sobota, 27 lipca 2013

Bieg Powstania

29°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płd.-wsch. z szybkością 6 km/h
Wilgotność: 51%

W 69. Rocznicę Wybuchu Powstania Warszawskiego pobiegłam w biegu okolicznościowym. Wieczornym. Wybrałam dystans dziesięciu kilometrów.


Pakiet startowy bogaty w garść ulotek, koszulkę i numer startowy z chipem.


W Biurze Zawodów można było sprawdzić swoje dane...


Się zgadzają.

W dniu zawodów były afrykańskie upały. Jako że akuratnie jestem na etapie totalnego roztrenowania, ruszyłam na bieg bez przekonania. Motto: "Byle do mety!"

Dotarłam na miejsce ciut wcześniej a tam... Tłumy! W obu biegach (na 5 i 10 km) udział wzięło około siedmiu tysięcy uczestników. Pomijam fakt, że wymagano ode mnie wejścia na stadion "tej drugiej, mniej ważnej drużyny z Warszawy". Obrzydzenie mną targało, ale bez tojtoja nie daje rady biegać... Niestety!

W czasie rozgrzewki biegaczy na pięć kilometrów uskuteczniłam swoją. Pobiegałam trochę, pokiwałam na boczki, spociłam jak norka. Gdy usłyszałam Rotę przed startem piątki, u mnie było już bojowo-startowo.

Przed startem dychy śpiewaliśmy hymn państwowy. Nadał ciut patosu wydarzeniu. Po strzale startera chyba z cztery minuty trwało zanim pobiegłam. W końcu udało się przejść od marszu do truchtu... Pierwsze dwa kilometry dużej zwięzłości biegliśmy. Ciężko się wyprzedzało. A ja akuratnie gnałam poniżej szóstki.

Przy Placu Zamkowym słyszę za sobą. "O! Pan Robert" i dyskusja, że zaczyna się z górki i powinniśmy nadrabiać. Patrzę w bok, a to Robert Korzeniowski, który akuratnie szedł nie biegł. Nie dałam się początkowo wyprzedzić chodziarzowi, bo w końcu ja biegnę a On idzie! ... ale w końcu skapitulowałam. Jeszcze przed Pałacem Prezydenckim mnie zostawił w tyle. Cóż... w końcu Mistrz Olimpijskie, no nie?

Stamtąd już tylko chwila i była Karowa i w dół!!! Postanowiłam nadrobić ciut na zapas. Przy zbiegu na Dobrą spotkałam kolegę, który biega od trzech tygodni i niniejszym połknął bakcyla zawodów. Zostawiłam go, proponując tylko aby skorzystał z kurtyny wodnej, bo to pomaga.

Kurtyna była przy szpitalu na Karowej a potem wbieg na Wybrzeże i długa prosta do Sanguszki. Człapałam już trochę i marzyłam o piciu na połowie dystansu. Pod górę do Konwiktorskiej nawet nie było tak straszno, biegłam non stop, bo aby do WODY!

Jak się dorwałam do wodopoju, to łyknęłam od razu trzy kubeczki. Szósty kilometr był najtrudniejszy. Woda chlupotała mi w brzuchu. Byłam mokrusieńka, w powietrzu było zero wilgoci i wiaterku. Wtedy pomyślałam: "Czemu nie wybrałam do przebiegnięcia krótszego dystansu?". Nie ma jednak to tamto, aby tylko do Karowej a potem to już zleci i kolejna piątka będzie przebiegnięta.


W zasadzie nie wiem, jak do tej Karowej dobiegłam. Mrowiły mnie policzki po drodze, to wiem na pewno. Na zawijkach stały głośniki z odgłosami obstrzałów, więc klimatycznie było. Krok za kroczkiem gnałam przed siebie....

Nie zapomnę powiewu chłodu, gdy wbiegałam na Wybrzeże. Milusio od tego grama chłodu się zrobiło. Dało mi to złudne wrażenie sił, energii i przyspieszenia. Zegarek nie podzielał tego entuzjazmu, bo ciągle było więcej jak sześć, ale biegłam i wyprzedzałam. To było ważne.

Sanguszki to była walka z samą sobą. Biegłam pod górę, ale sił było coraz mniej. Czekałam na skrzyżowanie z Zakroczymską, bo tam wydawał mi się, że zaczyna się płaskowyż Konwiktorskiej i łatwiej biec... Tłumaczyłam sobie, że nie mogę tracić sił na ostatnim kilometrze, w połowie przebiegniętym zresztą... Udało mi się nawet pofiniszować! Nie wiem, skąd znalazłam na to siłę, ale udało się!

Godzina od startu, tak istotna przy ewentualnej życiówce, mijała właśnie na ostatnim podbiegu. Nie chciałam jednak stracić kolejnych minut, więc pewnie stąd ta siła na ostatniej prostej...


Czas oficjalny 01:01:21. Ciągle około-życiówkowo (Orlen-dycha niepokonana z czasem 01:00:43).

Moje lokaty:
- open: 3248 / 4055
- open kobiet: 550 / 929
- w kat. wiekowej: 245 / 405

Medal i opaska powstańcza dumnie dołączyły do tablicy z pozostałymi dekoracjami pobiegowymi.


Powrót do domu entuzjastyczny. Fajnie jednak sobie pobiegać. Za metą nie pamiętam już całego wysiłku trasy. Kipię szczęściem i atmosferą biegu....


W czwartek idę pośpiewać powstańcze piosenki pod Grób Nieznanego Żołnierza, bo biegając tylko je słyszałam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz