niedziela, 31 marca 2013

marzec dobiegł końca był

Marzec się kończy, a zima, mimo jej kalendarzowego odejścia już dziesięć dni temu, jednak została... Widok z okna w Wielkanoc AD 2013 poniżej.



Ciężko mi uwierzyć, że może być inna aura... Przemienność pór roku dla mnie istnieć przestała... Odkąd biegam, jest śnieżnie i mroźnie... Nie znam innych warunków. Były przebłyski na ciut lepsze podłoże, bez śniegu, gród soli, z widokiem na piasek, ale szybko przykrywał je biały puch...


Rekordy marcowe z Endomondo nie odbiegają od lutowych nawet o gram. Biegałam tylko przez pierwsze trzy tygodnie, później złożyła mnie do łóżka choroba. Co ważne podkreślenia, odkryłam nową jakość w bieganiu - bieganie towarzyskie. Przedsmak wolnej przebieżki w fajnym gronie miałam 8 marca, a później zapoczątkowałyśmy z A. nową świecką tradycję - wspólne biegowe środy. Nic to, że tylko dwie miały być naszym udziałem do tej pory... Będą kolejne!



Statystyki macowe dodały do całościowego kilometrażu 52 kilometry i coś około siedmiu godzin biegania. Spalonych hamburgerów już trochę spaliłam, one najbardziej wizualizują wysiłki, żadne tam podróże na Księżyc czy dookoła świata.



Mój ulubiony wykres postępów w dół nie opada, jednak dwa tygodnie bez treningów nie wróżą opcji na szybki, szybujący w górę trend. Drugie piętro w czwartek przyprawiło mnie o palpitacje. Wiem, wiem... to był jeszcze czas rekonwalescencji i trudno śmigać po kwadransie od wyjścia z domu po leżeniu odłogiem.




W marcu nie udało mi się zrealizować planu aby przebiec półmaraton warszawski. Pakiet startowy (foto poniżej) stanowi pamiątkę i jednocześnie zachętę na kolejne półmaratony. Złożona chorobą, bez opcji na zapis na (ponoć kultowy) półmaraton w Hajnówce, wyznaczyłam sobie cel w postaci półmaratonu jurajskiego. W czerwcu. Ojcowski Park Narodowy stanowi plamę na mojej turystycznej mapie Polski, więc przyjemne połączę z pożytecznym.


Żeby nie było, że tak wszystko w marcu na NIE - w tym miesiącu ukończyłam dwie dychy w Kabatach (na dwóch różnych trasach - z zającem i bez, za to w zimnicy) i podwoić falenicki dystans na wydmach. O zdobytym medalu za cykl Zimowych Górskich Biegów, nie wspomnę. Dumnie się prężę, gdy nań tylko zerknę!

"Nie taki ten marzec jednak był najgorszy...", pomyślałam teraz sobie. Jak na czwarty miesiąc od pierwszego wyjścia na bieganie, mogę przyznać sobie wcale niemałe biegowe zasługi. Z drugiej strony w końcu pojawiły się w moim kalendarzu nie-biegowe soboty (od stycznia było ich tylko dwie, w pozostałe zawody). W kwietniu będzie wolnego "bez-zawodowego" sporo. W planach tylko dwie dychy - Orlen w czasie maratonu i GPW w Kabatach. Będzie czas na powrót do formy i złamanie w końcu 30 minut na 5 km i 60 minut na godzinę! 

Do formy powoli dochodzić jednak będę... Nie będę się forsować z obawy przed półpaścowcowymi powikłaniami. Dziś przed południem udało mi się pospacerować, zdążyłam przed opadami i zadymką. W gościach dorwałam skakankę i w przerwie biesiadowania udało mi się poskakać. Dwa razy po 100 podskoków zaliczone. Nie czuję do skakanki jakiegoś szczególnego uczucia... Poza tym - róż to nie moja kolorystyka.



Za to wkręciłam się w pompki, czemu zamierzam poświęcić oddzielny wpis.

niedziela, 24 marca 2013

półmaraton warszawski beze mnie...

Dziś po warszawskich ulicach przebiegł 8. Półmaraton Warszawski. Beze mnie... choć numer startowy 8013 czekał na mnie, choć pakiet startowy odebrany, choć przygotowywałam się doń, choć byłam gotowa, chciałam... Choroba nie wybiera, zostałam w domu. Nawet nie byłabym w stanie kibicować. Zalegam w łóżku zgodnie z zaleceniami lekarza.

Jak podaje Fundacja Maraton Warszawski liczba osób biorących udział w biegu z roku na rok rośnie w tempie geometrycznym. To pierwszy bieg w Polsce, w którym zadeklarowało udział ponad 13.000 biegaczy. Śledząc listę z mety ukończyło go 10.074 osób! Miałam wątpliwości, czy pięciocyfrowy wynik się uda, bo na zewnątrz zima (ze śniegiem, mrozem, wiatrem). A jednak! Co przykuwa moją uwagę, to liczba kobiet, które wzięły udział w wyścigu. Było ich 1892, stanowiły 18,7% stawki!




Przed biegiem zachęcano warszawiaków do kibicowania biegaczom na trasie. Na portalach społecznościowych zachęcałam również swoich znajomych do wyjścia na ulice. Atmosfera zarówno wśród biegnących jak i kibicujących, jak podają relacje, była gorąca! Popularyzacja biegania zatem kwitnie.



Trasa półmaratonu przebiega przez większość warszawskich "must be", taki turystyczny rarytas. Trakt Królewski, Plac Teatralny, Plac Zamkowy, Cytadela, dłuuuga prosta wzdłuż Wisły z mijaniem pięciu mostów, Starego Miasta w górze, Parku Fontann, BUWu, Kopernika, Torwaru, Pepsi Areny, Łazienek, Belwederu, palmy, Stadionu Narodowego...




Jak zawsze na starcie Irena Szewińska oraz piosenka na dobry start. Dzięki możliwościom śledzenia biegaczy na trasie, mogłam w pozycji niemal horyzontalnej kibicować znajomym, a także gdybać która byłabym na trasie... Gdyby udało mi się utrzymać czas z Wiązownej, to na metę przybyłabym jako ośmiotysięczna biegaczka, a za mną jeszcze cały tłum... Pomarzyć dobra rzecz...

Jako suplementację zastosowałam zapis na półmaraton jurajski. Już w czerwcu. Pomaga, choć smutno i tak... Rozsądek rozsądkiem, ale emocje dochodzą do głosu... 

- Warszawo... Poczekasz na mnie?


wtorek, 19 marca 2013

niemoc z diagnozą

Poniedziałek

W moich planach kolejny półmaraton. Lekką tremę mam już od wczoraj. Wiązowna to miała być wprawka a warszawski to już tak na poważnie. Zmęczona jestem zimą, mnóstwem obowiązków w pracy i boję się ze to może odzwierciedlić się w formie... Kiepsko się czuję, jestem fizycznie i psychicznie wyzuta, odczuwam niemoc i poddenerwowanie. Alienuję się ciut od ludzi, ale z góry uprzedzam, że to przejściowe. Ciężko mi wyjść na trening, wieje i mrozi niemiłosiernie...




Nawet słońce nie pomaga, a dziś spadł znowu śnieg! Ileż można! Mam poczucie klątwy zimy nad moim bieganiem, chyba wiosny w tym roku NIE będzie... Przeczytałam właśnie wpis na biegowym blogu o zespole napięcia przedstartowego. Zdarza mi się stresować przed biegiem, ale żeby aż tydzień wcześniej?!

Na plecach mam krostę, jakby po ugryzieniu... Oby nie pająka! Co to?!


Wtorek

Krosta stała się plackiem, poswęduje... Wieczorem mam stan podgorączkowy, pobolewają mnie mięśnie pleców, barków i gardło. Zmęczenie daje się we znaki.

Szykuję się mimo wszystko na trening z A. W piątek na Filtrach mam się spotkać na pobieganie z blogerkami. Poznać je, spędzić razem czas.


Środa

Krostowy placek ma tendencję do rozmnażania się w kierunku kręgosłupa. Swędzi! Ciągle się drapię. Do pozostałych bóli, doszły zatoki. Stan podgorączkowy się utrzymuje, choć funkcjonuję dość znośnie.  Postanowiłam iść do lekarza.

Z bólem serca odwołałam trening z A.

Na dzień dobry Pani Doktor zapytała, czy pracuję czy się uczę. Polubiłam ją od tego pytania MOCNO!  (Łatwo kupić moją sympatię, prawda?) Po wysłuchaniu co mi jest i obejrzeniu jak mój stan wygląda, diagnoza dość szybka, choć nie stuprocentowa. Półpasiec. We wczesnym stadium przyszłam, stąd małe wahania. Zwolnienie od ręki.

Piątkowe bieganie też odwołałam. Będę z Dziewczynami myślami...

Co z półmaratonem? Walczyłam ze sobą dość długo i zwodziłam (kilka godzin gonitwy myśli, analiz za i przeciw), że do niedzieli na 100% stanę na nogi. Zdrowy rozsądek zaczyna jednak przeważać szalę emocji i chęci, na które nie ma pokrycia w formie. Nie będę częścią historii pierwszego tak masowego biegu w Polsce. Żal. Własnych niemocy jednak nie przeskoczę. To lekki krok w tył, aby potem zrobić kilka w przód!


sobota, 16 marca 2013

zimne choć słoneczne GPW


0°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płn.-zach. z szybkością 23 km/h
Wilgotność: 44%



Dziś GPW w nowej odsłonie. Trzeci (z dziewięciu) bieg w cyklu 2013. Nowa trasa, do tego goście (Handlowcy, Restauratorzy i Producenci FMCG oraz HoReCa), tylko zimowe okoliczności przyrody zostają bez zmian... Wczoraj w trakcie pakowania dostałam radę co wziąć. Brzmiała krótko i treściwie: "Bierz tylko stringi i czapkę!", żeby to takie łatwe było... Tymczasem okutana od stóp do głów przybyłam do biura zawodów.

fot. A.

Jeszcze rano zastanawiało mnie jak organizatorzy rozwiążą kwestie przebieralni w szczerym kabackim polu w tej temperaturze. Jednak zaraz po przybyciu na polankę za Tesco moje wątpliwości rozwiały się natychmiastowo... Szatnią był widoczny na zdjęciu poniżej namiot. Przed startem miałam problem ze zdjęciem kurtki, w której w końcu pobiegłam, i na samą myśl, że miałabym się przebierać w warunkach arktycznych uznałam, że będzie bez przebierania.



Warunki do biegu malownicze. Świeciło jaskrawe słońce, było jednak pewne ale... ziąb i mroźny, przeszywający wiatr. 

Trasa nowa, choć ponoć stara. Jak mam wyrazić swoją opinię, to wolałam poprzednią ze startem u zbiegu Moczydłowskiej i Leśnej. Bieg na okrągło jakoś bardziej do mnie przemawia. 

Dziś absolutnie najgorzej biegło się odcinek "agrafki" między trzecim a czwartym (ze sporym hakiem) kilometrem. Powracający z nawrotki biegli tą lepszą częścią wąskiej ścieżki, która była wydeptana, a zdążający tam taplali się w śniegu po kostki, w którym nogi się rozjeżdżały. Był to odcinek bardzo integracyjny, bo można było podziwiać biegaczy i mijać się z nimi niemal łokieć w łokieć. Miałam wówczas odczucie dość sporej intymnej zażyłości z innymi, bo zapachy buzowały a feromony się unosiły nad skierowanym do mety tłumem biegaczy. 


Drugi trudny odcinek był na skraju lasu (właściwie w dwie strony), gdzie i sypki śnieg i mocno wiejący mroźny wiatr skutecznie zatrzymywały prędkość. O przyspieszeniu na finiszu nie było mowy. Tam zresztą o mały włos nie wjechała we mnie narciarka biegaczka, która gnała w przód patrząc w ziemię, jak dobrze, że odrobina refleksu i sił witalnych we mnie została i uskoczyłam spod jej toru jazdy.

Były, rzecz jasna, również przyjemne odcinki. Bieg w kierunku Jeziorek już po raz kolejny mnie urzekł. Było bardzo przyjemne ciepełko i maksymalne nasłonecznienie. Odcinek ten pretenduje na miano "mojego ulubionego".


Generalnie biegło się dość opornie. Przez 80% czasu marzyłam o zmianie warunków. Niby ja innych w bieganiu nie znam, ale śnieg dość mnie zmęczył swoją obecnością w tym roku. (Pewną argumentacją za wiosną są też lżejsze biegowe ubrania czekające na swoją premierę, ale to wspominam zupełnie na marginesie). 

Analizując zapis Endomondo widać, że ruszyłam z kopyta, a pod koniec wlokłam się niemiłosiernie. Mnie się zawsze wydaje, że po szóstym kilometrze to ja nowych sił witalnych dostaję, ale statystyki mi po raz kolejny pokazują, że tylko mi się wydaje...


Dzisiejszy bieg skończył się z czasem: 01:08:51. Życiówek zatem nie pobiłam. Dobrze, że meta osiągnięta. 



Po biegu, w oczekiwaniu na losowanie upominków (byli tacy wśród nas, co czekali na puchary), ucinaliśmy sobie pogawędkę z debiutującą na zawodach A. (nota bene, świetny debiut!), dzisiejszym Zwycięzcą oraz W., który przed startem podszedł do mnie, upewniając się, że Radosne bieganie to na pewno ja i przypomniał, że znamy się z Falenicy i portali społecznościowych wszelakich. W tak zwanym między czasie przewijali się przez nasze wesołe grono inni biegacze, z którymi wymienialiśmy uwagi i stan przygotowań do półmaratonu warszawskiego, który już w następną niedzielę. W tym czasie zdążyłam wyschnąć po biegu, więc szatnia faktycznie nie była mi dziś niezbędna.



Mimo, że nie udało mi się złowić zestawu upominków FMCG (mówią, że kto ma szczęście w losowaniach ten nie ma w miłości), dostałam z pakietów do wygrania owsiankę od Dżoli i cukierka od Zwycięzcy. 

Najmilszą jednak chwilą po biegu był powrót do wygrzanego słońcem auta! Dzisiejszy dzień sponsorowało hasło: Zimność nad zimnościami i wszystko zimność! Brrrr...


środa, 13 marca 2013

w towarzystwie A.


-2°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wiatr: płn.-zach. z szybkością 34 km/h
Wilgotność: 69%


Nastąpił taki moment w moim bieganiu, że potrzebowałam odmiany. Jako, że moja aktywność sportowa jest dość rozsławiona wśród moich bliższych i dalszych znajomych, dość naturalnie zaczęłam wpływać na proaktywne postawy otoczenia.

Trafiło zatem na A. Długo czekała na moment, aby zacząć, ale jak zaczęła, to poszło z kopyta! Ciężko jej było odczekiwać kolejnego dnia treningu. Odpoczynki uważała za marnowanie czasu. Aż pewnego dnia zadała mi pytanie: "Jestem taka przeszczęśliwa i nie wiem czy dlatego ze biegam czy że jadę do Barcelony... Uśmiecham się sama do siebie non stop :) Czy to normalne?". Odpowiedziałam: "Tak, to normalne jak się zaczyna biegać i spełnia marzenia". Jej reakcja: "Ludzie muszą się dowiedzieć ze taka łatwa droga jest do osiągnięcia szczęścia!!!"

W Dzień Kobiet pobiegłyśmy wspólnie z Nike i tłumem świetnych babek; relacja w linku. Ten bieg był dla nas inspiracją, aby biegać razem. Mnie się już nudziło bieganie z psem, a jej... Jej ten pomysł, aby w środy razem odbyć trening się spodobał.

Eksplorowałyśmy Ursynów. A. chciała pobiec do Kabat, bo (a) biegowo tam jeszcze nie dotarła, (b) chciała zobaczyć las przed sobotnimi zawodami, na które się zapisała. Całą drogę nadawałyśmy. Początkowo głównie A. dzieliła się tym, co u Niej, a jak już nie potrafiła biec i mówić, zrobiłyśmy zmianę.

Z tego zagadania lokalizacyjnie straciłam rachubę przy Belgradzkiej, zaproponowałam skręt w kierunku lasu, choć to lasem nie było. Miałyśmy więc tour przy Kolegium Europejskim, co nas wcale do Kabat nie zbliżyło. Wróciłyśmy do KEN i włączyłyśmy kierunek Kabaty. Obejrzałyśmy polankę za Tesco, gdzie w sobotę będzie biuro zawodów Grand Prix Warszawy i pognałyśmy do lasu. Ściemniało się już trochę i większość osób już z niego wychodziło, ale nie my. Wbiegłyśmy na trochę potruchtać między drzewami, aby wrócić na Rosoła i gnać już z powrotem.

Niestety powrót nie był już tak miły jak bieg tam. Oziębiło się znacznie i wiatr zaczął nam wiać w twarz. Przy ósmym kilometrze A. poprosiła o marsz, ale jeszcze później namówiłam ja na lekki trucht przed dobieżką do Ghandi. 


Tempo miałyśmy spacerowe, ale najważniejsze dla nas były doznania towarzyskie. Z tego wszystkiego nie zrobiłyśmy żadnej dokumentacji fotograficznej naszego spotkania...



Tak czy inaczej, wspólne bieganie wniosło do moich doświadczeń wartość dodaną - jesteśmy umówione za tydzień!

sobota, 9 marca 2013

po medal



-2°C
Aktualnie: Przewaga chmur
Wiatr: wsch. z szybkością 19 km/h
Wilgotność: 80%


We wtorek było nawet 13 stopni. Cieszyłam się, że ostatni Zimowy Bieg Górski odbędzie się w iście wiosennej aurze. Jednak prognozy na weekend dość szybko ostudziły moje outfitowe plany i zamierzenia. Wczoraj już na Babskim Wieczorze nieźle napadało białego puchu, a śnieg padał jeszcze w nocy. Efekty widać na zdjęciach. 9 marca jest totalna zima. Na szczęście, temperatura do biegania idealna. Było coś lekko poniżej zera.




Na kwadrans przed startem jest zazwyczaj pusto, ale im bliżej jedenastej, tym robi się tłoczniej... Rozgrzewka jak widać, jest obowiązkowa!


Mój numer startowy zmienił na ostatni bieg kolor. W swoim mniemaniu z "maluchów" przeszłam do "średniaków". Żółć oznacza dwie wydmowe pętelki i dystans 6,666 km na przewyższeniu 170 metrów. 


Zimowe warunki na tej trasie znam dość dobrze. Dziś akurat śnieg był dobrze udeptany przez startujących wcześniej, biegło się zatem stabilnie. Podbiegi były już bardziej skopane przez tętent stóp poprzedników. Tam widać było piach, a w dwóch miejscach na trasie nawet piach zorany był na dwadzieścia centymetrów w głąb i buty zapadały się w nim do połowy. Wyjątkowo nie bałam się zbiegów... Postęp?

Pierwsze kółeczko zrobiłam dość ostrożnie, akurat jedną pętelkę znałam, nie wiedziałam jak zachować siły na drugie. Zawsze w okolicach drugiego kilometra mija mnie Lider biegu, dziś go nie było... Czekałam zatem, aż pojawią się jego następcy. Pierwszy w okolicy dwóch kilometrów dwieście, a potem kolejni. Nic to, pomyślałam, biegnę dalej. Na prostej przed podbiegiem pod piątą wydmę zawsze mnie mija Trener Lidera, dziś dopiero minął przed szóstą... Przeszła mi nawet myśl, że się wszyscy pogubili lub wpadli w czarną dziurę, bo między drugim a trzecim kilometrem biegłam bardzo długo sama. Gdyby tak było w grudniu, gotowam pogubić trasę, a teraz... Teraz to ja ją znam jak własną kieszeń. Sobie żadnych zasług póki co nie dawałam... nie to, że mogłabym szybciej biec czy coś... Robiłam swoje...

Dopiero po pierwszym okrążeniu (dziękuję kibicom za doping, szczególnie J., mojej koleżance z jednej pętelki; to naprawdę pomaga!) okazało się, że tą ostrożnością zrobiłam swój rekord trasy 3,333 km, tj. 23:02. To dodało mi powera na drugie kółko. 

Nie było ono już tak osamotnione, bo biegnący dychę co chwila mnie mijali. A to trafił się znajomy Radościanin, który pozdrowił mnie przelotnie, a to na ostatniej wydmie kibic dopytał, czy oby na pewno będzie na blogu relacja. W takiej atmosferze milusio wybiegłam na poziom mety, gdzie znalazłam w sobie tyle siły, aby przyspieszyć na maksa. Mają w tym zasługę oczywiście kibice przedmetowi, bo na hasło "On Cię goni!", postanowiłam, że nie dam się! Dobiegłam więc do mety niewyprzedzona!

Oficjalny czas 47:11. Endomondo wskazało czas 46:06. Tempo drugiego kółka podobne do pierwszego. Miałam zatem zapas na trzecie... Tak zresztą usłyszałam na mecie od P., który radośnie mnie wyściskał i uciekł do pracy, czyli oglądać Bieg na Szczyt w budynku Rondo I.

A po biegu ceremonia wręczania nagród i medali za cały cykl rozpoczęty jeszcze w tamtym roku... Mimo że się przebrałam, było mi bardzo zimno. Umilane pogawędkami oczekiwanie na koronację trwało w nieskończoność...


Zaskoczeniem dla mnie było to, że wyczytywani do odbioru medali byli zawodnicy wszystkich kategorii wiekowych i wszystkich dystansów (nie tylko 10 km). Okazało się bowiem, że w swojej kategorii zdobyłam całkiem przyzwoite drugie miejsce! Chwila dla reportera po odbiorze medalu była, a i owszem, zdjęcie pojawi się tak szybko, jak znajomy Radościanin mi je prześle i wyrazi zgodę na publikację. Tymczasem dzielę się widokiem mojego, najmojszego medalu. 




Są tacy, co uważają, że ma kształt muszelki... Osobiście oceniam pomysł, aby medal miał kształt wydmy, po której biegamy - na szóstkę! Świetna pamiątka!

piątek, 8 marca 2013

kobieco


-3°C
Aktualnie: Lekki śnieżek
Wiatr: wsch. z szybkością 26 km/h
Wilgotność: 100%



Dzień Kobiet spędzony z kobietami. Biegowo. Mimo, że zimno, wietrznie i padał śnieg, atmosfera od początku dopisywała. Na babską przebieżkę umówiłam się z liderką - A. Tym, co dobre trzeba się dzielić, a ja ją namówiłam swą postawą i pisactwem do biegania, więc wspólny trening dobrze nam zrobił. A już na pewno zachęcił do wspólnych wybiegań.

Na Starówkę wdrapywałam się od strony Mariensztatu. Nie wiem czemu, ale widok kościoła św. Anny z tej perspektywy, szczególnie wieczorem, kiedy jest oświetlony urzeka mnie ilekroć nań patrzę. Nieważne czy to maj, wrzesień czy grudzień...


Zbiórka Babskiego Wieczoru zwołana była pod Kolumną Zygmunta o 19.oo. Tuż przed siódmą tłumek w umówionym miejscu maleńki, może z 20-30 dziewczyn. Okazało się, że kobiety grzały się przy ruchomych schodach. Gdzie każda dostała różowy kwiat i czekoladki. Dla nas już nie starczyło. Byłyśmy za późno...




Ruszyłyśmy tłumnie Krakowskim do Trębackiej a potem w Fredry i Ogrodem Saskim do Grobu Nieznanego Żołnierza.



Stamtąd powrót do Krakowskiego, dalej koło Uniwersytetu i Nowym Światem do Chmielnej. Przystanek na czekoladę w podwórku...


... i dalej w kierunku Rotundy i Jerozolimskimi do palmy. Później do kościoła św. Aleksandra na Pl. Trzech Krzyży, gdzie czekała na nas para młoda. 


Uciekająca panna młoda postanowiła w nową drogę życia ruszyć truchtem i zostawiła kolegę-małżonka.

My tymczasem wzajemnie się uwieczniałyśmy w tej samej chwili...



