z pogody, bo mimo prognoz, że będą afrykańskie upały, od samego rana regularnie padało i temperatura tylko lekko przekraczała 20 stopni. Było zatem idealnie na poprawianie wyników.

fot. Leszek Marcinkowski

Zaczęłam spokojnie, pilnowałam tętna, aby było w okolicach 180-182, pierwsza piątka wyszła w czasie 26:26.

Jestem na tym zdjęciu, jak bum cyk cyk :)


Pewnie mogłam bardziej zaryzykować, ale przyspieszenie na drugiej pętli byłoby wówczas wątpliwe, a tak udało się. Znam się już na tyle, że wiem, że mój organizm woli wejść spokojniej na wysokie obroty. Równe tempo nie dla mnie - półmaraton warszawski mi to pokazał w tym roku zbyt dobrze (tu relacja).


Wykres tempa i tętna z biegu
Na drugiej pętli tętno podwyższyłam do 188 uderzeń na minutę i biegłam swoje wyprzedzając na lajciku. Na wahadle na Armii Krajowej wyrównałam tętno, biegnąc spory kawałek z Agnieszką (znajomość startowa, pozdrawiam Cię jeśli to czytasz!), ale widząc, że zostaje dwa kilometry do mety, a ja mam konwersacyjne tempo, pozostawiłam Ją przed Rycerską i pognałam za Zbyszkiem (również pozdrawiam!), co to debiutant i jubilat za jednym zamachem. Skąd to wiem? Ano słychałam konferansjera, to wiem :)

Przy przemierzaniu mostów nad rzeką Elbląg czułam już zmęczenie w nogach, ale głowa wiedziała, że zostało już tylko około kilometra, więc zaciskamy zęby i prosto do Piekarczyka. Nie po to go po nosie ściskałam, aby szczęścia nie przyniósł w postaci życiówki, nie?

Do Bramy Targowej, za którą była meta, gnałam nie słysząc własnych, najlepszych, prywantych Elbląskich Kibiców, co to zawodniczki z numerem 162 wyglądali, ale ich doping czułam jeszcze przed startem, więc krzyki się nie zmarnowały. Nie pozwoliłam się wyprzedzić w drzwiach bramy i tę pozycję utrzymałam do końca. Piękny finisz na niebieskim dywanie, dostaję medal, a zegarek pokazuje, że minuta z czasu na 10 km z marca urwana

YES, YES, YES!
Oficjalny czas z wyników - 51:44


To następna życiówka na tym dystansie pewnie w listopadzie. Jak to mówią - apetyt rośnie w miarę jedzenia... 

Moje lokaty:
open 438/732 (60% stawki)
open kobiet 65/216 (33% stawki)
kat. 25/99 (25% stawki)