sobota, 13 lutego 2016

po lasach zza miedzy z mapą czyli Wesolino 2016

Wesolino #2, dn. 13 lutego
mapa
trasa: 5,8 km, przebieg: 13 km, czas: 2:16

Chciałam tym startem odczarować Las Sobieskiego, czy się udało? Nie wiem... Na jesieni w czasie UNTS Cup szukając punktu kontrolnego (PK) wbiegłam komuś na podwórko i pogonił mnie pies, ucieczka w ciemnym lesie zakręciła moją trasę przebiegu i zgubiłam się bez opcji na powrót do szukania kolejnych punktów...

Dziś zaczęło się z uśmiechem, bo na mój widok dziewczyna z biura zawodów powiedziała: "O! Jest Pani Renata". Drugi raz w życiu się widziałyśmy! Miło, być zapamiętaną. Kolejny uśmiech wywołało na mej twarzy biuro zawodów w terenie, gdzie odbieraliśmy mapy.

Wesolino - biuro zawodów w terenie
Pierwsze punkty kontolne znalezione bez skuchy, słońce świeciło, sześć stopni było! Czegoż bardziej potrzeba? Bajka do biegania po lesie.

Pierwsze schody zaczęły się przy szukaniu PK3, gdy przebiegałam przy domach obskoczyły mnie dwa psy. Większy szczęśliwie zareagował na "do budy", ale mały, mimo że machałam mu przed nosem drągalem, ani myślał odpuścić. Ujadał, szczekał i ciągle się mnie trzymał. Gdy zatrzymałam się, aby spojrzeć na mapę, przeszkaszało mi to jojczenie i krzyknęłam: "spie***aj!". Podziałało! Pies zamilkł i za chwilę odwrócił się i pobieżył do domu. Wot, hasło-klucz!

Dobra, to dalej w las. Do punktu, którego nie było! Wszystko z mapą się zgadzało i niecki i ogrodzenie i ścieżki, no nie ma! Wokół zaczęło się zagęszczać, pojawiło się dwóch biegaczy, uzgodniliśy, że "to tu" i każdy pobiegł dalej. 

Punkt, którego nie było
PK5 odnaleziony sprawnie i teraz długi przelot do PK6. Nie lubię długich przelotów, bo są idealne na zgubienie, bo mam za dużo czasu na myślenie. Pomyślałam sobie, że jest nieżle. "Idzie mi". Po co? Po co? Zawsze po takiej myśli jest wtopa!

Liczyłam mijane ścieżki. Pierwsza, druga, trzecia i poleciałam aż pod wydmę... No i mamy nawigacyjną wpadkę. Gdy tak szukałam siebie na mapie i trochę truchtałam w pięnych okolicznościach przyrody pomyśłałam: "Po co mi to? Nie mogłabym sobie tu pobiegać bez mapy? Tak po prostu biec przed siebie? Mogłabym! A mnie się chce czelendży"... Dwa razy wracałam do ulicy Prusa (góra mapy), by się zorientować... Gdy nie udało się za pierwszym razem (wylądowałam w miejscu z wieloma kopczykami), pojawiła się myśl, żeby skończyć i już... Ale ambicja mi nie pozwoliła, no kurde - mam mapę! To tylko las. Wróciłam na Prusa, powoli po ścieżkach przemieszczałam się w dół mapy. Zagajniczek obiegiwałam już wcześniej, ale punktu nie widziałam... Jego kształ (zagajniczka) nie wygląda jak na mapie, to pewnie dlatego wcześniej ignorowałam to miejsce. W końcu między młodymi drzewkami zauwałyłam PK6! Na jego widok powiedziałam: "Tu jesteś, łajzo!", chyba to usłyszała biegaczka, która przybiegła go odhaczyć, trudno. Na szóstkę straciłam chyba z czterdzieści minut!

Siódemka za wydmą była miłą odskocznią od ślęczenia po ścieżynkach przy ulicy Prusa. Do PK8 dotarłam szczęśliwie, mimo że daleko było. Dobra nasza! PK9 był prawie że widoczny z ósemki, zatem prościzna. Patrzyłam na zegarek i znowu zaczęły mnie stresować godziny pracy terenowego biura zawodów.

Szybko do PK10 wśród kopczyków. Martwiło mnie, że przed sobą nie widzę prześwitu z drogą, ale znalazła się ona sama. Potem do PK11, który był widoczny z tej niewidocznej drogi i w drogę do PK12. Tu wyprzedziłam chłopaka z dzieckiem, który mocno zachęcał małego do biegnięcia. Za drugim domem wpadłam do lasu i szukałam zabudowań... Znalazłam, ale punktu brak... Kurde, co jest? Wracam do drogi... Analizuję kierunek... Idzie dziewczyna z psami. Pytam ją czy tam, sktórąd idzie są zabudowania. Mówi, że nie, że tam jest Olszynka Grochowska. Myślę: "Uła! Co jak co, ale Olszynka to nie tu", więc wracam do domu, przy którym byłam, szukać PK. No i? No i okazało się, że nie zauważyłam zabudowań po sąsiedzku, a to tam był PK12. Jestem zła na siebie za kolejną nawigacyjną wpadkę.

Mój przebieg - przy PK6 i PK12 dużo pętli
Wymyślam, że łatwiej mi będzie odhaczyć PK14, a dopiero potem PK13. Tak robię, choć trzynastki ostatecznie nie znajduję. Przechodzę wydmę wszerz na wysokości rozwidlenia ścieżek i nic. Robię fotę i biegnę do biura zawodów, a tam...



... a tam pusto! Ani widu, ani słychu zawodów. W szkole znalazłam jednak dziewczyny z biura, oddałam kartę, opowiedziałam o braku PK4 (sporo osób to zgłaszało) i PK13. Jak ten ostatni się znajdzie przy sprzątaniu trasy, to mam kolejną dyskwalifikację, jak nie - będę sklasyfikowana...


Wesolino #1, dn. 9 stycznia
mapa
trasa: 6,2 km, przebieg: 10,3 km, czas: 1:55

Miałam przemierzać trasę samotnie, ale w okolicy pierwszego punktu kontrolnego (PK) dogoniłam ekpię Fly Meysi, Run Beardie i już z Dziewczynami zostałam do końca.

fotografia z fanpage Fly Meysi, Run Beardie
Nawigacyjne wpadki przydarzyły nam się przy szukaniu PK3, nie tak szybko, ale jednak, odnalazłyśmy się w terenie. Świeży śnieg ułatwiał, bo miejsca, gdzie nie było śladów oznaczały, że to nie tędy droga. Linia wysokiego napięcia nas ciut myliła, ale nie było do niej odniesienia na mapie, więc została ostatecznie zignorowana. Lokalizację ułatwiła przecinka. Szybki zawrót do punktu i... do PK4 poleciałyśmy na szagę i wybiegłyśmy prosto nań. Byłyśmy z siebie dumne!

No, jak ja się pochwalę, to potem jest źle. Zawsze! Do PK5 poleciałyśmy licząc domy i przecznice. Gdy dotarłyśmy w miesce gdzie punkt powinien być, okazało się że jesteśmy za mapą. Ogromny dół w środku lasu w niczym nie przypominał kopczyka, na którym miał być punkt... Powrót na drogę nie ułatwił, bo ciężko było określić, gdzie właściwie jesteśmy... Decyzja powrotu do kapliczki okazała się najrozsądniejsza. Dzięki temu określiłyśmy swoje położenie i okazało się, że wcześniej byłysmy o jedną ulicę za daleko... PK5 znaleziony w zagajniczku i lecimy dalej.

Ciachu-prachu między domami i... rzeczka! Byłam mocno zdziwiona, że w tych okolicach jest taki poważny ciek wodny. Biegłyśmy po śladach wzdłuż wody do mostka poza mapą, na pomysł przeskakiwania nie wpadłyśmy, bo (1) zima, zimno, (2) brzegi były bardzo strome i każda pomyłka w przeskoku oznaczałaby skąpanie. Po chwili szukania znalazłyśmy PK6 i do PK7.

Wybiegana trasa, zapis GPS
Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić! Wybrałyśmy mostek, któego wcześniej nie pokonywałyśmy, a to były dwa bale... Kolejny mostek był od naszej strony rzeki nieosiągalny ze względu na ogrodzenie przysunięte do brzegu na maksa... Pierwsza przeszłam na czworakach ja, kolejna przesuwana była Meysi, którą ja odbierałam z kładki już od połowy długości. Do dziś się dziwimy, że nie sfotografowałyśmy tego przedsięwzięcia... W drodze do PK7 czekał nas jednak jeszcze jeden mostek, postanowiłyśmy wykorzystać obecność w okolicy tubylca i dopytałyśmy go, czy coś za zakrętem znajdziemy. Znalazłyśmy.

PK7 i PK8 były do znalezienia jak bułka z masłem. Do PK9 pobiegłysmy wzdłuż rzeczki, potem powrót do PK10 i zaczęłyśmy mieć stres czy zdążymy do zamknięcia biura zawodów, więc przyspieszyłyśmy. Szybko do PK11 na rogu ogrodzenia i dalej... Tu Ela ostro zaprotestowała przeciwko kierunkowi, który wskazałam, i dobrze, bo był zły.

Do PK12 dobiegłyśmy za jakimś zawodnikiem, potem też za nim do PK13 i odwrót do PK14. Byłyśmy ciut zdziwoine, że chłopak wybrał dłuższą drogę, ale wówczas nie wiedziałyśmy, że mapy męskie są inne. Nie wiedziałyśmy również, że odbity PK13 nie był nasz... Nasz był ciut dalej, nabrałyśmy się na punkt stowarzyszony. Wcześniej mocno sprawdzałyśmy numery PK, ale w obliczu pośpiechu i gnania do mety ten jeden punkt przegapiłyśmy i z tego powodu wszystkie trzy zostałyśmy zdyskwalifikowane.


Teraz pora na odpoczynek i analizę błędów.