piątek, 1 września 2017

nauka pływania czyli miało być na emeryturze, ale stało się już teraz

Tak, tak, nie potrafiłam pływać. Nie chodzi o to, że pokonywałam basen rekreacyjną żabką, bo ja nawet tego nie umiałam. Regularnie bałam się wody, unikałam jej. Nie potrafiłam się na nie położyć, a tym bardziej przemieścić się inaczej niż nogami po dnie... 

Zaległości nabyłam jeszcze w II klasie szkoły podstawowej, kiedy to na zajęciach nie złapałam bakcyla, a ratownik nie był w stanie poświęcić mi więcej czasu, bym cokolwiek skumała. Zniechęciłam się do pływalni mocno, bo kto odpychany kijem od krawędzi basenu by się nie zniechęcił... Dopiero w okolicach trzydziestki zaczęłam się odgrażać, że na emeryturze ogarnę to całe pływanie, aż...

... w 2008 roku pojawiły się lekcje w trzyosobowej grupie na Basenie Foka przy Esperanto, gdzie lęku przed wodą nie przemogłam, ale z deską raźno pływałam. Z dwa miesiące tego było, głodu nie zostawiło, ale kostium, czepek i okularki zostały.

Akcesoria przeleżały dobrych parę lat, bo dopiero w maju 2016 roku zdecydowałam się na warsztat "Pokonanie lęku przed wodą" z mistrzem total immpersion w Polsce, Pawłem Lewickim. Przy okazji tych zajęć poznałam słynną pływalnię na Inflanckiej pod balonem. Nie to jednak było kluczowe - dzięki Pawłowi po raz pierwszy w życiu położyłam twarz na wodzie i poczułam, że ten prosty zabieg automatycznie podnosi do góry moją pupę. Leżenie na wodzie stało się proste.

Od listopada 2016 do lutego 2017 roku poszłam na indywidualne lekcje na hotelowym basenie, gdzie w poniedziałki miałam wodę o temperaturze 29-32 stopnie po weekendowych zajęciach dla bobasów. Cudo! Basenik miał może z 15 metrów, ale dla mnie to było wystarczające. Zaczęłam niemrawo pływać. Niemożliwe stało się możliwe - unosiłam się na wodzie i przemieszczałam zarówno na grzbiecie, jak i na brzuchu kraulem.

Zdarzało się, że od marca kilkakrotnie bywałam na pływalniach sama z siebie. Im jednak dalej od zajęć, tym mniej moje ciało pamiętało poprawne ruchy i zdecydowałam się na wakacyjny secik z Piotrem z Power Training.

fot. Piotr Tartanus
Jednak zajęcia co dwa tygodnie efektów spektakularnych nie dały, bo nie mogły. Fajnie jednak było pływać w płetwach, z rurką się nie odważyłam, bo obawiałam się zassać wodę z połowy basenu. Powoli gramoliłam to moje pływanie aż... podjęłam męską decyzję o grupowych lekcjach pływania z Warsaw Masters Team. W ten oto sposób trafiłam z deszczu pod rynnę lub jak kto woli rzuciłam się a głębokie wody.

wrzesień 2017
Dwa razy w tygodniu spędzam po godzinie w wodzie. Już na pierwszych zajęciach pozbyłam się deski, odbyło się to w połowie treningu, gdy odkryłam, że na głębokości 1,60 metra stojąc na palcach na dnie mam twarz ponad taflą wody. Bezpieczeństwo dla głowy najważniejsze :) Póki co doskonalimy styl grzbietowy i kraula, a ja oswajam się nadal z wodą i wydaje mi się, że coraz mniej spięta wykonuję zadania. Zadowolenie z pokonywania swoich barier na poziomie plus 1000!

Po kolejnych dwóch zajęciach nie obawiam się już zalewania przez fale, jakie robią inni pływający ze mną na torze. Jak się zmęczę leżę na wodzie i sprawia mi to przyjemność, wcześniej od razu był pion. A co do konkretów to styl grzbietowy doskonalę i mam wrażenie, że całkiem dobrze nim pomykam. Kraul kuleje, bo oddycham tylko na prawą stronę. Oduczyłam się już zadzierania głowy do przodu, odchylam ją na bok, ale kosztuje mnie to tyle napięcia, że mowy o luźnym pływaniu nie ma.

Hitem ostatnich zajęć były nogi do żaby, póki co na plecach. Radości przyniosło mi to wiele, bo nawet nimi wywijałam, ale nic mnie to nie przesuwało do przodu... Nic to, będę ćwiczyć. Jeszcze kilka tygodni temu nie leżałam na wodzie przecież. Postępy są, trzeba dać sobie czas.

październik 2017
Cel na październik był jeden - przestać się spinać w wodzie. Leżeć na brzuchu spokojnie, by siłą rąk i nóg przemieszczać się do przodu. Osiągnięty został w 80%, ale za to przestałam panikować jak zalewają mnie fale. Oazą spokoju w wodzie prędko nie zostanę.

Do annałów tego bloga muszę dopisać TEST KRAULA na 200 metrów w 4'40", szczęśliwie pokonywany w płetwach.  Pierwsze sto metrów pełnym stylem, ale potem było już na przetrzymanie, sporo na lewym boku, by oddychać z głową nad wodą. W czasie wysiłku zdarzyło mi się zapomnieć, że mam głowę pod wodą i sztachnąć się wodą przez nos. Bleee, ale nadal płynęłam. Biorąc pod uwagę to, że na początku zajęć nie przepływałam 25 metrów, bo potrzebowałam przystanku, to osiem basenów brzmi jak maraton dla kulawego!

Z rzeczy technicznych: zaczynam pływać na prawym boku, co daje nadzieję, że nauczę się oddychać też na tę stronę. Żaba nadal kuleje, ale nie było zajęć doskonalących z tego stylu. Grzbiet jest moją domeną, nawet bez płetw.

listopad 2017
Im dłużej chodzę na zajęcia na basenie, tym bardziej przekonuję się, jak daleko jestem od prawdziwego pływania. Fakt, w czerwcu bałam się kłaść na wodę, a brak dna pod stopą wywoływał panikę, a teraz swobodnie kładę się na taflę i przemieszczam, bo do pływania (nie oszukujmy się) to jeszcze daleko. Obserwuję też ludzi z grupy, niektórzy pływający ze mną na torze są w niej już czwarty rok. To taka obserwacja, że nie od razu Rzym zbudowano...

Ale do rzeczy: grzbietowy nadal najbardziej swobodnie mi idzie, choć wiem już, że nie rotuję ciała, a powinnam. W kraulu rotację odkryłam sama z siebie i dzięki temu oddychanie zyskało na efektywności, ciągle na prawą stronę tylko . Zaczęły się ćwiczenia doszkalające z delfina i żaby. O ile w pierwszym stylu jakoś się gibię w wodzie, to w żabie ogarniam tylko ręce - nogami nie potrafię się wybić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz