sobota, 9 listopada 2013

ostatnie GPW 2013 w Kabatach

Na ostatnie z cyklu Grand Prix Warszawy pogoda dopisała. Było sucho, pojawiło się nawet słońce. Temperatura pewnie ok 7-9 stopni. Zdecydowanie to były warunki na bieg "na krótko". Przywdziałam więc spodenki, jednak zostałam w koszulce na długi rękaw. Zdecydowałam się na trailowe Mizunki, bo w lesie ciut błota i śliskich liści.


Przed startem towarzyskie pogaduchy. Przyznam, że brakowało mi tego. Ostatnio sporo startowałam poza Warszawą. Zdążyłam potruchtać chwilę w ramach rozgrzewki i na start!

Moja forma była dla mnie zagadką. Po maratonie potrzebowałam odpoczynku, biegałam w ciągu tych dwóch tygodniu tylko raz - trzy dni przed zawodami na treningu biegowym. Rozgrzewka jeszcze szła, ale interwały mnie wykończyły. Z wywieszonym językiem wracałam do auta. Gdyby nie konieczność "dobiegania" siódmego biegu w cyklu, zostałabym w domu.

Postanowiłam pobiec poniżej godziny. Na życiówkę się nie czułam. Zaczęłam ostrożnie. Pierwszy raz biegłam na tętno. Od początku do końca biegu utrzymywało się wysoko - ok. 183 uderzeń na minutę, czasem spadało lekko do 178 uderzeń, ale wtedy przyspieszałam. Początkowo strategia ta pozwalała lekko przyspieszać. Udało mi się wyprzedzić około sześć osób, ale po siódmym było źle. Nogi mnie zwyczajnie nie niosły. Generalnie, im dalej to wiedziałam, że biegnę na dobiegnięcie. Mój organizm dopraszał się o odpoczynek.


Na 9 kilometrze spotkałam kolegę. Ot, przyszedł sobie pobiegać do Kabat i zorientował się, że rozgrywane są zawody. Zaczął ze mną rozmawiać i postanowił odprowadzić mnie do końca prostej. Okey, pomyślałam, ale gdy tam dotarliśmy uznał "To ja pobiegnę z Tobą do końca, to się przywitam z ludźmi z klubu". No i wtedy to stwierdzłam, że nie wydolę. Na końcu dystansu nie da się przyspieszyć, a ja już ten krótki dystans z nim do końca prostej zrobiłam 'na maksa'. Cóż... biegniemy razem. Nie mogę napisać, że rozmawiamy, bo raczej On mówi, a ja tylko uczestniczę w dialogu monosylabami.

W końcu widzę METĘ! Dobra, ostatnie metry i będę mogła odpocząć. Tylko dzięki kompanowi na ostatnim kilometrze udało się uzyskać oficjalny czas 59:59. Godzina jednak złamana... Choć Garmin pokazał ciut więcej...



Na mecie również pogaduchy. Jednak bieganie "wśród swoich", nawet jeśli tylko się ich goni na trasie jest przyjemne...

Obiecałam sobie, że do końca miesiąca nie biegam. Stawiam na gimnastykę siłową i rozciąganie, ale nogi chcą odpocząć, więc im dostarczę trochę laby...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz