niedziela, 24 kwietnia 2022

wspaniale poczuć biegową moc czyli Ultra Wysoczyzna na piątkę z plusem

To był fantastyczny weekend. Znowu w drodze, znowu ze znajomymi, znowu z zawodami. A na dodatek w okolicach Elbląga, czyli prawie jak u siebie.

Widok na Katedrę w Elblągu - fot. własna

Na wieść o imprezie na Wysoczyźnie Elbląskiej aż zaświeciły mi się oczy i nie było opcji bym nie wystartowała. Niestety dystans, który najbardziej zachęcał to 52 km ze startem w Tolkmicku i metą w elbląskiej Bażantarni, bo mniejsze (12 i 25 km) zakładały pętle tylko po lesie przy mieście. Uznałam, że będzie to doskonała próba przed powrotem na ponadmaratońskie dystanse i na zawody w ogóle. Ostatni mój start na dystansie długim to było 65km w Innsbrucku we wrześniu 2020 roku, potem nastąpiła przerwa w moim trenowaniu i nie było sensu kusić się na poważne bieganie. Generalnie odpuściłam i dopiero w grudniu 2021 udało się wziąć biegowo w garść.

Na starcie na Rynku w Tolkmicku stałam raczej niewyraźna i spięta. Niby to miał być bieg treningowy, jednak uzgodniłam sama ze sobą, że warto by było przynajmniej godzinę z dziesięciogodzinnego limitu urwać. Uznałam, że zobaczenie ósemki z przodu to będzie sukces. Zupełnie nie wiedziałam, czy mój plan „biegania na czuja" się sprawdzi, co przyniesie trasa i dystans.

Starałam się zacząć spokojnie, co w gronie dwustu biegaczy na starcie łatwe nie jest. Już na drugim kilometrze zostałam na szarym końcu stawki, bo mocno pilnowałem by nie biec szybciej niż tempem 6’30/km. Bycie na końcu zupełnie  mnie przeraża, gdyż na dystansie 52km to nie pierwsze kilometry decydują o kolejności na mecie. Robiłam swoje. Powoli i do przodu. Kto wyprzedzał na trasie, ten wie, o czym mówię.

Podzieliłam sobie trasę na odcinki po 13km i interesowało mnie tylko, by te cztery zadania odhaczyć. Pierwszy etap minął jeszcze przed dotarciem do Kadyn na punkt odżywczy z zespołem ludowym i pierogami. Biegliśmy dość długo świetną szutrówką w lesie, potem na skarpie w Suchaczu czekał nas widok na Zalew Wiślany.

Kolejne kilometry wiodły lasami i polami na skrzyżowanie wśród pól w Próchniku, gdzie rozpoczęłam czwarty etap z lekkim kryzysem wśród alei ze starodrzewiem i jemiołą w Pięknym Lesie. Trzy kilometry lekko w dół dały mojej głowie popalić. W nogach miałam już ponad 30 km i miałam wrażenie, jakby ta droga nie miała się skończyć. Na szczęście w końcu pojawiły się kolejne wzniesienia do pokonania i ta różnorodność terenu pozwoliła wrócić mi do względnej równowagi.

Piękny las w okolicy Próchnika - fot. własna

W Krasnym Lesie na ostatni etap zmieniłam buty. To był zabieg kontrolowany (być może w przyszłości zajdzie taka potrzeba) i biorąc pod uwagę, że ledwo wcisnęłam stopę w moje inov8ty, to już wiem, których na przebranie nie brać. Na szczęście nie ucierpiały paznokcie, ale obtarłam sobie mocno palucha. Po blisko 40km stopy są większe niż mniejsze i zakładanie butów, które są dobre do dystansu półmaratonu, to nie był najszczęśliwszy pomysł. Nauczka na przyszłość jest.

Ostatnie kilometry w Bażantarni - fot. własna

Wiedziałam, że ostatnie 13km będzie wymagające. Znam te tereny i oszczędzałam ciut siły na Belweder, który należało zdobyć na ostatnich metrach trasy. Zaraz po przekroczeniu Fromborskiej czekał mnie odcinek z betonowych płyt na trasie GreenVelo, potem niespodziankę zrobiła mi Goplanica - jeziorko, którego nie znałam, a prezentowało się pięknie w środku lasu. Dość szybko przekroczyłam Królewiecką i niemal na skrzydłach mknęlam ku mecie. 

Czas, jaki zobaczyłam na zastopowanym zegarku, zaskoczył mnie mocno. Nie sądziłam, że będę w stanie zrobić 52 km z ponad 1000 metrowym przewyższeniem tak szybko. Okazało się, że całkiem dobrze taktycznie rozegrałam ten dystans, bo odcinki pokonywałam w dość podobnym czasie:
13 km, tj. 1/4 trasy - 1:40
26 km, czyli połowa dystansu - 2:00
39 km, 3/4 trasy - 2:00
52 km, meta  - 1:50
Czas całości 7:29’30
Na początku dała o sobie znać świeżość, później odcinki wydłużyły się do dwóch godzin, ale było do przemierzenia wówczas sporo w górę. Końcówka dobiegana na zmęczonych nogach - tu włączyła się już głowa i tak siłą ducha i z uśmiechem na twarzy ukończyłam swoje kolejne ultra.

Każdemu, kto nie zna Wysoczyzny Elbląskiej polecam te tereny i te zawody. Jest wymagająco jak w górach, jest różnorodnie, można pozachwycac się widokami i róznymi rodzajami lasu. Zalew w oddali również zachwyca. Organizatorzy (gospodarze terenu) dopinają wszystko na ostatni guzik. Warto tam być, warto tam biegać.

Dla mnie ten start był powrotem na dystans ultra po 1,5 rocznej przerwie i testem formy po bieganiu "po swojemu". Jest również dobrym prognostykiem przed kolejnym wyzwaniem, jakim jest Maraton Rzeźnika. To było bieganie w Bieszczadach Północy przed bieganiem w Bieszczadach na południu.