sobota, 6 lipca 2013

Parkrun z infekcją i życiówką!

23°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płn. z szybkością 13 km/h
Wilgotność: 53%

Zapowiadano ochłodzenie... Nie odczuwam zbytnio spadku temperatury (jeszcze wczoraj było ponad 30 stopni), może ciut wiaterek wieje, ale mnie nadal jest gorąco. Siedzę teraz dobre dwie godziny po biegu i mam poto-tok! Podejrzewam, że to w wyniku osłabienia infekcją, bo w czwartek wieczorem miałam 38,5 stopni gorączki. Gardło nadal pobolewa i łykam ibuprofen.

Teraz będzie dygresja. Teza: jeżdżący komunikacją miejską mają końskie zdrowie! Czego osobiście zazdroszczę! W poniedziałek zdarzyło mi się wracać z Centrum w przeciągu i w czwartek było jak było. Dziś po biegu też skorzystałam z dobrodziejstw aglomeracji i znowu w autobusie przeciągowo (a jak działa kilma to jest góra 18 stopni, więc marna poprawa). Nawet starałam się zmieniać miejsca, ale wiele to nie pomogło! Byłam po biegu mokrusieńka, więc czekam na efekty. Spokojnie. Koniec dygresji.

Głównym tematem jest piątka w Skaryszewskim w ramach cotygodniowego projektu bezpłatnych biegów z cyklu Parkrun. Poprzedzona kilometrem rozgrzewki, którą biegłam w tempie biegającego już Ktosia, się żem podczepiła. Ruszyliśmy rześko na 5:10. Zaczęłam zwalniać, patrzę na zegarek że się tempo z szóstką z przodu pojawiło, no to przyspieszam. Czuję swoje kroki raz-dwa-raz-dwa... Biegnę, biegnę i widzę, że znowu tempo spadło a ja biegnę: raz--dwa--raz--dwa (jakby dłuższe susy)... Wracam więc do raz-dwa-raz-dwa i zauważam, że kroki drobię, ale ma to przełożenie w szybkości... Przypominam sobie, że tak to opisywał Scott Jurek i dumnam z odkrycia! Jak dziecko!

W końcu pomaszerowałam na miejsce zbiórki, tłumik się spory zebrał. Procesyjnie przeszliśmy na miejsce startu, odsłuchaliśmy ogłoszeń parafialnych o trasie, biegu, wynikach itd... Osoby biegnące pierwszy raz otrzymały brawa od reszty no i... START!

Ustawiłam się pod koniec stawki, przynajmniej mi się tak wydawało... Tymczasem wyprzedzają mnie i mam wrażenie że zostaję sama... "Pewnie na końcu", myślę. Biegnę jednak swoje. Zerkam na zegarek, ciągle piątka z przodu. Gdy udaje mi się tak biec dwa kilometry, to obiecuję samej sobie, że tempo nie spadnie poniżej piątki do końca! 

Pierwszą szóstkę zobaczyłam chyba w połowie dystansu, więc dalej drobić kroczki (raz-dwa-raz-dwa), luk na zegarek i jest dobrze! Tak trzymać. Potem tempo spadło na czwartym, ale gdy biegnąca dziewczyna przede mną zaczęła maszerować, a ja zbliżałam się do niej ekspresowo, znowu udało się z 6:05 wrócić do pięć z hakiem. Dużym hakiem, ale udało się! 

Kolejne okrążenia wyszły w tempie: 5:29, 5:45, 5:55, 5:58 i 5:50. Wiem, że biegłam głową, bo nogi dawno chciały się zatrzymać!

Ostatnia prosta była wymagająca! Nawet nie miałam już siły sapać jak hipopotam, co robiłam na całej trasie. Byłam mokra jak norka i chciało mi się siku! Gnałam przed się, wyprzedził mnie jakiś gość i oddalał się w zastraszającym tempie! To się nazywa finiszowanie. Tuż przed metą dostał od organizatorów dodatkowego motywatora w postaci hasła: "Kobieta Cię goni!". Już po zastanawiałam się, jaki to miało wydźwięk dla mnie, ale jednak pochlebny, w końcu goniłam faceta! Zagrażałam mu, nawet ledwo zipiąc...


Po wbiegnięciu na metę, wiedziałam że czas mam "życiowy", jednak po dokonaniu czynności kontrolnych w postaci szczytu tokena i paska identyfikującego, czym prędzej pognałam do najbliższego tojtoja. Nawadnianie przedstarowe oczekiwało na ujście! Nie miałam czasu na świętowanie!


Jeszcze spory czas po moim powrocie na metę wiele osób kończyło bieg. Czyli jednak nie byłam taka ostatnia, a zwyczajnie nie mam zwyczaju oglądać się za siebie... Setna osoba na mecie dostała owacje, podobnie jak ostatni finiszujący z Tarchomina - Natalia i Jacek (Pozdrawiam Was serdecznie!). Na koniec pamiątkowe zdjęcie i powrót do domu.

Zbiorowe foto ze strony organizatora

Gardło boli coraz dotkliwiej... Siedzę okryta kocem. Zaraz zmierzę sobie temperaturę. Chciałabym jutro pobiec 25 kilometrów z Tarchomina do Centrum z pacemaker'em w najbliższym maratonie warszawskim, ale może się okazać że zwyczajnie nie dam rady!

A na marginesie... Tak sobie myślę, że... warto było się ostro przejechać (w tym poście) po moich marnych rezultatach czerwca. Można lepiej biegać? Można...

************

Według oficjalnego czasu pobiegłam 5 kilometrów w czasie 28 minut i 7 sekund! Byłam na mecie 80 na 104 osoby. Dobiegłam jako 16 z 30 kobiet. Środeczek stawki.

Organizatorzy liczą też tzw. współczynnik wiekowy, który w moim przypadku wyniósł 53,17%, co wskazuje na osiągnięty poziom (wyrażony w %) w stosunku do najlepszego wyniku dla danej kategorii wiekowej oraz płci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz