czwartek, 22 maja 2014

majowe treningi

Tydzień I
Początek weekendu majowego. Wszyscy biegają, a ja nie. Pasmo po smarowaniu Ketonalem i odpoczynku od treningów ma się lepiej. Korci, aby zmierzyć się z piątką w Parkrunie. Spróbowałam. Wyszło, jak wyszło. Rozgrzewka bez podejrzeń, że cokolwiek się wydarzy. Pobolewanie wróciło około trzeciego kilometra. Do złamania życiówki zabrakło 8 sekund (tu relacja). Kolano nie przeszkadza w chodzeniu i innych życiowych aktywnościach. Biegać nie będę. Póki co.

Tydzień II
Wtorek. 8:00. Pola Mokotowskie. Słońce i dużo przyjemności na treningu z BootCamp Polska. Jak widać trafiła nam się opcja Exclusive - sam na sam z trenerką. Po rozgrzewce podpory w trawie na różne sposoby, a potem wspinanie się na ławkę, pompki tradycyjne i szwedzkie, burpeesy, brzuchy i sama już nie wiem, co jeszcze. Na koniec porządna porcja rozciągania na trawie znowu. Fajny początek dnia!


Udało się zamienić dystans w sztafecie maratońskiej Ekiden z dychy na piątkę. Nie chcę rezygnować, a półgodzinki to dam radę choćby na rzęsach. Emocje i magia sztafety pomogą.

Czwartek. Start treningu o 6:15. Sama się sobie dziwię, że wstałam TAK rano. Deszcz przestał padać akuratnie, gdy zaczęliśmy. Kolejny poranek z przysiadami, pompkami, burpeesami, podporami, brzuchami, wymachami nóg, pajacami i innymi wygibasami. Kawa niepotrzebna!


Popołudniu planowany masaż feralnego pasma u fizjo. Bolało... Znowu tejpy i nakaz oszczędzania, ale i wzmacniania.

W niedzielę piknikowa sztafeta Accreo Ekiden z Blog@czami i moja piątka w maratońskim dystansie zespołu. Cudowne popołudnie, wspaniała impreza. Oto relacja.

Tydzień III
Wtorek rozpoczęty pompkami na różne sposoby. Trening mnie nieźle przeczołgał. Zmęczona byłam mocno.


Kolejny poranny trening na Górce Szczęśliwickiej w czwartek. Ziewałam nań mocno. Obwód dał mi się we znaki dopiero w piątek. Bolały pośladki i barki (od wiszenia).

Weekend niebiegowy, ale udało mi się podsumować sezon wiosenny i poczynić plany na lato i jesień.

Tydzień IV
Wtorkowy trening na Polu Mokotowskim dał mi w kość. Podskoki zaatakowały mój brzuch na środę i czwartek. Zakwasy nie pozwalały się nawet śmiać. W środku tygodnia BNO na Chmielnej, biegałam! I to całkiem rześko. Kolano współpracowało. Za to w czwartek 2 x 24 km na rowerze.

No, to pora w Pieniny i Bieszczady.

środa, 21 maja 2014

podsumowanie kwietnia i sezonu zimowo-wiosennego

PODSUMOWANIE MIESIĄCA

Pierwszy tydzień z 36 kilometrami. We wtorek podbiegi na Agrykoli z wybiegiem do Ogrodu Botanicznego, w piątek hasałam po lesie (16,5 km), a w niedzielę dyszkę po okolicy.

Drugi tydzień już tylko z jedenastoma zamykam. We wtorek osiemsetki na Agrykoli, w środę BNO na Muranowie, w piątek krótka przebieżka z tempówkami już w Holandii. Gwiazdą tego tygodnia jest maraton w Rotterdamie. Ukończony, szczęśliwie, życiówką, ale liczyłam że będzie lepiej. Dobra, życiówka to życiówka. Nie narzekam. Z celami rozliczę sie niżej.

Trzeci tydzień lajtowy. Dwa kilometry we wtorek na rozbieganie po podróży, w piątek piątka. Biega się dobrze, choć czułam zmęczenie po maratonie.

Czwarty tydzień to powrót na treningi klubowe. We wtorek mocno dostaliśmy w kość siłowo. Wykroki dynamiczne czułam długo i mocno, a w czwartek na zachętę do wysiłku mieliśmy sztafetę z bieganiem dwusetek. Nie dało się nie biegać szybko...

Zapis Endomodno treningu ze sztafetą 200 m.

Oba treningi kończyłam z bólem lewego kolana. Tydzień wieńczy start w IV biegu GPW w Kabatach. Pobiegłam 58:00, ale od trzeciego kilometra ból trzyma. W nocy trudność sprawia zmiana pozycji spania.

Ostatni tydzień spędzam w Szczyrku, ale nie biegam. 3 maja staram się pobiec piątkę, ale wychodzi slow jogging, a nie bieg w tempie. Kontuzja (lewe pasmo) rozgaszcza się na dobre.


PODSUMOWANIE WIOSNY 2014

Postawione cele biegowe i ich realizacja:
- 10 km w czasie 54:59; udało się zrobić życiówkę (czas: 56:24) w Kabatach w marcu - trasa bez atestu,
- półmaraton w czasie 01:59:59; udało się zrobić życiówkę (czas: 02:04:30) w Warszawie w marcu,
- maraton w czasie 04:14:59;  udało się zrobić życiówkę (czas: 04:31:57).

W styczniu na koniec borykania się z kontuzją (prawe pasmo) cele pozostawione bez zmian. W zasadzie dziś nadal pozostają bez zmian. Po dwóch miesiącach treningów w lutym i marcu udało się do nich zbliżyć, ale jeszcze nie osiągnąć. Jednego jestem pewna, maratonu w tym roku już nie pobiegnę. Nie podoba mi się, że z jednej strony daje radość i satysfakcję, ale również uniewmożliwia mi bieganie przez kontuzje, których się nabawiam. Najpierw wzmocnię uda i pośladki, a dopiero potem wrócę do planowania kolejnego maratonu (mam jeden na oku). Tak będzie rozsądniej. Aha, jeszcze jednej rzeczy jestem pewna: jestem ambitna i niecierpliwa i chciałabym osiągać wyniki w tempie ekspresowym. 

Postawione cele nie-biegowe i ich realizacja:
- wzmocnienie siłowe organizmu,
- poprawa kondycji ogólnej,
- zrobienie szpagatu.

Cele realizowane, ale mniej mierzalne niż czas na konkretnych dystansach. Treningi z BootCamp Polska, samodzielne ćwiczenia w domu zarówno wzmacniające (pompki, przysiady, brzuchy, podpory), jak i rozciąganie są moją codziennością. Do szpagatu nadal brakuje sporo. Może tego nie osiągnę nigdy? Zaczynam projekt podciągania, na razie staram się wisieć na drążku.


STARTY - ZIMA/WIOSNA 2014

Planowałam starty w:
- Grand Prix Warszawy 2014 (10 km) ---> zrealizowane.
- XI Zimowe Górskie Biegi w Falenicy - dystans 6,66 km  ---> zrealizowane.
- ABN AMRO Marathon w Rotterdamie  ---> zrealizowane.
- Bieg Chomiczówki (15 km)  ---> niezrealizowane z powodu kontuzji.
- Mienia Winter Trail (14 km)  ---> zrealizowane.
- bieg na orientację  ---> zrealizowane, dwa biegi z cyklu Warszawa Nocą i dwa z cyklu Szybki Mózg.
- Bieg Łosia (17 km); w zamian była sztafeta maratońska Blog@czy.


PLANOWANE STARTY NA LATO/JESIEŃ 2014

W okresie czerwiec-listopad planuję starty w następujących imprezach:
- cd cyklu biegów Grand Prix Warszawy 2014 (10 km) - zostało pięć startów, chciałabym utrzymać premiowaną statuetką w kategorii pozycję;
- cd cyklu biegów na orientację Szybki Mózg (dwa starty w czerwcu, dwa we wrześniu);
- Bieg Wulkanów (debiut w biegu przygodowym z błotem w roli głównej),
- Bieg Szlak Trafi w wąwozach k/Kazimierza Dolnego (14km),
- Bieg Powstania Warszawskiego (10 km),
- półmaraton w Radzyminie,
- Bieg Pogoń za Bobrem (14 km),
- półmaraton kampinoski.

Gdyby w Radzyminie nie udało się z życiówką, będę wracać do tematu na jesieni. Niekoniecznie w Kampinosie, bo tam się nie da. W terenie czas płynie inaczej...

BNO na Chmielnej czyli w pośpiechu

Dojazd na start biegu na orientację tradycyjnie prowadzi mnie korkami nad korkami. Dziś Most Poniatowskiego stał, zupełnie bez powodu ruch ruszył za Wisłą. Chyba wszystcy podziwiali powódź... Woda jak woda...

Zaparkowanie na Powiślu graniczyło z cudem.... a kolejne minuty mijały. Start był coraz bliżej! Porzuciłam w końcu auto i dziesięć minut przed startem biegiem rzuciłam się w kierunku Centrum Zawodów (na mapce jako CZ).


W biurze kolejka, szło szybko. Otrzymałam czipa. Była 19:03. Pięć minut do startu. Pobiegłam na boisko, szybko pomachałam odnóżami w ramach rozgrzewki i poszłam w kierunku strefy statowej. Było coś około półtorej minuty do 19:08 i zostałam natychmiast przeprowadzona na start.

Wybiegałam na trasę z chłopcem, który miał dziś urodziny. Biegł w kategorii "dzieci", chyba razem z mamą. Nie wyglądał na zadowolonego z prezentu, bo ciągle dopytywał "a to trzeba biegać?". 

Mapa w ręku, północ ogarnięta. W drogę. Pierwszy punkt w rogu budynku. Trzymała go jakaś biegaczka na orientację (była w stroju klubowym), zapytałam czy ten punkt to jakiś specjalny, że z obstawą, ale okazało się, że zapodział się koziołek i na czas przyniesienia nowego była ta jej asysta.

Kilka chwil przede mną odhaczyła się w punkcie 1 Blondynka w moim wieku. Do drugiego (na skwerku na Chmielnej) dopadłam przed nią. Do trzeciego (obok w podwórku) biegłyśmy nawet razem, do czwartego również. Leciałam Nowym Światem wyszukując chorągiewki, a Blondynka mówi: "to będzie w czwartej bramie". "No w czwartej", potwierdziłam patrząc na mapę. Przy tym punkcie miałam punkt kibicowski w postaci Profesjonalisty Piotra. Życzył powodzenia. Uśmiechnęłam się tylko, aby nie zapeszyć i gnałam dalej.

Przed piątym punktem w podwórku Blondynka została w tyle. Ja wbiegłam w środkową alejkę, aby nie kluczyć wzdłuż budynku i z daleka widziałam punkt. Jej zabrało to więcej czasu. W kierunku szóstego biegłyśmy razem, nawet głośno nawigowałam, że to będzie kolejne podwórko na wprost, ale Blondynka została gdzieś w połowie drogi i już się nie spotkałyśmy.

Do siódemki przy Wareckiej biegłam jak po sznurku, kolejny (ósmy punkt) na Górskiego, a mnie zaczęło odcinać. Biegać to ja już dawno nie biegałam. Do punktu dziewiątego trzeba było zapylać aż do Smyka... Zaczęłam się pocieszać, że zostały mi dwa punkty i meta, że dam radę utrzymać tempo.

Dziewiąty punkt w rogu budynku Smyka, kolejny z drugiej strony. Ciach prach i jest. Przy tym punkcie sesja foto. Nawet nie porównałam numeru punktu z numerem na mapie. Pognałam do mety. Jak mnie fotografują, to MUSI to być TEN punkt, nie?

Pognałam do mety... Bardziej kluczyłam do niej. Chciałam to ogarnąć podwórkami, ale nie udało się, więc jak już byłam bliżej Chmielnej, to obleciałam szkołę z Centrum Zawodów na okrętkę i po sporej stracie czasu dotarłam na boisko i do mety.

Zapis biegu z Endomondo

Opcja z podwórkami na Brackiej była bez sensu. Nadbiegałam 700 metrów. Gdybym pobiegła Jerozolimksimi, boisko byłoby tuż bramie przy Empiku. Nic to. Ukończyłam z czasem 17:39 i gdyby nie ten nieszczęsny punkt o numerze 103, a nie 107, to bym była piąta wśród Początkujących! A tak - nieklasyfikowana.

niedziela, 11 maja 2014

Accreo Ekiden czyli maratońska sztafeta z Blog@czami

Jak podaje organizator zawodów: Accreo Ekiden to rywalizacja sześcioosobowych sztafet. Każda drużyna łącznie pokonuje dystans równy długości maratonu. Pierwszy zawodnik pokonuje odcinek 7,195 km, dwaj następni 10 km, a trzej kolejni - po 5 km. Razem – 42,195 km (...) Nazwa „ekiden”, jak i tradycja sztafet długodystansowych, pochodzą z Japonii.

Dostałam miłą i zaszczytną propozycję biegu w jednym z zespołów Blog@czy. Akurat ja dołączyłam do Blog@czy Wściekłych, byli jeszcze Blog@cze Szybcy (ze zrealizowanym celem pokonania dystansu w czasie krótszym niż trzy godziny). Zostaliśmy wyposażeni w niebieskie koszulki od Brubecka, aby dzielnie zmagać się z królewskim dystansem na raty. Jak widać na zdjęciach humory nam dopisują, część osób z medalami już po rywalizacji, inni przed...

Blog@cze Wściekli i Szybcy minus ci, co akurat biegną
Ku lepszej identyfikacji od prawej Marcin, Wojtek, na górze: Przemek, Krasus, Leszek, Staszek i Przyjemność biegania, na dole od prawej rusz-sie.pl (kapitan obu drużyn), Michał i Sportowa Mama.

A tu specjalna sesja biegających blogerek. Od prawej: Sportowa Mama, Do mety, Przyjemność biegania, ja czyli Radosne bieganie oraz Brykanie, na dole: rusz-sie.pl (kapitan obu drużyn).

Blog@czki
Po przyjemnościach przedstartowych (iluż to znajomych spotkałam) przyszedł czas na wykonanie zadania, jakim była w moim wypadku czwarta zmiana (widać na numerze poniżej). Miałam spinkę, aby nie spóźnić się do strefy zmian. Staszek, od którego przejmowałam szarfę, dość precyzyjnie wyliczył mi czas, kiedy to powinnam nań czekać, ale tak czy inaczej byłam wcześniej i mocno (i w skupieniu) go wyglądałam...


... aż precyzyjnie przejęłam szarfę i pobiegłam na trasę swojej piątki, która stanowiła dwie pętle warszawskiej Kępy Potockiej. 


Biegło się w miarę, co prawda od drugiego kilometra zaczęło pobolewać kolano, ale ból nie narastał i dało się utrzymywać tempo 5:58-5:48 min/km. Szybciej biegło się przy strefie zmian (tam gdzie doping), wolniej na podbiegu, który urozmaicał już pierwszy kilometr pętli. Po nim było już płasko lub w dół.


Na czwartym kilometrze dostałam propozycję łyku piwa, a że z niej nie skorzystałam, to otrzymałam wsparcie zająca na dystansie kilkudziesięciu metrów z odprawą na koniec: Teraz biegnij już w trupa. Pozwoliło to podciągnąć tempo ostatniego kilometra do 5:30 min/km. (Dzięki Naderek!)

Jak już było naprawdę blisko do mety pozwoliłam sobie (po dopingu Blog@czy, który wywołał na mojej twarzy uśmiech jak widać poniżej) na finisz w tempie 4:44! W strefie zmian szybkie przekazanie szarfy i upragniona meta!  Wykonałam swoje zadanie w czasie 29:24.

Szarfa już gotowa do przekazania
A na mecie medal, który prezentuje się w pojedynkę i zespołowo znakomicie. Niestety nie udało się nam złożyć samodzielnie swych medali w komplet, ale byli tacy, którzy wpadli na ten pomysł, np. zespół sztafety Dream Team (gratuluję wyniku!).

Medale sztafety w kompozycji z biografią Mohameda „Mo” Farah - fot. Marcin Dulnik 

Blog@cze z mojej Wściekłej drużyny pokonali królewski dystans w czasie 3:43:47 uzyskując 467 lokatę na 767 zespołów, natomiast Blog@cze Szybcy wybiegali czas 2:59:18 i 48 lokatę. Bawiliśmy się przy tym wyśmienicie. Piknikowa niedziela na Kępie Potockiej na długo zostanie w mojej pamięci.

