Ostatni pływacki wpis był z początku grudnia 2019. Od tamtej pory sporo się zmieniło. Po powrocie z biegania nad brzegiem oceanu w Irlandii, wróciłam na tor początkujący by nadal ćwiczyć technikę, a nie pływać rozpaczliwcem z wywieszonym językiem za mocniejszą grupą.
Po trzech miesiącach solidnego pływania pod okiem Tomasza, gdy już chwyciłam rotację zarówno w pływaniu na grzbiecie jak i na brzuchu, przyszła pandemia i zamknięcie basenów. Ostatni trening mieliśmy 11 marca, to z niego pochodzi podwodna fotka Warsaw Masters Club z Polonii. Jak już będę duża, to też usiądę na dnie :)
fot. Tomasz Madej
W czasie lockdownu oprócz tęsknoty za wodą, o czym nie sądziłam, że to kiedykolwiek powiem, czytałam o pływaniu, jako namiastka kontynuacji nauki.
Kolejne pływanie możliwe było dopiero w czerwcu. Do treningów wróciliśmy w połowie miesiąca i zakończyliśmy z końcem lipca. Na tym sezon się skończył. Po takiej przerwie od nowa ciało wdrażało się do ułożenia i poruszania w wodzie.
Tymczasem bardziej zaawansowani pływacy już w czerwcu stanęli w szranki rywalizacji podczas zawodów openwater w Garwolinie. Miałam zaszczyt być wolontariuszem na tej imprezie. Oglądanie pływania to element nauki wg mnie.
fot. Radek Wysocki
U progu kolejnego sezonu pływackiego nie próżnuję. Duma mnie rozpiera, bo odważyłam się na samodzielne wizyty na pływalni. Obiecałam sobie, że w sierpniu będzie ich cztery i tyle ich było. Siedzę w wodzie 30-40 minut, pływam grzbietowym i kraulem, a w przerwach ćwiczę żabę. Gleich (żaba na plecach) wychodzi mi nawet nawet, na brzuchu są postępy, ale nadal same nogi niewiele są w stanie mnie posuwać na przód. Jest pod górę, ale się nie poddaję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz