Sierpień mija wśród zwiększonej liczby zachorowań na covid-19 (dziennie było nawet ok. 900), uczymy się żyć z wirusem, bo „nie stać na kolejne lockdowny” - mówi rząd. Wykres pozytywnych testów nie jest za grosz optymistyczny, może po okresie wakacyjnym się uspokoi, chociaż jak dzieci wrócą do szkół, to się dopiero zacznie żniwo...
Biegowe środowisko wraca do biegania na zawodach. Koniec przenosin imprez na potem lub nigdy. Funkcjonują nowe standardy czyli odstępy między zawodnikami lub obowiązek noszenia maseczki, dezynfekcja dłoni na punktach odżywczych, brak kibiców w strefie zawodów. Póki co bazy zawodów można lokalizować na zewnątrz i w ten sposób reżim sanitarny jest zachowany.
W takiej formie uczestniczyłam treningowo w sierpniu w dwóch imprezach: Ultramaratonie Powstańca w Wieliszewie oraz Rykowisko Ultra Trail. W trakcie obu obiegałam się po pachy, bo trzydziestki stuknęły. W Wieliszewie wyszło 32 km na raty (17+10,5+5), bo w sztafecie, a w Łącku 38,5 km już ciurkiem. Zawody dzieliło cztery tygodnie.
Oto fotka z finiszu w Wieliszewie, gdzie mimo upału i trudów trasy dotarłyśmy uśmiechnięte do mety. Więcej o zmaganiach w linku.
fot. Ultramaraton Powstańca w Wieliszewie
W Łącku na Ryko biegłam w ramach długiego wybiegania. Trasa zaskoczyła wszystkich, bo podbiegów i zbiegów nie było tam końca. Cześć z podgórów była niemal pionowa, praktyka wspinaczkowa z Pirenejów była jak znalazł, tyle że na Mazowszu królował piach. Po kryzysie na pierwszych 4-5 kilometrach od startu, gdzie mocno rozważałam zejście z trasy, rozbiegałam się i na 16-17 km, wiedziałam, że zrobię całość. Druga osiemnastokilometrowa pętla została przeze mnie pokonana szybciej niż pierwsza. Po raz kolejny przekonałam się, że jestem długodystansowa i że długi się rozgrzewam. Głowa i myśli miały w tym kolosalne znaczenie. Czułam, że biegnę poza strefą komfortu, ale nie cisnęłam mocnej by nie przegiąć. Super eksperyment.
fot. Asia Szy
Po co tak biegam dużo i długo? Innsbruck Alpine Trailrun Festiwal potwierdził się, co oznacza, że we wrześniu zrobię kolejny krok w swojej biegowej przygodzie. Wydłużę pokonany przeze mnie dystans do 61km i to w Alpach. W tej chwili do pobicia są 53km z grudnia 2018 z Garmin Ultra Race z Gdańska.
Miesiąc zakończę z kilometrażem 175,5 km bieg i 179 km rower, a także z satysfakcją, że mimo upałów wychodziłam systematycznie biegać. W końcu z niemocy i wolnego truchtania wychodzą dobre treningi. Przykład? Jeszcze 11 i 18 sierpnia dwukilometrówki wychodziły ledwo w tempie 6’01”- 6’07”, a 27 sierpnia pobiegłam na treningu 6km w tempie 6’03 (pod wiatr i na falistej budowanej trasie A2), a zaraz po tym wyczynie dwusetki śmigałam w tempie lepszym od WT aż miło. Nic tak nie przemawia do mnie jak cyfry!
Ale, ale! Nie samym bieganiem żyję. Duma mnie rozpiera, bo odważyłam się na samodzielne wizyty na pływalni. Obiecałam sobie, że w sierpniu będzie ich cztery i tyle ich było. Siedzę w wodzie 30-40 minut, pływam grzbietowym i kraulem, a w przerwach ćwiczę żabę. Gleich (żaba na plecach) wychodzi mi nawet nawet, na brzuchu są postępy, ale nadal same nogi niewiele są w stanie mnie posuwać na przód.
fot. własne
Sierpień kończę zadowolona z treningów. Stara maksyma, że praca przynosi efekty, sprawdza się po raz kolejny. Frajdę mam, widząc jak robię progres. Cichutko czekam, aż przyjdzie forma z lutego 2019 (bo wtedy był szczyt), choć może się zdarzyć, że przy braku zawodów nawet nie poczuję, czy to już...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz