sobota, 30 listopada 2019

rybka zwana Ren czyli wracam do wody

Po dwóch latach wracam na regularne zajęcia pływackie. Jest takie przysłowie, że "Wszystko jest trudne, aż stanie się łatwe", zamierzam się zatem przekonać, że tak może być z moim pływaniem. Początki moich zmagań można prześledzić tu, a ciąg dalszy historii będę opisywać poniżej.

Niezorientowanym podpowiem tylko, że pływać nie potrafiłam, bałam się wody i nie leżałam na niej.

 Intensywny kurs pływania (sierpień)

W planach mam powrót na regularne zajęcia pływackie, zatem tygodniowy kurs wydaje się idealny, aby wrócić na pływalnię, oswoić się z wodą i przypomnieć sobie, co już potrafię. Półtorej godziny w wodzie to dłuuugo, ale dawałam radę. Na żaden inny trening siły już nie starczało, ale winię za to również wstawanie o 5:30.

Poniedziałek: Awansowałam do grupy pływającej, bo zanurzanie twarzy i leżenie na wodzie już opanowane. Nie powiem, że przydział do grup nie był stresujący. Początkowo zgłosiłam się jako ta, która nie przepływa basenu, ale widząc jak grupa z drugiego toru zaczyna rozgrzewkę z deskami, a tymczasem trener wskakuje do mojej grupy by instuować z wody, od razu zgłosiłam, że "jak tak potrafię jak oni" i byłam na lepszym torze z pod okiem trenera, którego nazywać będę Majstro. Podoba mi się, w jaki sposób Majstro wydaje polecenia, jak w czasie, kiedy odpoczywamy opowiada pływackie tipy lub anegdotki. Majstro zaraża pasją.
Wtorek: Dzień konia. Wszystko mi szło - pływanie na boku, przewroty w kadłubkach. Nawet kraul wychodził.
Środa: Kraul już tak lekko jak wczoraj. Ćwiczyliśmy więcej grzbietu, a na koniec próbujemy delflina.
Czwartek: Zaczynamy szlifować delfina, pływam w płetwach, co pomaga mi uchwycić ruch ciała i nóg. Najwięcej radochy przynosi pływania rąk żabą i nóg delfinem (w płetwach). Kraul wychodzi mi ponoć nieźle, ale ja uznaje, że ciężko mi się go pływa.
Piątek: Nagrania do analizy stylu pływania. Kraulem przepłynięty cały basen (sukces!), video pokazuje, jak przy oddychaniu opuszczam nogi, co wybija mnie z rytmu. Grzbiet przyzwoity, nawet ładnie rotuję ciało. Delfina pływałam w płetwach i wyszedł super. Żaba zadana by ćwiczyć ułożenie nóg, tego stylu nie ćwiczyliśmy na kursie.

Zaczynam nowy sezon pływacki

Wrzesień  
Mogę uznać, że tęskniłam za basenem, bo nie mogłam się doczekać, aż zaczną się zajęcia. W tym miesiącu tylko cztery treningi pływackie. Mam siłę w nogach i dość dobrze wychodzą mi ćwiczenia pod kątem szybkości. Oddycham w kraulu tylko na lewą stronę, Majstro karci mnie za to. Czuję, że trening "przyspiesza".

Październik 
2/10 - są rotacje między grupami, zostaję na pierwszym torze z innym trenerem. Pływamy dużo ćwiczeń na czucie wody. Spokojne i krótkodystansowe pływanie, dużo instruktażu.
7/10 - nowy trener nieobecny, mamy zajęcia z Majstro i przekonuję się, że ja wolę zadaniowy trening. Po wielu ćwiczeniach mamy test - przepłynęłam kraulem basen 25m w 41'30. To mój pierwszy pomiar, miło będzie go poprawiać, bo wiem, jaki słaby jest. Na koniec ścigamy się między torami na makaronach po dwoje. Dorównuję z partnerką dziewczynom z toru obok. Po treningu pytam Majstro, kiedy zdam na drugi tor, bo nie ukrywam, że u nich coś się dzieje. Dostaję zapewnienie, że zadzieje się to niedługo, bo potencjał mam, a jako zadanie dostaję naukę nóg do żaby.
9/10 - awans przyszedł szybciej niż się spodziewałam, bo już! Gonię grupę, w pływanie wkładałam całe serce. Starałam się, jak mogłam. Świat z drugiego toru wygląda poważniej! Nie widać ściany basenu, nie można przy niej przystanąć. Woda jakby bardziej zmącona z tej perspektywy. Wszystko pachnie nowością, a ja mam banana na twarzy! Nogi do żaby zamierzam ćwiczyć w każdej wolnej chwili :)
16/10 - wracam na tor pierwszy, z czego się cieszę. Po pierwsze, grupa na torze drugim doskonali żabę, a ja nie przemieszczam się tym stylem. Po drugie, gdy głowa myślami jest w sprawach szpitalno-rodzinnych, to presja kilometra w wodzie przytłacza. Lepiej mi z wolnymi ćwiczeniami, których na moim etapie nigdy dość.
30/10 - już drugi trening w grupie na drugim torze i mam miano "aspirującej", co oznacza, że przynależę jednak do grupy Majstro. Nie ukrywam, że jednak wolę, bo dość sprawnie gonię towarzystwo, choć dużo pływam w płetwach. Póki nie ma żaby jest ok, obiecałam sobie wysok na pływalnię, aby poświęcić godzinkę na ten styl. Na filmikach wygląda to tak łatwo :)

Listopad
4/11 - żaba mi może nie wychodzi, ale mam najszybsze nogi na torze. Pływaliśmy interwały w strzałce na plecach, które wyszły mi narastająco: 43", 39"9, 39"4 i 37"8. Dwa pierwsze bez rywalizacji, dwa kolejne w parach.

13/11 - pierwszy raz przepłynęłam bez zatrzymywania dwanaście basenów (300 metrów) na grzbiecie.

18/11 - trener upomina, że proces oddychania w kraulu trwa u mnie zbyt długo, ma oczywiście rację, bo robię po dwa oddechy i przez dłuższą chwilę leżę na boku i odpoczywam. Po dzisiejszych zajęciach wyszłam z wody z ogromnym brzuchem, który napompowałam tymi wdechami. Może rację ma Majstro, że nie potrzebuję aż tyle tlenu...

Na tym przygoda z grupą rokującą WMT dobiegła końca. Urlop, a potem sprawy rodzinne, sprawiły, że dwa tygodnie nie byłam w wodzie i... wróciłam na tor dla początkujących. W sumie uznałam tę decyzję za właściwą. Mam umieć dobrze i ładnie pływać i tu czucie wody jest konieczne, gonienie grupy w pływaniu byle jak nie jest prawidłowe i potrzebne. 

niedziela, 17 listopada 2019

siódmy rok biegania z lotu ptaka czyli jak to w 2019 bywało

Zastanawiając się teraz, w listopadzie, jakie było moje tegoroczne bieganie, byłam skłonna w pierwszej chwili uznać, że to był taki sobie rok, że nic nie wniósł, że forma w lesie. Jednak, jak się przyjrzałam, jak to było w detalach, to wychodzi mi, że aż tak beznadziejnie nie było, choć może jest, ale o tym dalej...

Zaczniejmy od początku...

miesiąc zawody dystans wynik trasa
styczeń Bieg Chomiczówki 15 km 1:23’26 asfalt
luty Zimowe Górskie Biegi 10 km 56’48 cross
Wiązowska Piątka 5 km 24’48 asfalt
marzec Półmaraton w Gdyni 21,097 km 1:57’22 asfalt

Rok wcale nie rozpoczął się dobrze, bo początki w cyklu Zimowych Biegów Górskich w Falenicy były tudne (więcej tu), ale jak się mało biegało pod koniec roku, to czego oczekiwać? Cudu? Nie w sporcie. Ładnie przepracowane dwa miesiące i przyszły sukcesy: luty kończę z dogonionym co do sekundy wynikiem z poprzedniego roku w Falenicy (taka życiówka bis, o której więcej tu), a dzień później nieoczekiwany personal best na pięć kilometrów w Wiązownie (tu relacja) i złamanie 25 minut. Na tej fali dowiozłam jeszcze kolejną życiówkę w półmaratonie w Gdyni i złapałam infekcję, która mnie uziemniła na dłuuuugo... bo ciągnęła się w sumie przez cały kwiecień. Nawet do Poznania na Wings for Life jechałam z osłabieniem... Miał to być start dla zabawy (tu relacja) i w sumie taki się stał.

maj Wings for life 16,62 km
asfalt
Rykowsiko 36 km 4:28'49 cross
czerwiec SuperMaraton Gór Stołowych 54 km 9:22'50 cross


Ambitnych i policzalnych planów na dalsze starty letnie nie miałam, bo z asfaltu przeszłam w teren, gdyż w czerwcu czekał na mnie SuperMaraton Gór Stołowych i wydłużanie dystansu na trasie (poprzedni długas miał 53 km). Tym sposobem ukończyłam piąty maraton w terenie (liczę je wszystkie w podsumowaniu poprzedniego roku, czyli tu).

Po tym starcie organizm poczuł wstręt do biegania, co zaowocowało na lipiec i sierpień roztrenowaniem. Przesiadłam się wówczas na rower i sporo bywałam na sali na zajęciach fitness. Do listopadowego półmaratonu i maratonu czasu wydawało się wiele, gdy rozpoczynałam swoje dziesięć tygodni przygotowań, a one minęły jak z bicza trzasł. Z wypracowaną w tym czasie formą to ja o planach łamania życiówki mogłam zapomnieć. 

listopad Półmaraton Świdnicki 21,097 km 2:03’34 asfalt z przewyższeniem
grudzień Clonakilty Waterfront Marathon 42 km 4:49' asfalt z przewyższeniem

Mogę być nie do końca zadowolona z miejsca, w którym obecnie jestem. Chociaż pewnie chłodne kalkulacje (o dzienniczku treningowym z przygotowań do półmaratonu więcej w linku) pokazują, że jestem, gdzie jestem i nie ma co dramatyzować. W końcu przebiegłam maraton (relacja tu) i nie leczyłam zakwasów przez tydzień jak wcześniej bywało. Nauczyłam już ciało, że takie ekscesy są przeżywalne. 

na trasie w Świdnicy, fot. fotosa.pl

Trenowałam od początku września regularnie, co nie oznaczało że efektywnie, bo głowa nie mogła koncentować się na treningach li tylko i wyłącznie. Jesienne starty nie przysporzyły życiówek, ale będą mocnym wstępem do trenowania pod nowy sezon. Wymierne efekty pracy zobaczę, ale ciut później. Zdaję sobie sprawę, że gonię swoją formę z końca lutego br., choć na tym samym poziomie byłam również w czerwcu 2017 roku, kiedy to zrobiłam życiówkę na 10 km z wynkiem 51'44. Wiem, że wrócę w to miejsce, bo tam już byłam i chcę tego.

prognozowane czasy innych dystansów przy PB na 10km - 51'44 

Skoro o zakusach na nowe/stare mowa, to w ósmy rok biegania wchodzę z takimi planami:
- w lutym chcę zmierzyć się z czasem 1:55' w półmaratonie,
- w maju wydłużam znowu dystans - 65 km pobiegnę dookoła Innsbrucka,
- pod koniec września chcę przebiec 42 km na 42 urodziny i to ze złamanymi czterema godzinami.

Insze moje plany, bo nie samym bieganiem ostatnio żyję: w lipcu chcę zadebiutować w tri na dystansie sprint, więc pluskam się na tę okoliczność regularnie (szczegóły tu).

Więcej planów nie pamiętam, na wszystkie mocno, ale i radośnie, zapracuję. Dosiego roku!

poniedziałek, 9 września 2019

przekonać samą siebie czyli przygotowania do jesiennego półmaratonu

Nastał wrzesień, więc zaczęłam odliczanie do jesiennego startu sezonu, czyli do półmaratonu w Świdnicy w dniu 9 listopada. Moim celem MAX jest zjawić się na mecie z czasem 1:55', czyli przynajmniej półtorej minuty szybciej niż w marcu. Cel MIN to życiówka, po prostu - do złamania czas 1:57'22.

Dzisięć tygodniu to dużo i mało, a na przygotowanie do startu w półmaratonie czas akurat. Pytanie, czy uda mi się wrócić do szybkiego biegania? Jak dla mnie półmaraton po 5'27" to bądź co bądź wysiłek i wejście na takie tempo wymaga sporo zachodu, pracy i czasu. 

"Za" przemawia: (1) fakt, że w marcu w Gdyni pobiegłam ten dystans po 5'33", czyli potencjał jest; jak również (2) zaczynają się pogody bardziej przychylne do szybkiego biegania, a i sam start w listopadzie oznacza temperaturę około 7-10 stopni. 

"Przeciw" są sprawy, na które wpływu nie mam - kontuzje, infekcje i inne okołorodzinne kwestie, które mogą mieć realne znaczenie przy wychodzeniu na treningi i ich efektywności. W swojego lenia nie wierzę, jak mam cel, to motywacja do wyjścia na trening się znajdzie.

Do podgrzania wewnętrznej motywacji wymyśliłam eksperyment, który ma przemawiać do mnie najmocniej - bo liczbami! W czasie od września do listopada będę brać udział w zawodach na dystansie 5 i 10 km. Zamierzam porównywać czasy, jakie osiągam i w ten sposób obserwować progres lub jego brak. 

datado startudystansczasśr. tempopoprawa/strata
8.09.20199 tyg.5 km29'07'5’49-
14.09.20198 tyg.10 km56’57"5’42progres
5.10.20195 tyg.10 km57'05"5' 38constans
19.10.20192 tyg.5 km26'14''5'16(-) 3'07 w 7 tyg.
2.11.20191 tydz.5 km26'40''5'19constans


Od czego zaczynam?
Sierpień biegowo takise, bo 52 km to nie są fajerwerki. Jakby wnikać czemu - to pewnie afrykańskie upały i wewnętrzna niechęć do biegania, która przyszła. Jakby ciało potrzebowało roztrenowania, którego daaawno nie było. Bieganie zamieniłam na rower, którego wyszło ponad 430 km. Można zatem uznać, że baza w tlenie zrobiona. Ilość godzin treningowych nie do powstydzenia, a za pięć dni z półtoragodzinnymi sesjami pływackimi, to jestem z siebie szczególnie dumna!


Statystyki miesiąca:
52 km/5,5 godz. - bieganie
438 km/26,5 godz. - rower
6 godz. - ogólnorozwojówka i rozciąganie
7,5 godz. - pływanie
RAZEM: 45,5 godzin aktywności

Przygotowania rozpoczęte!

10 tygodni do półmaratonu
Tydzień zerowy, który należałoby przemilczeć w dzienniczku treningowym, bo co prawda zakończony startem w duathlonie (tu relacja), ale poprzedzony siedmioma dniami zupełnego restu spowodowanego infekcją i antybiotykiem. W sobotę przed zawodami zrobiłam po 30 minut roweru i biegania i to by było na tyle... Od czegoś się trzeba odbić, no to akurat :)

9 tygodni do półmaratonu
Zakwasy po duathlonie nie minęły, a ja już biegałam, ćwiczyłam, bo... w sobotę start w Grand Prix Warszawy. Z punktu widzenia lokat, pewnie będę poza podium, ale przecież nie dla pucharów to robię. Ma być wymierny efekt mojej pracy i zadowolenie. Wynik kabackiej dyszki słabiutki, ale po sierpniu bez biegania, po infekcji i na początku drogi, to się niczego innego nie spodziewałam.

fot. biegi.waw.pl

Nadal się odbijam od dna, choć już z optymizmem, bo tempo dychy szybsze niż piątki tydzień wcześniej. No! Strat w ludziach i sprzęcie po tym tygodniu nie ma, ale jest bolący gruszkowaty. Podejrzewam, że to od siedzącej pracy (przed 20. każdego miesiąca nie może być inaczej). Staram się codziennie rozciągać. 

8 tygodni do półmaratonu
Od 16 września rozpoczynam sezon pływacki, czyli dwa razy w tygodniu będę po godzinie w wodzie. Do tego chciałabym dwa razy w tygodniu być na TBC/tabacie i zdrowym kręgosłupie/rozciąganiu. Trener ciśnie na cztery treningi biegowe w tygodniu i moja głowa w tym by to wszystko poukładać. Póki co, staram się nie robić dwóch treningów dziennie, chyba że to bieganie i sesja rozciągania. Mam jednak chytry plan, by w jeden dzień basenowy pobiegać przed południem, ale to później... Najpierw trzeba wejść w rytm.

Biegowo tydzień zakończony trzema wyjściami w tym rytmami i ciągiem. Lekkość biegania około 6'00" przyszła w niedzielę, zatem ruszyłam. Przede mną wiza wybiegań w Beskidach i już się na nie cieszę!

7 tygodni do półmaratonu
Tydzień był, a jakby go nie było. Oprócz dwóch godzin w basenie i godziny ogólnorozwojówki nie weszło nic więcej, bo 38,4 na termometrze zdecydowało o odpoczynku i total resecie. Przyjęłam to z godnością wykonując dwa spacery w Szczyrku.

Wrzesień kończę z niedosytem i znakiem zapytania nad formą, zdrowiem i sznsami na osiągnięcie celu. W sumie... nastroje i pytania podobne jak na poczatku miesiąca.



Statystyki miesiąca:
93 km/11 godz. - bieganie
80 km/2,5 godz. - rower
10 godz. - ogólnorozwojówka i rozciąganie
4 godz. - pływanie
RAZEM: 27,5 godzin aktywności

6 tygodni do półmaratonu
Pierwszy październikowy trening biegowy przyzwoity (400 setki około dwuminutowe). Dalej ładnie weszły ogólnorozwojówki i basen oraz biegowe rytmy. Testowa dycha ciężka w rozkmince, bo zegarek pokazał ciut lepsze tempo, ale za to wynik o osiem sekund gorszy... Uznaję, że jest constans.


Finisz GPW, fot. biegi.waw.pl

Poprzedni tydzień (infekcja) biegowo nie wniósł nic nowego, to i w formie jest jak jest. Zaczynam czuć na plecach oddech półmaratonu, a tempo docelowe (okolice 5'27) jeszcze na 10 km niewidoczne. Gonię króliczka!

5 tygodni do półmaratonu
Do treningu wrócił rytm i powtarzalność. W tygodniu dwa baseny, a to nie są lajtowe zajęcia dla mnie, a także dwa treningi biegowe, w tym BNP z najszybszym kilometrem 5'19 (na finiszu tetno 200, co na treningach się nie zdarza). Weekend rowerowy na Żuławach, gdzie pykło 65 km. 

Nie trafiłam ani razu na ogólnorozwojówkę. Czwartkowe wolne zrobione w celu dopieszczenia łydek, bo sobotni bieg w butach bez amortyzacji mocno je zmasakrował. Brak niedzielnego wybiegania w szóstym tygodniu przygotowań to też tego wynik.

4 tygodnie do półmaratonu
Jestem zadowolona z treningu powtórzeniowego (2x800, 4x400, 4x200, 4x100), bo czasy odcinków odpowiadają założeniom celu. Łatwo nie było, ale płuca przewentylowane. Czuję, że forma odbudowuje się. Wolno, ale zawsze... Po czwartkowych minutówkach niestety w sobotę nie dostarłam na kolejny test na 10 km (rodzinne priorytety). Za to pokręciłam mocno w Gassach i dorzuciłam do tego biegową zakładkę.

GPW w Kabatach z utrzymaną szóstą lokatą, nawet bez startu. Cieszy to, że wybiegałam sobie lokatę wcześnie i że upragniona statuetka będzie w moich rękach.

3 tygodnie do półmaratonu
Powtórka treningu sprzed tygodnia (osiemsetki, czterysetki itd...) w dużych bolączkach, ale czasy na lekkim plusie. W czwartek trening pod sobotnią piatkę na Parkrunie Warszawa-Praga, czyli 3x1000m/1000m. Tempo tysiączków (tj. 5'14, 5'14 i 5'10) powtórzone w sobotę na dystansie 5000m (średnie tempo 5'16). Może łatwo nie było, ale jaka satysfakcja! Szczególnie, że do życiówki na trasie w Parku Skaryszewskim zabrakło 7 sekund.

fot. Krzysiek Gąsiorowski
Wracam do zaniedbanych biegów spokojnych. Rozgrzewki przed zadaniami treningowymi ślamazarzą mi się mocno. Warto podkręcić też kilometraż, bo w planach jest trzy tygodnie po półmaratonie maraton w Cork.

2 tygodnie do półmaratonu
Równo na dwa tygodnie przed startem mam wrażenie, że forma nadal w budowie... Eksperyment biegowy pokazuje lekki progres, ale w moim mniemaniu biegam za wolno by pobiec 21 km po 5'30/km... Nie czuję się, bym była w życiowej formie. Jednak trzeba będzie zweryfikować plan na świdnicki start, a ambitne cele przełożyć na półmaraton wiązowski w lutym. Wydawało mi się, że skoro regularnie wychodzę biegać, to kwestie rodzinne zostają w domu/szpitalu. Nie zostają, czuję zaciągnięty hamulec. Pozostaje biegać, bo maraton na horyzoncie, a i plany na zimę są.

Mimo ponurych wniosków tydzień rozpoczęty aktywnie - w poniedziałek z rana godzinka biegu spokojnego, a wieczorem basen. We wtorek czuję odblokowanie na potrójnej piramidce biegowej. Czyżby zdjęcie z głowy presji wyniku w Świdnicy? Październik kończę z refleksją "nic nie muszę, wszystko mogę".


Statystyki miesiąca:
163 km/18,0 godz. - bieganie
85 km/4,5 godz. - rower
5 godz. - ogólnorozwojówka i rozciąganie
9 godz. - pływanie
RAZEM: 36,5 godzin aktywności

Testowa piątka drugiego listopada ciut gorsza niż tydzień wcześniej. Łamania 25 minut nie było, nawet 26' się nie dało rozpieczętować. 

tydzień do półmaratonu
Luzujemy, ostatnie szybkie treningi do środy. W poniedziałek basen z interwałami, we wtorek kilometrówki na budującej się obwodnicy - i tu dylemat, bo jednak pociśnięte ładnie. Myślę, że mnie sobotni wynik zaskoczy... Tego się trzymam! W czwartek rozbieganie już na miejscu w Świdnicy, a w piatek laba.
fot. Iwonka Ś
Półmaraton świdnicki AD 2019 przeszedł już do historii. Ukończyłam go z czasem 2:03'34. Trasa nie należała do łatwych, ale o przewyższeniu 222 metrów to ja wiedziałam. 


profil trasy półmaratonu

Wydawało mi się, że strategia trzymania się zajęcy na dwie godziny jest dobra, a nie była. Do 7 kilometra utrzymywałam ich tempo, a potem odbiegli. To druga próba utrzymania się grupy z założeniem "dociągną mnie" i trzeci raz tego błędu nie popełnię. Pamiętać mi na przyszłość trzeba, że ja nie potrafię utrzymywać równego tempa, u mnie sprawdza się negative split.


Moje wyniki i lokaty:
czas 2:03'34, tempo 5'51 min/km
open miejsce 917/1212 (75% wyników)
open kobiet miejsce 144/276 (52% wyników)
open kat. wiekowa miejsce 61/112 (54% wyników)


finisz w Świdnicy, fot. fotosa.pl

Ciekawe, czy na podobnie trudnej trasie wynik z półmaratonu przełoży się na maratoński. Odpowiedź będzie znana za trzy tygodnie.


profil trasy Clonakilty Waterfront Marathon w Irlandii

niedziela, 8 września 2019

duathlon w Makowie czyli start z niespodzianką

To już mój trzeci start w Makowie.

Serce chciało bić rekordy, ale rozsądek podpowiadał, że w tego nic nie wyjdzie, bo po infekcji z antybiotykiem i blisko dwutygodniowej przerwie w aktywnościach, na dodatek po sierpniu bez biegania), to marzenia trzeba było schować w kieszeń i stawić czoła braku formy. Zatem, byle do mety z usmiechem na ustach! 

fot. Velo Łosie na szosie
Przypomnę, że makowiskie zawody odbywają się w na dystansie sprint - 5km bieg, 22 km rower i 2,5km bieg. W tym roku jako czelendż trzeba dodać pogodę, która towarzyszła zawodnikom od połowy dystanu biegowego, kiedy to rozpoczęła się ulewa!

fot. Tygodnik Ostrołęcki

Początkowo lekko mżyło, ale jak skończyłam biegową piątkę, to w moich butach rowerowych, stojących przy chodniku, można było hodowac ryby. Wyjazd ze strefy i pierwsze kilometry na rowerze to było klasyczne urwanie chmury. Picia z bidonu nie trzeba było sięgać, bo woda lała się sama prosto do ust. Cieszyłam się, że trasę znam niemal na pamięć i wiedziałam, które zakręty wymagają zwalniania, a które nie. Hamowania w wodzie, która rozlewała się po całym asfalcie, nie było za grosz. Niestety mimo warunków do niekorzystania z hamulców, nie był to dzień na poprawę czasu na trasie. Dewszcz towarzyszył mi do końca zawodów, później lekko się zmniejszył.

Porównując moje dotychczasowe starty w Makowie, to przypadł mi w udziale najgorszy. 

rok Bieg 5 km T1 rower T2 Bieg 2,5 km wynik lokata w kat.
2015 27:39:00 01:35:00 46:44:00 01:41:00 14:13:00 01:32:00 czwarta
2017 28:07:00 01:15:00 44:41:00 01:05:00 14:10:00 01:29:24 czwarta
2019 29:07:00 02:22:00 48:10:00 00:06:00 15:19:00 01:35:04 pierwsza

Tym większe zaskoczenie, że zdobyłam pierwsze miejsce w kategorii wiekowej! Do tej pory zawsze wracałam z Makowa z trofeum, ale nigdy z tak wysoką lokatą na pudle!


Moje lokaty:
open miejsce 88/102 (86% wyników)
open kobiet miejsce  11/19 (58% wyników)
open kat. wiekowa miejsce 1/5 (20% wyników)

Przetarcie na początek nowego sezonu treningowego zrobione. Tętno 200 na pierwszej piątce było sygnałem, że dobrze jeszcze z moim zdrowiem nie jest. Mimo to pucharowa motywacja do jesiennej pracy jest!

niedziela, 5 maja 2019

kiedy nie wiesz, kiedy będzie koniec czyli Wings for life 2019

Przeczytałam kiedyś w poradniku dla biegaczy, że w kalendarzu startowym powinny znajdować się w sezonie chociaż jedne zawody, które traktuje się jak zabawę, w których start ma przynieść radość, a nie napinkę na lokatę i czas. 

Uznałam, że światowy bieg charytatywny Wings for Life spełnia te założenia i zapisałam się nań. 

Gdyby ktoś nie wiedział, na czym polega idea tego biegu to:
- całość opłaty startowej trafia na badania naukowe nad rdzeniem kręgowym, 
- na całym świecie wszyscy biegacze zapisani na bieg startują o jednej porze,
- meta nie czeka na biegaczy, tylko goni ich. Auto pościgowe wyrusza po 30 minutach i zbliża się do biegaczy od tyłu. Wygrywa ten, kto przebiegnie najdalej, kogo meta "dopadnie" na końcu.

Te zawody to parada szczęśliwych biegaczy, bo biegnie się dla tych, którzy nie mogą. Co istotne każdy ten bieg ukończy, bo samochód przejedzie całą trasę i każdy będzie na mecie.

Co roku impreza odbywa się na początku maja - w Polsce gości biegaczy Poznań, który po raz kolejny okazał się miastem przyjaznym biegaczom. Byłam miło zaskoczona kibicami, którzy byli na sporej części trasy. Podobnie było na Biegu Niepodległości w listopadzie.

Kilka dni przed wyjazdem do Poznania złapała mnie infekcja i nawet dzień przed podróżą rozważałam pozostanie w domu. Cieszę się, że się przemogłam i postawiłam na nogi by móc być częścią korowodu serc biegu, w którym biegnie się dla innych.  

Na starcie ze znajomymi z ekipy wybieganiowej

Jak widać na zdjęciu, przed startem humory nam dopisywały. Uciekałam przed metą moim tempem maratońskim, by rozsądnie rozłożyć siły i nie dać organizmowi za bardzo popalić po infekcji. Z wyniku jestem zadowolona. Uznałam, że cokolwiek wybiegam ponad 15 km, będzie przyzwoite. 

W zasadzie po minięciu flagi piętnastego kilometra zaczęłam, już czekać na kierującego autem pościgowym Adama Małysza. Czułam zmęczenie i lekko napawał mnie przerażeniem zataczający coraz mniejsze koła nade mną helikopter z mediami. W zasadzie tylko on "zapowiadał" zbliżanie się mety, aż wtem! Ni stąd ni zowąd pojawił się quad, rowerzyści i META....

... i nastała cisza.... Piękne uczucie!



Taki światowy bieg jest świetną okazją by porównać się z bracią biegową w kraju i na świecie. Zatem tradycyjnie garść statystyk.

Moje lokaty w Poznaniu:
open kobiet miejsce 833/3106 (26% wyników)
open kat. wiekowa miejsce 180/600 (30% wyników)

Wyniki krajowe nie odbiegają od statystyk z dużego biegu masowego - np. Bieg Niepodległości czy maraton warszawski. W światowych jednak ładnie wskakuję wyżej w lokatach.


Moje lokaty na świecie:
open kobiet miejsce 5421/37659 (14% wyników)
open kat. wiekowa miejsce 744/4518 (16% wyników)

niedziela, 24 lutego 2019

najbardziej cieszą te życiówki, które nie są planowane czyli Wiązowska 5-tka na speedzie

Dzień przed startem w Wiązowskiej Piątce zrobiłam czas życiówkowy na falenickiej wydmie (o zmaganiach w tym cyklu można poczytać tu). Z założenia nie miały to być żadne ważne zawody, miałam pobiec treningowo, na przetarcie. Nawet ubrałam się ciepło, bo przecież przy czterech stopniach, to się ważne starty "robi na krótko". Celem było zobaczyć w wyniku 25 minut, zrobić mocny bieg ciągły. Niczego więcej nie oczekiwałam...

... aż tu nagle...

Od przekroczenia linii startu starałam się biec mocno, ale z lekkim zapasem. Niedużym, ale jednak.  Noga podawała (pomysł masażu łydek przed startem uważam za wyśmienity! Cokolwiek się pospinało na wydmie dzień wcześniej, poszło w niwecz). Ustawiłam się w stawce i po około kilometrze zerknęłam na zegarek - tempo 4'54. "Dobra, to to utrzymać", pomyślałam. W piątek rano biegałam cztery kilometrówki w podobnych tempach, "Może mnie nie odetnie?"

Trasa wahadłowa, czyli tam i z powrotem. W tamtą stronę biegłam głównie sama, a po nawrotce zaczęłam biec z Niebieską Koszulką. Początkowo się za nim chowałam, mając nadzieję, że mnie przed wiatrem osłoni, ale w końcu wyrównałam krok i biegliśmy razem. Było to wygodne, otrzymywaliśmy równe tempo. O gadkach-szmatkach mowy nie było. Pędziliśmy, byle do mety.

Baloniki na 25 minut, które przez cały czas widziałam, zbliżały się coraz bardziej i bardziej... Dogoniłam je przed metą. Będąc w SZOKU, że przebiegłam pięć kilometrów tak szybko! 


Oficjalny czas, jaki uzyskałam to 24'48". Zegarek wskazał średnie tempo 4:50! Na zmęczeniu, z zaskoczenia. Lubię to bieganie, za takie niespodzianki! 

Moje lokaty:
open miejsce 389/876 (44% wyników)
open kobiet miejsce 83/372 (22% wyników)
open kat. wiekowa miejsce 19/94 (20% wyników)

sobota, 9 lutego 2019

odetkało się w Falenicy czyli poznacie ich po ich owocach

09.02.2019
Trzeci start w ramach Zimowych Biegów Górskich, który odbył się 26 stycznia należy przemilczeć. Warunki były bardzo trudne, biegało się po śniegu, pod którym był lód. Z kolejnym okrążeniem wydmy tego pierwszego było coraz mniej, a ten drugi odkrył się w całej okazałości. Nogi się rozjeżdżały, biegłam bardzo asekuracyjnie. Nakładki z raczkami na buty w wielu miejscach nie zdały egzaminu. Osiągnęłam czas najgorszy z tegorocznych - blisko 65 minut. Po raz kolejny przekonałam się, że na falenickiej wydmie karty rozdaje pogoda. Obiecałam sobie, że etap trudów falenickich pora zamknąć (o analizie formy i widokach na przyszłość po pierwszych dwóch startach można poczytać tu).

Po "dobrym" wg mnie zamknięciu stycznia, gdzie kilometraż poszybował do 210 km (screen z dzienniczka treningowego poniżej), w lutym rozpoczęłam treningi jakościowe: tj. sporo biegów w drugim zakresie, BNP i interwałowe zabawy biegowe. 


Początkowo ciężko się je biegało, ale w drugim tygodniu lutego miałam wrażenie "odetkania" i zadane przez Trenera prędkości zaczęły wychodzić już bez oszałamiającego zmęczenia. Na każdym takim ciężkim treningu powtarzałam sobie, że "im cięższy trening, tym łatwiej na zawodach".

Na pierwszą lutową Falenicę (czwarty start w ramach cyklu) przygotowałam się sprzętowo. Pożyczyłam kolce i pozostałości po śniegu i lodzie przestały być problemem. Od startu gnałam, niezważając na podłoże. Noga trzymała się zarówno piachu, jak i lodowych akcentów w lesie. W końcu czułam, że biegnie mi się dobrze, że utrzymuje dobry rytm i tempo. 



Wciągałam kolejne kółka i kilometry z przyjemnością. Nie było umierania na trasie jak w poprzednich biegach, choć miny mówią same ze siebie, że wysiłek był... Aż trudno uwierzyć, że oba zdjęcia są zrobione w ciągu jednej minuty!


Na mecie pojawiłam się po godzinie od startu (oficjalny czas 60'03''). W końcu wszystkie pętle zrobiłam po 20 minut! Jest nad czym jeszcze pracować, bo do życiówki na tej trasie zostają trzy minuty z okładem, ale efekty pracy widać i to motywuje do dalszego, mocnego biegania. Yeeaah!

24.02.2019
Czwarty falenicki start zrobił mi dobrze! Bo i biegło się w końcu rytmicznie i dokonałam tego, czego nie spodziewałam się, że dokonam! W najśmielszych planach nie sądziłam, że wybiegam zeszłoroczną życiówkę!! Zameldowałam się na mecie z czasem dokładnie bliźniaczym do czasu z 24.02.2018 roku - czyli 56'48". Okrążenia robiłam po 19" i mniej minut, tempem 6'04, 6:04 i 5'57. Tyle w temacie. Cieszę się jak dziecko!



Kalendarz treningowy niemal pęka w szwach (screen poniżej), ale dobrze znoszę obciążenia i słucham ciała. Jak czuję zmęczenie, to odpuszczam, by kolejnego dnia wyjść biegać z przyjemnością. Koniec lutego stał się kumulacją startów, ale wychodzą mi one na dobre (życiówka na 5 km tego najlepszym przykładem - czas 24'48" - tu relacja) i robią przetarcie do mocniejszych treningów.


Zimowe Biegi Górskie AD 2019 kończę z poczuciem dobrze wykonanej treningowej roboty.




piątek, 25 stycznia 2019

trudne początki Falenicy AD 2019 czyli w poszukiwaniu zaginionej formy

Zimowe Górskie Biegi w Falenicy to obowiązkowy punkt w moim planie treningowym. Nie wyobrażam sobie zimy bez zmagań na wydmie. Powtarzam w kółko, że to moje pierwsze zawody i mam do nich szczególny sentyment. Kocham tą ścieżkę biegową i równocześnie jej nienawidzę! Uczucia ambiwalentne, ale przewyższenie 255 metrów na blisko 10 kilometrach potrafi dać w kość. Oprócz emocji i spotkań ze znajomymi, zawody dają niezłe przełożenie na formę, którą się ma, bądź nie... 

W tym roku pierwszy start odbył się 29 grudnia, wybiegałam czas 61'42, a dwa tygodnie później 61'45. Drugie zmagania z falenicką wydmą odbyły się w trudniejszych warunkach. Był śnieg i na trzecim okrążeniu bywało dość ślisko. Znowu słyszałam dzwony z pobliskiego kościoła, co mnie dodatkowo mocno sfrustrowało (w relacji z 2018 roku zagadka dzwonów jest wyjaśniona). Porównywalny czas do poprzedniego startu napawał optymizmem, ale to, że nie łamię godziny nadal zastanawiało...


Chodziło za mną (1) pytanie: Dlaczego tak wolno? oraz (2) przekonanie, że to najgorsze czasy na tym dystansie jak dotąd.

Dlaczego tak wolno?
Mając w pamięci zeszłoroczne wyniki (tabelka poniżej, a link do relacji tu), wydawało mi się, że powinnam zacząć od czasów oscylujących wokół 57-58 minut, a tu blisko 5 minut mam w plecy...

Moje wyniki z roku 2018
Przysiadłam zatem i przyjrzałam się, jak to z moim bieganiem pod koniec 2018 roku było... a było słabo... Po październikowym nocnym przyjściu po Kampinosie (50 km marszu, 12 godzin - dystans nieuwzględniony w tabelce poniżej) rozpadłam się totalnie: mentalnie i fizycznie. Bolały biodra i pięty, a w głowie była taka niechęć do długich dystansów, że na samą myśl o jakimkolwiek ultra, na jakie wcześniej miałam chrapkę, mdliło  mnie...

Przeszło mi w okolicach listopada, wdrożyłam całkiem niezłe bieganie, ale na ostatnie dwa tygodnie zachorowałam... W sumie teraz jak na to patrzę, to może za bardzo się rzuciłam na trenowanie? W trzy tygodnie sto kilometrów (w tym cykl Jesiennych Wesołych Biegów Górskie), a w październiku było przez cały miesiąc 80 (plus to nieszczęsne przejście)... Ciało mądrzejsze niż psyche! 

Kolejny powrót do biegania to grudzień, tu już zwyciężył rozsądek. Przed 53 kilometrami w Gdańsku w ramach Garmin Ultra Race trzeba było się cokolwiek poruszać i nawet radość biegania wróciła. Zawody łyknęłam z uśmiechem na twarzy i w zasadzie tak już w grudniu na treningach było. Łatwo i przyjemnie sobie robiłam bazę i nabijałam kilometry, uzupełniając bieganie ogólnorozwojówką. Jakościowo nie działo się nic, albo prawie nic...

Nie powinno zatem dziwić, że wydmę pokonuję długo... Czemu się więc dziwiłam? Ano, bo nie zrobiłam sobie porównania tego, co w dzienniczku treningowym działo się pod koniec 2017 i obecnie. W poprzednim roku, gdzie co start poprawiałam wynik, treningi zaczęłam w październiku, tłukłam podbiegi (Jesienne Wesołe Biegi Górskie i treningi w Falenicy), a do tego dwa razy w tygodniu zasuwałam po godzinie w wodzie i w chwili rozpoczęcia startów - dopiero 20 stycznia, była moc. 


2017 2018

kilometraż ilość treningów biegowych w tyg ilość treningów uzup. w tyg kilometraż ilość treningów biegowych w tyg ilość treningów uzup. w tyg
paźdz 164 3-4 2 80 1-2 0
list 104 3 2 98 2-3 0
grudz 193 3-4 2 173 4-5 2
Zestawienie treningów z końca 2017 i 2018 roku

Najgorsze czasy?
Okazuje się również, że obecne falenickie wyniki wcale nie należą do najsłabszych. To tylko ja zakotwiczyłam się na sukcesach poprzedniej edycji i zupełnie nie pamiętałam, że moje początki na wydmie były dłuższe niż 62 minuty....

W 2015 roku pokonywałam wydmę nawet w 67 minut!

Moje wyniki z roku 2015

A w 2016 ani razu nie zbliżyłam się do złamania godziny... Wówczas nawet nie ukończyłam cyklu, bo z powodu choroby nie pobiegłam trzeciego zaliczającego biegu.

Moje wyniki z roku 2016

Wnioski
Z tą wiedzą inaczej odnoszę się do tegorocznych wyników. Jestem na innym etapie w treningach i w związku z tym, że przeluźniło się już w głowie (pozamykały się ciągnące zawodowe projekty), mogę swobodnie wrócić do trenowania, a że znalazłam w sąsiedztwie biegową partnerkę, z którą nie ma dyskusji, tylko wychodzi się i biega - to może być tylko dobrze, albo bardzo dobrze.

Styczeń prawdopodobnie zamknę z kilometrażem 200, wróciły na tapetę podbiegi i tempówki. Bieg Chomiczówki (15 km) pobiegłam w tempie 5'23, co uważam za dobry prognostyk przed wiosennym półmaratonem. Nie mam na koncie zbyt wielu treningów ogólnorozwojowych, ale deski i przysiady staram się robić codziennie.

No, jak z tego (przy utrzymaniu tendencji) w lutym nie będzie powrotu do formy, to ja już sama nie wiem... Czasy, gdy przemierzam jedno kółko w Falenicy w mniej niż 20 minut powróćcie, proszę!