sobota, 21 lipca 2018

Radośnie i bez napinki czyli Złoty Maraton

W tym roku na Dolnośląskim Festiwalu Biegowym miałam uporać się z dystansem 68 kilometrów, jednak ciągnące się w niespończoność (bo od marca) infekcje, które odchodziły i za chwilę wracały skutecznie wybiły mnie z rytmu biegania. Pod koniec czerwca, po powocie z Tatr, podjęlam ostateczną decyzję, że rozsądek weźmie górę nad chęciami i zmierzę się z dystansem krótszym - Złoty Maraton, tj. 45 km i 2040 metrów przewyższenia (info o trasie), wydawały się dobrym zamiennikiem. Znam swoje możliwości, wiedziałam jak dziurawy był dzienniczek treningowy - założenie było tylko jedno - ukończyć w limicie. Miałam zamiar cieszyć się z biegania i tak się stało!

Gdyby ktoś nie wiedział, festiwal biegowy w Lądku to fiesta biegowa dla ultrasów i innych trailowców, tu co krok spotyka się znajomych - zarówno na ulicach, na mecie jak i na trasie biegów. 

W sobotę rano na start w Parku Zdrojowym w Lądku Zdroju potruchtałam sama, ale jak tylko dotarłam na trawnik przed Domem Zdrowjowym Wojciech spotkałam Rene i z nią spędziłam pierwszy etap trasy do 11 kilometra. Nie umawiałyśmy się, że biegniemy razem, tak wyszło. Gdyby nie zamieszanie na punkcie odżywczym, to pewnie byśmy przemieszczały się dalej razem.

11 km - Przełęcz Lądecka
tempo: 10"29' min/km, lokata 303, do limitu: 15 minut

Nie spodziewałam się, że na Lądeckiej będzie Dorota, która pokonywała dystans 68 km i akurat tam miała półmetek. Padłyśmy sobie w ramiona, zaproponowałam jej dalsze wspólne przemierzanie trasy, ale postanowiła zostać i chwilę odsapnąć. 

fot. Krzysiek Gąsiorowski

Mnie gonił limit, miałam tylko kwadrans zapasu i po złapaniu kilku części pomarańczy i arbuza pobiegłam ku Borówkowej Górze. Wody na pierwszym etapie piłam niewiele, ale na kolejny punkt przybyłam już bez kropli zapasu. Niespodzianką było dla mnie przesynięcie punktu w Złotym Stoku z kamieniołomu bliżej karczmy przy szlaku. W zasadzie etap między tymi punktami przebyłam samotnie i w kamieniołomie spotkałam znajomego z Łemko, który najpierw podczepił się pod mój marsz, a potem zaproponował trucht i tak dotarliśmy na popas wpólnie. 

22 km - Zloty Stok
tempo: 10"22' min/km, lokata 269, do limitu: 30 minut

Oprócz zatankowania do flasków coli i wody, złapałam na szybko ogórka małosolnego i przyciągniętego na własnych plecach kabanosa. Już po 18 km dokuczały mi przy zbiegach duże palce, więc wysłałam na metę marzenie o klapkach na przebranie i pognałam dalej. Tej części trasy nie znałam, więc z ciekawością ruszyłam na osławiony Jawornik. 

Zaraz za punktem spotkałam Piotra, który podążał po moich śladach w grudniu ze Szczebla na Małopolska Ultra Trail. Zaproponowałam by podczepił się i tym razem, ale nie skorzystał. Miałam parę - szłam lub truchtałam po wijącej się lekko w górę szutrówce. Tylko raz wyrwało mi się "o kurwa!", gdy zobaczyłam strome podejście, ale nie miało więcej jak z 200 metrów, dalej trasa wiodła drogą o lekkim nachyleniu. 

Zbiegu do Orłowca w zasadzie nie pamiętam, kolejne 10 kilometrów zleciało jak chwila. Bałam się, że będzie kryzys, ale wyprzedzanie kolejnych osób dawało mega motywację. Miałam siłę, czułam powera w nogach i dobrze mi się napierało.

33 km - Orłowiec
tempo: 9"33' min/km, lokata 236, do limitu 40 minut

Na punkcie w Orłowcu spotkanie z niezawodnym supportem - Krzyśkiem. Szybkie zgarnięcie wody, bo na Jaworniku wypiłam cały litr. Dorzuciłam do brzucha oliwki, ogórka kiszonego i kawałek kabanosa i w drogę. Widok snujących się asfaltem biegaczy bardzo mi się spodobał, bo łykałam kolejne osoby i niczym łania przesuwałam się w kierunku mety. Od czasu do czasu słyszałam tylko "skąd masz tyle energii?", "lecisz jak sarenka". 

Mijałam i mijałam, aż na trasie pojawili się znajomi z wybiegania - Jacek nie był w formie do dłuższych rozmów, ale z Robertem nawet chwile truchtaliśmy i rozmawialiśmy. Myślałam, że już do mety będziemy przemieszczać się razem, ale zaproponował, bym poleciała sama, a on sobie spokojnie dotrze. Na zbiegu do Lądka dość długo biegłam z chłopakiem, który będzie jeszcze w tym roku biegł Chudego Wawrzyńca. Sporo rozmawialiśmy, opowiadał o tym jak mało wody wziął na trasę i biegnie z butelką coli z pierwszego punktu, ale jego też zostawiłam. Palce na zbiegach bolały bardzo. Nie mogłam się doczekać Lutyni i asfaltu do Lądka, bo tam nachylenie nie jest już duże i dało to ulgę palcom.

Kolejne wyprzedanko na asfalcie i pełnym sprintem przez Lądek do mety. Przed Parkiem doping Marka i ostatnie metry wśród braw reszty ekipy.

fot. ze strony organizatora

meta - Lądek Zdrój
tempo: 8"02' min/km, lokata 210, do limitu 50 minut

fot. ALO
Cieszyłam się jak dziecko! Wygrałam walkę z limitem, a najważniejsze, że przez cały dystans mogłam biec i mieć z tego tyle frajdy. Podeszłam z pokorą do dystansu, zaczęłam wolno i gdy pierwsze 23 kimometry zrobiłam w 4 godziny, to drugie w czasie blisko 50 minut krótszym! Teraz (po tygodniu, gdy to piszę) mogę z całym przekonaniem dodać, że sukcesem jest również dobra regeneracja i brak kontuzji.

W czasie oczekiwania na resztę ekipy dalsze spotkania ze znajomymi, foty z medalami i gratulacje. Czy następny festiwal nie mógłby być już? Po co czekać na takie imprezy rok?

fot. Krzysiek Gąsiorowski


Moje lokaty:
oficjalny czas: 7:11'02
średnie tempo: 9"34' min/km 
open: 210/341 (62% stawki)
open kobiet: 53/108  (49% stawki)
kat. wiekowa: 18/42  (42% stawki)