piątek, 4 października 2013

w Tatrach

12°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wilgotność: 64%

Pierwszy weekend października wygnało mnie w Tatry. Wg planu czekało na mnie długie wybieganie, chciałam aby w ruchu być blisko 4 godziny. Opcje na spędzenia dnia były różne, ale aby i wilk był syty i owca cała, zdecydowaliśmy obrać kierunek nad Morskie Oko. Ja miałam biegać, piechurzy chodzić.

Ruszyliśmy z Palenicy Białczańskiej. Zaczęłam od razu biegiem, przez co wkroczyłam na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego bez biletu wstępu. Kontrola przy bramie nawet nie zanotowała, że im przemknęłam... Struś Pędziwiatr, normalnie!

Pierwszy kilometr biegłam spokojnie, trzymałam tempo wolne ale równe, ale im dalej zaczęłam czuć, że jest pod górę i będzie trudno wytrzymać w biegu 9 km. Wodogrzmoty Mickiewicza omiotłam jedynie okiem, minęłam konny zaprzęg przy brawach pasażerów i truchtałam dalej. "W ruchu" przyjęłam żel, co po kwadransie dało mi powera. Przy piątym kilometrze zaczęły się "skróty", szlak nie prowadził asfaltową drogą ale kamiennymi schodami. Przeszłam do marszu, ale energicznego marszu. Wyprzedzałam wszystkich wspinających się. Zarówno mój bieg jak i energiczny marsz był przyczyną (głośnego i niemego) podziwu. "O maj god! Szi is soł kjud!", "Zobacz! A ta Pani biegnie, a my ledwo idziemy! Skąd Pani jest?" 

Po szóstym kilometrze przywykłam do warunków i podbieg nie sprawiał już problemu. W ciągu godziny dotarłam do Morskiego Oka. 


Chwilę odetchnęłam, popodziwiałam lazur wody. Pogrzałam twarz w słonku i postanowiłam obiec jezioro.



Radośnie skakałam po kamieniach i uwierzyłam, że ćwiczenia stabilizacyjne na beretach są po coś. Właśnie po to, aby pewnie przemierzać trudny kamienisty szlak. Przypomniałam sobie siebie z Karkonoszy, gdy ostrożnie stawiałam każdy krok. Minęły dwa miesiące, a jest postęp! Trasa wokół Morskiego zajęła mi półgodziny. Wróciłam z powrotem pod schronisko i w słońcu czekałam na piechurów.


Po obiedzie postanowiliśmy wspiąć się nad Czarny Staw pod Rysami. Wspinaczka tam i powrót do schroniska zajęło półtorej godziny. Warto było, ale widoków!


Morskie Oko z perspektywy podejścia pod Rysy też prezentowało się cudnie.


Powrót z Morskiego do Palenicy Białczańskiej wykonałam w ciągłym biegu. Osiągałam tempo maratońskie i nie korzystałam ze skrótów, tylko gnałam w dół asfaltem. Na mój widok jeden z turystów zakrzyknął "O rety! To znowu Pani! Chłopa by Pani znalazła a nie tak Pani biega i biega...". Propozycja jegomościa pozostała bez mojego komentarza jednak...

Na mecie, tj.na parkingu, czekał na mnie koc i gorąca herbata. Byłam po trzech godzinach i czterdziestu minutach w biegu! Zrobiłam raptem z 22 kilometry, ale teren trudny i trening liczę podwójnie. 

Następnego dnia miał być oddech, bo na niedzielę szykowałam się na życiówkę na dychę, więc dzień spędziłam w kolejce do kolejki linowej na Kasprowy (raptem trzy godziny oczekiwania na bilet) i na szczycie owego. Podróż w górę trwa ok 20 minut, porównując czas stania do kasy z jazdą - dysproporcja aż śmieszna. Zainteresowanym wjazdem i zjazdem polecam bilety online.


Widoczność na Kasprowym idealna. Aż chciało się iść dalej! Poprzestałam na kwaśnicy w schronisku i w dół - na Krupówki, które bardzo przypominają mi Monciak w Sopocie...



Po raz kolejny przekonałam się, że w górach zmieniam perspektywę i nabieram dystansu do rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz