sobota, 2 maja 2015

BIEG FLAGI czyi życiówka na dychę, której nic nie przepowiadało

Bieg Flagi wymyśliłam po Grand Prix Warszawy 21 marca, gdzie poprawiłam czas na 10 km z października (56:08) o 5 sekund (trasa w Kabatach nie ma 10km), dlatego to była taka życiówka, nie życiówka. Chciałam się sprawdzić na pełnym dystansie i w końcu się udało.

Wiele stało na przeszkodzie temu sukcesowi. Bolące nogi nie pozwalały trenować w tygodniu, wcześniejsze treningi, mimo, że w pięknych okolicznościach przyrody hamburskiego parku, nie były spektakularne. Jakby tego było mało zmęczenie i marazm  obezwładniały mnie od kilku dni i spałam nawet po 9-10 godzin. Zatem… nie pozostało nic innego, jak potraktować ten bieg treningowo albo zostać w domu, bo w czwartek i taka opcja wchodziła w grę. Dopiero po dość lekkiej przebieżce w piątek stanęło na tym, że stanę na starcie.

Co łatwe też nie było… wybrałam się na Żoliborz komunikacją, bo niby majówka i ruch na ulicach mniejszy, to mecz o Puchar Polski na Narodowym i przemarsze kibiców, zamknięte ulice i jak się okazało również inne atrakcje w drodze mnie czekały. Pociąg zmienił trasę (nie, nie pojechał ulicą, ale minął stacje Stadion, Powiśle i Śródmieście), więc runęła koncepcja skorzystania z drugiej linii metra, a doczekanie się na autobus na Placu Wilsona, co to miał być za 3-4 minuty, przeciągnęło się do kwadransa. Gdy czas do startu stopniał do 40 minut, zaczęłam rozgrzewkę i na Cytadelę potruchtałam. Tętno ponad 180 uderzeń na minutę w czasie tuptania to był niejako gwóźdź do trumny. Przyświecało mi pytanie: co ja tu robię?, na zmianę z podejrzeniem Będzie masakra!


W końcu dotarłam do Biura Zawodów, szybko oddałam rzeczy do depozytu i poszłam dokończyć rozgrzewkę i ciut się porozciągać. Te dwa procesy ( odebranie  numeru i zakończenie rozgrzewki) zaczęły pasmo sukcesów, jakie następowały w kolejnych kwadransach. Mnie w zasadzie było wszystko jedno. Chciałam zrobić trening i jechać do domu. W końcu Legia potrzebowała mojego kibicowania!!!

I okrążenie – średnie tempo 5:38 min/km, średnie tętno 195 uderzeń/min

Wystartowaliśmy. Wbieg na teren jednostki wojskowej, potem w prawo do bramy, gdzie wariował ciut GPS, dalej ulicą Dymińską do Śmiałej. Na Placu Inwalidów korekta trasy (pewnie aby był pełen dystans 10 km) i okrążamy skwerek, dalej do ul.  Mierosławskiego i Kaniowskiej (to moja ulubiona ulica tej trasy), a potem do Krasińskiego i w dół do Wisłostrady. Przed skrętem na Cytadelę zaczyna się lekko pod górę, a dalej jest już tylko bardziej stromo. 


Już na drugim kilometrze mój zegarek piszczy niemiłosiernie, że biegnę ponad 180 uderzeń na minutę. 
Słyszę obok dialog:
Ona – Jest już drugi kilometr?
On – A nie słyszysz jak ludziom pikają zegarki?

Nie chciało mi się mówić, że do drugiego kilometra brakuje paru metrów, a mój zegarek daje mi zupełnie inne znaki. Nota bene, zupełnie te znaki ignorowałam, nie pozwoliłam nogom zwalniać, a głowie obawiać się tego tętna.

To okrążenie przebiegłam za Legionistą, prawie do trzeciego kilometra za nim lub krok w krok z nim biegłam. Nawet to jak smarkał na ulicę mnie nie zniechęciło. Został na podbiegu w tyle…a mnie udaje mi się utrzymać tempo, jestem z siebie zadowolona.


II okrążenie – średnie tempo 5:34 min/km, średnie tętno 196 uderzeń/min

Dobra, to zaczynamy ściganie. Zegarka właściwie już nie słyszę, nawet nie zerkam, jak szybko wali mi serce. Może to czuję, ale co tam. Podczepiam się pod gościa z opaskami na kolanach. Biegniemy razem dość długo. Na piątym kilometrze łykam PowerBombę i liczę, że nie eksploduję.

Publiczności na żoliborskich uliczkach coraz więcej. Bynajmniej nie przyszli specjalnie dla biegaczy, ale nie mogli wyjechać z zamkniętego na czas biegu sektora ulic zwanego Żoliborzem Wojskowym.


Na ostatniej prostej widzę „Ją” – rywalkę z Kabat! No to teraz wiem, że padnę, a ją dogonię. W sumie… trudne to nie było, bo na podbiegu zaczęła maszerować i… przed końcem podbiegania byłam już przed. Teraz wystarczy nie dać się przegonić.

III okrążenie – średnie tempo 5:38 min/km, średnie tętno 201 uderzeń/min

Aby wstydu nie było, chciałam utrzymać tempo z drugiego okrążenia, ale chwilami na zegarku było 5:45 min/km… Czułam zmęczenie, oddychałam głęboko i na widok ekipy medycznej na Śmiałej pomyślałam, że dobrze, że fiolkę po PawerBombie mam przy sobie. Na migi im mogę pokazać (jak będzie taka konieczność) co zażyłam. Odgoniłam jednak te myśli i biegłam do Pomarańczowej. 

Od Placu Inwalidów podczepiłam się pod dziewczynkę i nie pozwalałam jej uciec. Na Wisłostradzie biegłyśmy krok w krok. Chyba nie spodobała się jej ta opcja, bo przyspieszyła, ale ja byłam spokojna. Wiedziałam, że podbieg będzie mój. Dogoniłam ją i po zakręcie byłam już przed nią. 


Finisz zaczęłam na ostatniej prostej, niezbyt długiej, ale jednak. Łatwy nie był, bo po „kocich łubach”, czułam jak stopy ześlizgują mi się z kamieni, ale nie dałam się już wyprzedzić, a i udało się kogoś przegonić. Na czas zerknęłam już za metą. Biegłam cały dystans na najwyższych obrotach, więc to co byłoby na zegarku nie zmotywowałoby mnie do niczego więcej, nie dało się!


Widząc czas 55:50’36, przestalam czuć zmęczenie. Życiówka uskrzydla. Wyniki niebawem.


Oficjalny czas: 55:45
K30 - 24/44 (54,5% stawki)
open 385/519 (74% stawki)

9 komentarzy:

  1. WOW! W życiu nie miałem tak wysokiego tętna, a Ty na tym 10 km przeleciałaś. Szacun. Gratuluję wyniku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Przyzwyczaiłam się do takich wysokich obrotów.

      Usuń
  2. O ja nie mogę, ale tętno!
    Super gratuluję życiówki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Braaaawo! Piękna życiówka :) Masz niesamowicie mocną głowę że widząc takie tętno nie odpuściłaś. Ja na zawodach nie korzystam z paska a jak już biorę to na niego nie patrzę żeby właśnie nie zluzować jak będzie za wysoko. Ale pętla z 200? To jaki ty masz HR max? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Ava!
      Mój dotychczas zanotowany HR max to 201-203 uderzeń na minutę. Moje małe serduszko wali jak oszalałe, ale są tego efekty :)

      Usuń