Na koniec o koszulce Brubecka ATHLETIC. My wybraliśmy wersję bez rękawów, innych mamy sporo, opcja bez pozwoliła nam szukać się w tłumie po gołuch ramionach. Koszulka została wykonana w technologii bezszwowej z dwuwarstwowej, oddychającej dzianiny. Wewnętrzna warstwa wykonana z poliestru szybko odprowadza wilgoć od skóry. Zewnętrzna warstwa poliamidowa odbiera wilgoć i nadmiar ciepła z pierwszej warstwy zapobiegając przegrzewaniu się organizmu. Doskonale odczuwalne było to dla mnie zarówno w chwilach ze słońcem, jak i w czasie gdy wiał chłodniejszy wiatr. Specjalne strefy wentylacyjne w miejscach o wzmożonej potliwości oraz luźniejszy krój gwarantują prawidłową wentylację organizmu w trakcie wysiłku. W koszulkach zastosowano funkcjonalny poliester, gwarantujący żywe i trwałe kolory. Na klatce piersiowej i plecach umieszczono elementy odblaskowe. Odzież posiada właściwości antybakteryjne i antyalergiczne. Koszulka idealnie sprawdza się podczas biegania oraz wszelkich aktywności outdoorowych w wyższych temperaturach. Jednym słowem - polecam. Myślę, że odkryłam koszulkę idealną. Obcisłą i oddziałującą na to co się dzieje z moim ciałem i jednocześnie reagującą na warunki atmosferyczne.

sobota, 3 maja 2014

Parkrun w tempie malejącym

Przyznam się do czegoś. Mam głód życiówki na piątkę... 

Ostatni raz taki dystans biegłam w ramach Parkurun Warszawa-Praga w lipcu 2013 po infekcji, zrobiłam życiówkę i jako że już na treningach biegam szybciej i jedna piątka w czasie Półmaratonu Warszawskiego była lepsza niż 28 minut, to pora ogarnąć tę zaległość. 

Po maratonie to idealny czas... Wszyscy dookoła piszą, że dwa-trzy tygodnie po królewskim dystansie mają formę jak ta lala. To czemu nie ja? Dycha dwa tygodnie po 10 sekund gorsza od życiówki, a dziś (cztery tygodnie po) zabrakło 8 sekund... Grrrr! Tak, tak... pojawiła się kontuzja, lewe pasmo pokazuje swoje bolące oblicze. Jednym słowem - to nie mój czas.

W sobotę, 3 maja, zebrałam siły i w lejącym się z nieba strumieniami deszczu pognałam w Parkrun Warszawa-Praga. W tempie malejącym, czyli tak jak się biegać nie powinno!



Do trzeciego kilometra było po japońsku - czyli jako tako. Sapałam jak hipopotam, ale biegłam...


... a potem wrócił ból w kolanie i było coraz ciężej, wolniej i beznadziejniej... 

Czasy kolejnych kilometrów; zapis z Garmina

Wyprzedziło mnie kilka kobiet, a dwaj mężczyźni, którym do prawie czwartego kilometra siedziałam na piętach oddalili się z prędkością światła. Mimo bólu i spacerowego tempa chciałam skończyć bieg.

Gdy z pętli skręcałam na ostatnią prostą do mety, usłyszałam za sobą męski głos pytający wolontariusza o trasę. W odpowiedzi usłyszał: Proszę biec za tamtą panią. Głos głośno zapytał siebie: Ciekawe, czy ją dogonię. No i wtedy pomyślałam sobie: O nie! Nie ma, że teraz to wszyscy mnie wyprzedzą. Tylko spróbuj - w myślach zagroziłam.

No, i się wyprzedzić nie dałam.



Ostatecznie okazało się, że do poprawy życiówki zabrakło 8 sekund (pobiegłam 28minut i 14 sekund)... choć ja stawiałam na 26-27 minut. Uda się! Nie dziś, to wkrótce! Lekcja pokory i cierpliwości do odrobienia.

Są jednak plusy - włosy od deszczówki mięciutkie jak kaczuszka.