niedziela, 17 listopada 2019

siódmy rok biegania z lotu ptaka czyli jak to w 2019 bywało

Zastanawiając się teraz, w listopadzie, jakie było moje tegoroczne bieganie, byłam skłonna w pierwszej chwili uznać, że to był taki sobie rok, że nic nie wniósł, że forma w lesie. Jednak, jak się przyjrzałam, jak to było w detalach, to wychodzi mi, że aż tak beznadziejnie nie było, choć może jest, ale o tym dalej...

Zaczniejmy od początku...

miesiąc zawody dystans wynik trasa
styczeń Bieg Chomiczówki 15 km 1:23’26 asfalt
luty Zimowe Górskie Biegi 10 km 56’48 cross
Wiązowska Piątka 5 km 24’48 asfalt
marzec Półmaraton w Gdyni 21,097 km 1:57’22 asfalt

Rok wcale nie rozpoczął się dobrze, bo początki w cyklu Zimowych Biegów Górskich w Falenicy były tudne (więcej tu), ale jak się mało biegało pod koniec roku, to czego oczekiwać? Cudu? Nie w sporcie. Ładnie przepracowane dwa miesiące i przyszły sukcesy: luty kończę z dogonionym co do sekundy wynikiem z poprzedniego roku w Falenicy (taka życiówka bis, o której więcej tu), a dzień później nieoczekiwany personal best na pięć kilometrów w Wiązownie (tu relacja) i złamanie 25 minut. Na tej fali dowiozłam jeszcze kolejną życiówkę w półmaratonie w Gdyni i złapałam infekcję, która mnie uziemniła na dłuuuugo... bo ciągnęła się w sumie przez cały kwiecień. Nawet do Poznania na Wings for Life jechałam z osłabieniem... Miał to być start dla zabawy (tu relacja) i w sumie taki się stał.

maj Wings for life 16,62 km
asfalt
Rykowsiko 36 km 4:28'49 cross
czerwiec SuperMaraton Gór Stołowych 54 km 9:22'50 cross


Ambitnych i policzalnych planów na dalsze starty letnie nie miałam, bo z asfaltu przeszłam w teren, gdyż w czerwcu czekał na mnie SuperMaraton Gór Stołowych i wydłużanie dystansu na trasie (poprzedni długas miał 53 km). Tym sposobem ukończyłam piąty maraton w terenie (liczę je wszystkie w podsumowaniu poprzedniego roku, czyli tu).

Po tym starcie organizm poczuł wstręt do biegania, co zaowocowało na lipiec i sierpień roztrenowaniem. Przesiadłam się wówczas na rower i sporo bywałam na sali na zajęciach fitness. Do listopadowego półmaratonu i maratonu czasu wydawało się wiele, gdy rozpoczynałam swoje dziesięć tygodni przygotowań, a one minęły jak z bicza trzasł. Z wypracowaną w tym czasie formą to ja o planach łamania życiówki mogłam zapomnieć. 

listopad Półmaraton Świdnicki 21,097 km 2:03’34 asfalt z przewyższeniem
grudzień Clonakilty Waterfront Marathon 42 km 4:49' asfalt z przewyższeniem

Mogę być nie do końca zadowolona z miejsca, w którym obecnie jestem. Chociaż pewnie chłodne kalkulacje (o dzienniczku treningowym z przygotowań do półmaratonu więcej w linku) pokazują, że jestem, gdzie jestem i nie ma co dramatyzować. W końcu przebiegłam maraton (relacja tu) i nie leczyłam zakwasów przez tydzień jak wcześniej bywało. Nauczyłam już ciało, że takie ekscesy są przeżywalne. 

na trasie w Świdnicy, fot. fotosa.pl

Trenowałam od początku września regularnie, co nie oznaczało że efektywnie, bo głowa nie mogła koncentować się na treningach li tylko i wyłącznie. Jesienne starty nie przysporzyły życiówek, ale będą mocnym wstępem do trenowania pod nowy sezon. Wymierne efekty pracy zobaczę, ale ciut później. Zdaję sobie sprawę, że gonię swoją formę z końca lutego br., choć na tym samym poziomie byłam również w czerwcu 2017 roku, kiedy to zrobiłam życiówkę na 10 km z wynkiem 51'44. Wiem, że wrócę w to miejsce, bo tam już byłam i chcę tego.

prognozowane czasy innych dystansów przy PB na 10km - 51'44 

Skoro o zakusach na nowe/stare mowa, to w ósmy rok biegania wchodzę z takimi planami:
- w lutym chcę zmierzyć się z czasem 1:55' w półmaratonie,
- w maju wydłużam znowu dystans - 65 km pobiegnę dookoła Innsbrucka,
- pod koniec września chcę przebiec 42 km na 42 urodziny i to ze złamanymi czterema godzinami.

Insze moje plany, bo nie samym bieganiem ostatnio żyję: w lipcu chcę zadebiutować w tri na dystansie sprint, więc pluskam się na tę okoliczność regularnie (szczegóły tu).

Więcej planów nie pamiętam, na wszystkie mocno, ale i radośnie, zapracuję. Dosiego roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz