To był fantastyczny weekend. Znowu w drodze, znowu ze znajomymi, znowu z zawodami. A na dodatek w okolicach Elbląga, czyli prawie jak u siebie.
Na wieść o imprezie na Wysoczyźnie Elbląskiej aż zaświeciły mi się oczy i nie było opcji bym nie wystartowała. Niestety dystans, który najbardziej zachęcał to 52 km ze startem w Tolkmicku i metą w elbląskiej Bażantarni, bo mniejsze (12 i 25 km) zakładały pętle tylko po lesie przy mieście. Uznałam, że będzie to doskonała próba przed powrotem na ponadmaratońskie dystanse i na zawody w ogóle. Ostatni mój start na dystansie długim to było 65km w Innsbrucku we wrześniu 2020 roku, potem nastąpiła przerwa w moim trenowaniu i nie było sensu kusić się na poważne bieganie. Generalnie odpuściłam i dopiero w grudniu 2021 udało się wziąć biegowo w garść.
Na starcie na Rynku w Tolkmicku stałam raczej niewyraźna i spięta. Niby to miał być bieg treningowy, jednak uzgodniłam sama ze sobą, że warto by było przynajmniej godzinę z dziesięciogodzinnego limitu urwać. Uznałam, że zobaczenie ósemki z przodu to będzie sukces. Zupełnie nie wiedziałam, czy mój plan „biegania na czuja" się sprawdzi, co przyniesie trasa i dystans.
Starałam się zacząć spokojnie, co w gronie dwustu biegaczy na starcie łatwe nie jest. Już na drugim kilometrze zostałam na szarym końcu stawki, bo mocno pilnowałem by nie biec szybciej niż tempem 6’30/km. Bycie na końcu zupełnie mnie przeraża, gdyż na dystansie 52km to nie pierwsze kilometry decydują o kolejności na mecie. Robiłam swoje. Powoli i do przodu. Kto wyprzedzał na trasie, ten wie, o czym mówię.
Podzieliłam sobie trasę na odcinki po 13km i interesowało mnie tylko, by te cztery zadania odhaczyć. Pierwszy etap minął jeszcze przed dotarciem do Kadyn na punkt odżywczy z zespołem ludowym i pierogami. Biegliśmy dość długo świetną szutrówką w lesie, potem na skarpie w Suchaczu czekał nas widok na Zalew Wiślany.
Kolejne kilometry wiodły lasami i polami na skrzyżowanie wśród pól w Próchniku, gdzie rozpoczęłam czwarty etap z lekkim kryzysem wśród alei ze starodrzewiem i jemiołą w Pięknym Lesie. Trzy kilometry lekko w dół dały mojej głowie popalić. W nogach miałam już ponad 30 km i miałam wrażenie, jakby ta droga nie miała się skończyć. Na szczęście w końcu pojawiły się kolejne wzniesienia do pokonania i ta różnorodność terenu pozwoliła wrócić mi do względnej równowagi.
W Krasnym Lesie na ostatni etap zmieniłam buty. To był zabieg kontrolowany (być może w przyszłości zajdzie taka potrzeba) i biorąc pod uwagę, że ledwo wcisnęłam stopę w moje inov8ty, to już wiem, których na przebranie nie brać. Na szczęście nie ucierpiały paznokcie, ale obtarłam sobie mocno palucha. Po blisko 40km stopy są większe niż mniejsze i zakładanie butów, które są dobre do dystansu półmaratonu, to nie był najszczęśliwszy pomysł. Nauczka na przyszłość jest.
13 km, tj. 1/4 trasy - 1:4026 km, czyli połowa dystansu - 2:0039 km, 3/4 trasy - 2:0052 km, meta - 1:50Czas całości 7:29’30
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz