14 grudnia, drugie starcie z mapą w ramach cyklu Warszawa Nocą 2016.
Śmieszno i groźno zarazem... Nastroju na start nie było. Na zewnątrz zimno i wilgotno, biegam ostatnio mało... Wszystko nie tak... Ze szkoły, gdzie było biuro zawodów, wychodziłam na siłę. Największa ochota mnie na pięć minut przed startem na kocyk i książkę mnie naszła, a nie na ganianie po ciemnym Moczydle...
Stojąc przy mapie i czekając na start pocieszałam się, że to TYLKO 5 KILOMETRÓW i niestety aż 21 PUNKTÓW KONTROLNYCH. Zejdzie się, to wiedziałam... Tuż po wybiciu godziny zero, okazało się, że miałyśmy z Elą, towarzyszką moich orientacyjnych niedoli, inne mapy. Nie trudno było zgadnąć, że przy starcie masowym tak się zdarzy... Tylko do punktu pierwszego biegłyśmy razem, a że zrobiłyśmy doń niezły zakos przy Biedronce, to potem nadrabiałyśmy biegnąć Deotymy... Pierwszy PK (punkt kontrolny), a ja mam już osiem minut straty do najlepszego zawodnika w moim wariancie.
Zostałam sama, silne postanowienie: "Ogarnij się, kobieto. Czytaj mapę i leć". Drugi PK odhaczony po 43 sekundach, głównie dlatego, że mijałam go biegnąc do jedynki. Dobra, to teraz między domy do trójki. Niecałe dwie minuty i "piku-piku", czyli PK nr 3 zdobyty.
Do PK nr 4 było daleko, a ja na takich przelotach się często gubię, więc pełna koncentracja i pilnowanie się ogrodzenia przedszkola. Potem wybiec między budynkami i mam czwórkę. Do punktu nr 5 postanowiłam lecieć na szagę. To nie była najlepsza decyzja, bo wspinałam się pod Kopiec Moczydłowski, a teraz widzę, że mogłam obiec wzniesienie i zdobyć piątkę po płaskim. A tak... byłam koło PK 11, gdzie wczołgiwałam się pod górę, a czas leciał. Potem zmyliłam drogę i byłam przy PK 10, ale w końcu po 10 minutach dotarłam do punktu motylkowego z numerem 5. Yeeaah!. Starałam się zapamiętać jego lokalizację wśród pierścieniowych alejek, bo miałam tam jeszcze trzy razy wrócić (właściwość "motylka"). Szóstka zdobyta szybciutko, ale siódemki to szukałam całą wieczność! Jedenaście i pół minuty! Może gdybym zobaczyła, że jest blisko motylka, to historia potoczyłaby się inaczej, a tak... byłam przy dziesiątce, spotkałam gdzieś w przelocie Elę... No full wypas zwiedzania, co chwila wpadałam na alejkę z seriami trzech ławeczkek z pergolą. W końcu trafiona. Siódemka moja! "Piku-piku" i do motylka. Niby blisko, ale dla mnie daleko... Tu miałam moment totalnego wkurwu na swoje rozkojarzenie. Koncentracja zero! Grrrr!
Po blisko pięciu minutach mam ósemkę i rozpoczynam batalę o dziewiątkę. Znowu trafiam w alejkę z ławeczkami, znowu latam góra i dół, stoję zastanawiam się i zła jestem na siebie, że nie myślę, że nie czytam... Dopadłam dziewiątkę po ośmiu minutach. Najgorszy czas wśród osób biegnących ten wariant! Podobnie jak przy jedynce i siódemce (tu międzyczasy). O tych wynikach na trasie, oczywiście, nie wiem, ale czuję, że błądzę jak dziecko we mgle. Po drodze znowu spotykam Elę...
Po blisko pięciu minutach mam ósemkę i rozpoczynam batalę o dziewiątkę. Znowu trafiam w alejkę z ławeczkami, znowu latam góra i dół, stoję zastanawiam się i zła jestem na siebie, że nie myślę, że nie czytam... Dopadłam dziewiątkę po ośmiu minutach. Najgorszy czas wśród osób biegnących ten wariant! Podobnie jak przy jedynce i siódemce (tu międzyczasy). O tych wynikach na trasie, oczywiście, nie wiem, ale czuję, że błądzę jak dziecko we mgle. Po drodze znowu spotykam Elę...
Jestem na siebie zła, ale ogarniam się i PK 10 mam po dwóch i pół minutach. Kolejne dwie minuty i jest PK 11, a to ten trudny, gdzie się wszyscy ślizgali na błocie, bo punkt był przy drzewie na stromej ścianie kopca. Dwadzieścia minut później nie ma już grama trawy, jeździ się na błocie jak ta lala, ale gdyby tylko trzeba było do punktu zjechać, to nic. On był w połowie, więc trzeba było się zatrzymać jakoś, bo wspinanie się pod górę to kolejne minuty i zabawa jak na biegu z przeszkodami.
fot. Silne Studio |
Do kolejnego punktu postanawiam pobiec od góry, więc tracę trochę na powrót po błotnej ścianie, a dalej i tam muszę zbiec w dół. Szczęśliwie znajduję wyżłobioną ścieżkę i po czterech minutach jestem na PK 12. Do motylka czyli PK 13 biegnę wzdłuż ulicy, w oddali widzę Elę rozprawiającą nad mapą, biegnę jednak w innym kierunku i aby zyskać na czasie na czworakach pod żywopłotem dostaję się do odpowiedniej alejki z punktem. Zaczyna mi się podobać...
Mega skoncentacja i lecę do PK 14. Dopadam polanki, szukam i nic... Porównuję z mapą, jest ogrodzenie, budynek, są drzewa, a punktu brak... Tracę tam sporo czasu. W koncu lecę do PK 15, jak go nie będzie, to znaczy, że punkty sprzątnięte... Przy jeziorku punktu brak... Wracam smutna do szkoły... Nabiegałam się, ale nie zmieściłam w limicie...
Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz... Złej tanecznicy... Te i inne przysłowia przychodzą mi na myśl... No to nie był mój dzień. Choć jak się wkurzę i zawezmę...
Następny bieg z cyklu już 11 stycznia.
Na Moczydło wrócę, odegram się, bo frustracja nie mija.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz