wtorek, 9 lipca 2013

rowerowy tydzień

Reakcja otoczenia na moje rowerowe plany:
- "Zabiją Cię gdzieś po drodze, Dziewczyno!"
- "Ty zbytnio forsujesz swój organizm."
- "... ale będziesz tym rowerem autobusem jeździć albo pociągiem?"


Poniedziałek

Słonecznie. Ciepło. Bardzo lajtowy. Byłam raptem w pobliżu u kosmetyczki i wieczorem u lekarza (biegaczka zdrowa ma być). Po pobraniu krwi, gdy recepcjonistka zauważyła, że dosiadam swego rumaka, przyszła zapytać czy oby na pewno się dobrze czuję i czy dam radę jechać rowerem.

Pierwsza obserwacja: brak stojaków do rowerów (przynajmniej tam gdzie byłam), więc rower przypinałam do płotów czy bram.


Wtorek

Słonecznie, ale wietrznie. Ze sportowej spódniczki zrezygnowałam na rzecz spodenek za kolano. To był dobry wybór. 20 stopni w pędzie to nie jest upał po pachy. Moda rowerowa po trasie różnorodna. Od "obcisłych" przez strój luźny sportowy po sukienki w kwiaty i koszule w kratkę.

Trasa malowniczo ułożyła się w coś na kształt bramki. Niestety nie ma przeprawy przez Wisłę, aby pokonać drogę w linii prostej. Trzeba zahaczyć o Trasę Siekierkowską. Pojawiły się już propozycje, że do Wisły powinnam na rowerze, potem wpław i po Ursynowie bieg. Jednak nie skorzystam.


Wracając do jazdy - po mojej stronie Wisły byłam raczej samotną cyklistką, ale już na moście tłumnie. Biegaczy przed ósmą sporo, rowerzystów jednak więcej. Dumnie udawało mi się wyprzedzać, zdarzało się jednak że byłam wyprzedzana. Najczęściej przez profesjonalistów w obcisłym i kaskach na głowie. Przy ZUSie na Czerniakowskiej na przejściu przez jezdnię (a także dalej przy Sobieskiego) na czerwonym świetle zgrupowała się spora cyklistów. Najwięcej naliczyłam nas dziesięcioro. "Masówka", pomyślałam. Druga obserwacja: sporo ludzi dojeżdża do pracy rowerem.

Jak patrzyłam na korek w Dolince Służewieckiej, w którym najczęściej stoję, a dziś mknę do przodu z wiatrem we włosach, to zaczęłam zastanawiać się czemu wcześniej nie wpadłam na zamianę auta na rower... Do Wyścigów jechałam bardzo cywilizowaną ścieżką rowerową, na Puławskiej zaczęły się schody - chodniki, bo nie odważyłam się jechać ulicą, gdy ścieżka rowerowa przy Poleczki się urwała...

Na szczęście przy Płaskowickiej na światłach podczepiłam się pod rowerzystę, który udawał się w moim kierunku. Widać było, że zna trasę, bo jechał parkingiem do ostatniego momentu, a potem wiedział jak mijać roboty drogowe i w którym miejscu podjeżdżać pod chodniki. Długo taka laba jednak nie trwała, zostałam sama na krzywym chodniku. Poczekałam jednak, aż dotrę do Ludwinowskiej, aby pędzić dalej Farbiarską. Mniej ruchliwe ulice są bardziej przyjazne, nawet jeśli z dziurami. Na Baletowej czułam się "jak w domu".

Po dotarciu pod biuro okazało się, że trasa jest krótsza niż mi to wskazywał Google Maps o prawie trzy kilometry. Najmilszą niespodziankę sprawił mi jednak czas dotarcia, bo liczyłam, że będzie to półtorej godziny. Z komunikacją miejską wygrałam zatem o kwadrans. Przyjemne połączone z pożytecznym.


Kto by pomyślał, że w drodze do pracy można pobić rekordy.... Można! Udało mi się poprawić wynik na 20 km o 7 minut i 34 sekundy!


Plan na powrót jest taki, aby znaleźć objazd Ursynowem, aby nie kluczyć przy eskapadach na KEN.

**************

W czasie powrotu udało się zaoszczędzić 40 metrów tylko, ale nie ma po drodze przeszkód w postaci schodów. Czas oscylował wokół 1:16, o 15tej było ciepło i całą prawie drogę marzyłam o prysznicu i zimnym piwie!


Środa


Dziś dystans się wydłużył, bo przedobrzyłam na Ursynowie. Etapy na zachód były pod wiatr. No i czuję zmęczenie... Rano ciężko się wstawało, a teraz bolą mnie plecy. O szybkościowe szaleństwo ciężko i z powodu wiatru i zakwasów...


Połowa przepraw za mną. Jeszcze dziś powrót i jutro!