Z Pl. Trzech Krzyży przemieściliśmy się do Prusa, aby na moich ulubionych warszawskich schodach wspólnie i tłumnie zatańczyć układ w rytm szlagieru ostatnich miesięcy "Ona tańczy dla mnie".



W dalszą drogę ruszył  pochód zimnych ogni...



... aby finiszować w Syrenim Śpiewie, gdzie kobiety mogły odsapnąć, porozmawiać, ogrzać się, napić co nieco, skosztować słodkości i owoców.




Super inicjatywa! Świetny wieczór. Dużo energii i pozytywnych wibracji!

Powrót do auta na Mariensztat zajął kwadransik (ok. 2,2 km). Śnieg padał totalnie w twarz, wiało mocno... Nie było już tak miło jak z dziewczynami!

wtorek, 5 marca 2013

dzień taki piękny, że szłam piechotą



5°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płn. z szybkością 16 km/h
Wilgotność: 42%


Pogoda, jakiej nie miałam na treningu nigdy. Słońce, sucho, wietrznie. Energetycznie! Zupełnie nie pomyślałam, że spokojnie powinnam zrezygnować już z goretexowych trailówek na korzyść Faasek, w których pobiegłam półmaraton. Ciepło mi było w stópki prawie od początku. Pod koniec nawet za ciepło.





Po raz kolejny na Wale przekonuję się, że panuje tu wyższa kultura biegania. Choć dziś minęłam tylko może czterech-pięciu biegających panów (Któż biega w poniedziałek w południe? Emeryci i przedsiębiorcy), każdy się ze mną przywitał. Na moich uliczkach nie panuje taka kurtuazja.

Biegowo postanowiłam ogarnąć dziś interwały, ale płuca wypluwałam przeokrutnie. Ogarnęłam te 10x100x100. Jednak męczą mnie. Wiem, że tak ma być... ale to niemiłe... Zresztą było pod wiatr i spadały mi spodnie (efekt biegania w bieganiu). Wiem, wiem... Złej tanecznicy...

Bieg pod wiatr zmęczył i tak zmęczoną mnie, że powrotną drogę uskuteczniałam spacerowo. Minusem wyjazdu na pobieganie autem, jest konieczność dotarcia do pojazdu. Żadnych skrótów do domu, żadnych zmian tras... Miało być 8 kilometrów, było!



Spacerując rozglądałam się w poszukiwaniu wiosny. Bliżej Wisły są już nawet bazie, ale widziałam je tylko w bukiecie starszego jegomościa. Na łachach, które potworzyły się na polach, jeszcze lód... Może poniższe zdjęcia (robione w kierunku Wisły) są jeszcze szaro bure, nawet jak totalnie oświetlone słońcem, ale ja oczami wyobraźni widzę już zieleń.


W jednym z takich miejsc urządziłam sobie biegową przerwę. Przycupłam na zawietrznej, puściłam psa luźno i rozkoszowałam się ciepłem. Ku mojemu zdziwieniu psiak wcale nie biegał radośnie po okolicy, ale mocno zainteresował się jednym miejscem, które wąchał i rozkopywał, aż w końcu zaczął się tarzać w śmierdzącej brei! Tyle mojego wylegiwania! Ruszyłam wyciągnąć go z feralnego legowiska! Śmierdział na odległość. Patrzył na mnie ze zdziwieniem, co ja w ogóle od niego mogę chcieć, jak dostał burę. W dalszą drogę ruszyliśmy bez zbędnej zwłoki. Dobrze że było z wiatrem, a także na tyle daleko do auta, że zanim go doń zapakowałam, to już zdążył zaschnąć... Czy każdy wypad na Wał musi się kończyć psią przygodą? Jak nie pogoń to wyczes w shitcie?!


Pozostawiając drażliwe dla nosa tematy, dokonałam dość ciekawego znaleziska na barierkach. Ciekawe, czy ten co zostawił obuwie dalej pobiegł? Może czytał "Boso, ale w ostrogach"? Zaskakuje mnie precyzja przyczepienia butów do barierki... 


Off-roadowe klimaty. Zaraz po jeździe autobusem i/lub TIRem kolejne marzenie na mojej liście do spełnienia.