Aha! Obserwacja trzecia: należy zachować zasadę ograniczonego zaufania w stosunku do kierowców-pań, często nie zwracają uwagę że przecinają drogę rowerową...

************

Poranna droga była trudna kondycyjnie, podobnie zapowiadał się powrót do domu... Jednak stało się inaczej, gdyż na Ursynowie wyprzedziła mnie Pani w Różowym!

Obserwacja czwarta:  rowerzyści się nie pozdrawiają.

Samo wyprzedzenie może na mnie AŻ Tak nie podziałało, jak fakt, że się ona wiatrowi nie dawała! Dęło tak, że miałam chwilami wrażenie, że stoję w miejscu, a jej nic... Mknęła do przodu. Na ambicję mi najechała, tym, że ona może a ja nie... No i się zaczęło. Postanowiłam ją gonić. W Dolince zostawiła mnie ostro w tyle, ale im bliżej Czerniakowskiej, tym bardziej dystans między nami się zmniejszał. 

Pierwszy etap wzdłuż Trasy Siekierkowskiej trzymałam się na ogonie Różowej. Cieszyłam się, że ją dopadłam i zbierałam siły na atak. Zastanawiałam się, jak Różowa obierze trasę przed sanktuarium. Czy pojedzie dłuższą ale łatwiejszą czy krótszą ale z podjazdem. Wybrała pierwszą! I wiedziałam, że ją mam! Pod sanktuarium byłam PIERWSZA! Nie dałam się już wyprzedzić. Gnałam do mostu jak szalona. Wjechałam na, ona za mną. Pedałowałam ile sił w nogach aby nie być wyprzedzoną.

Udało mi się trzymać pozycję lidera przez prawie całą długość Wału. Różowa jechała górą, a ja zjechałam na ulicę wzdłuż. Zasłaniały mi kontrolowanie sytuacji na bieżąco ekrany dźwiękochłonne, ale co rozjazdówka zerkałam na Wał, aby obserwować sytuację!

Byłam ciągle pierwsza!!! ... aż straciłam Różową z widoku...Obserwacja piąta: zauważyłam, że nie hamuję na zakrętach.

Duch rywalizacji we mnie ożył, co dało wyniki! Efektem pogoni i wyścigu jest rekord trasy...

.... oraz rekordowe dystanse w statystykach Endomondo. To lubię! 


Po powrocie do domu ległam nieżywa, kanapowałam ponad godzinę!

Czwartek

Poranek lepszy niż poprzedni. Nawet z uśmiechem dosiadałam rower. Trasa już znana, optymalny dojazd ustalony. Nic tylko jechać...

Podróż do pracy obfitowała w przygodę przystankową sztuk raz. W Dolince, jest takie miejsce, gdzie rowerzyści muszą przejechać przed przystanek. Obserwowałam dojeżdżając dwóch panów, co to rozmawiali, gestykulowali i przyglądali się nadjeżdżającemu autobusowi. Jeden z nich zdecydował się jechać i zaczęli się żegnać. Ten co miał zostać stał blisko trasy, jaką upatrzyłam na przyjazd. Widziałam, jak panowie podają sobie ręce i pan pozostający z rozmachem zaczął odchodzić w głąb przystanku prosto pod moje koło! Zahamowałam, złapałam pana za ramię, przeprosiłam grzecznie i odbijając się od niego pomknęłam dalej.

Podróż z pracy przyniosła również przygodę. Tym razem postanowiłam przejechać środkiem ulicy między dwoma ciężarówkami, których kierowcy jadąc w przeciwnych kierunkach zaczęli sobie drogę wskazywać. Minęłam sznur aut, które ustawiły się w korek i chytrze czmychnęłam na środek ulicy między samochody. Jadę sobie wolniutko, aż tu nagle... oba pojazdy zaczęły jechać. Każde w swoim kierunku i miejsce dla mnie zaczęło się diametralnie zmniejszać. Byłam w stanie tylko zakrzyknąć "Aaaaaaa!" i przyspieszyć. Udało mi się wyjechać z pułapki, pomyślałam "Uff" i pognałam dalej!

Aha! Kolegów z pracy już nie dziwi, że wchodzę do łazienki sportowa a wychodzę "pracowa".


Piątek

Rowerowe wolne. Leżę odłogiem! W końcu wyjeździłam blisko 200 kilometrów!


Sobota

Miałam ochotę jechać na Bieg Morskie Oko, ale moją obawę zajął problem "Co począć z rowerem w czasie biegu? Gdzie przypiąć?" i w końcu skorzystałam z komunikacji aby nie kłopotać się o pojazd.


Niedziela

Rowerowe i biegowe wolne. Leżę odłogiem! Obiecałam sobie, że od czasu do czasu, jeśli pogoda pozwoli, będę rowerowo pokonywać dystans do pracy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz