niedziela, 31 marca 2013

marzec dobiegł końca był

Marzec się kończy, a zima, mimo jej kalendarzowego odejścia już dziesięć dni temu, jednak została... Widok z okna w Wielkanoc AD 2013 poniżej.



Ciężko mi uwierzyć, że może być inna aura... Przemienność pór roku dla mnie istnieć przestała... Odkąd biegam, jest śnieżnie i mroźnie... Nie znam innych warunków. Były przebłyski na ciut lepsze podłoże, bez śniegu, gród soli, z widokiem na piasek, ale szybko przykrywał je biały puch...


Rekordy marcowe z Endomondo nie odbiegają od lutowych nawet o gram. Biegałam tylko przez pierwsze trzy tygodnie, później złożyła mnie do łóżka choroba. Co ważne podkreślenia, odkryłam nową jakość w bieganiu - bieganie towarzyskie. Przedsmak wolnej przebieżki w fajnym gronie miałam 8 marca, a później zapoczątkowałyśmy z A. nową świecką tradycję - wspólne biegowe środy. Nic to, że tylko dwie miały być naszym udziałem do tej pory... Będą kolejne!



Statystyki macowe dodały do całościowego kilometrażu 52 kilometry i coś około siedmiu godzin biegania. Spalonych hamburgerów już trochę spaliłam, one najbardziej wizualizują wysiłki, żadne tam podróże na Księżyc czy dookoła świata.



Mój ulubiony wykres postępów w dół nie opada, jednak dwa tygodnie bez treningów nie wróżą opcji na szybki, szybujący w górę trend. Drugie piętro w czwartek przyprawiło mnie o palpitacje. Wiem, wiem... to był jeszcze czas rekonwalescencji i trudno śmigać po kwadransie od wyjścia z domu po leżeniu odłogiem.




W marcu nie udało mi się zrealizować planu aby przebiec półmaraton warszawski. Pakiet startowy (foto poniżej) stanowi pamiątkę i jednocześnie zachętę na kolejne półmaratony. Złożona chorobą, bez opcji na zapis na (ponoć kultowy) półmaraton w Hajnówce, wyznaczyłam sobie cel w postaci półmaratonu jurajskiego. W czerwcu. Ojcowski Park Narodowy stanowi plamę na mojej turystycznej mapie Polski, więc przyjemne połączę z pożytecznym.


Żeby nie było, że tak wszystko w marcu na NIE - w tym miesiącu ukończyłam dwie dychy w Kabatach (na dwóch różnych trasach - z zającem i bez, za to w zimnicy) i podwoić falenicki dystans na wydmach. O zdobytym medalu za cykl Zimowych Górskich Biegów, nie wspomnę. Dumnie się prężę, gdy nań tylko zerknę!

"Nie taki ten marzec jednak był najgorszy...", pomyślałam teraz sobie. Jak na czwarty miesiąc od pierwszego wyjścia na bieganie, mogę przyznać sobie wcale niemałe biegowe zasługi. Z drugiej strony w końcu pojawiły się w moim kalendarzu nie-biegowe soboty (od stycznia było ich tylko dwie, w pozostałe zawody). W kwietniu będzie wolnego "bez-zawodowego" sporo. W planach tylko dwie dychy - Orlen w czasie maratonu i GPW w Kabatach. Będzie czas na powrót do formy i złamanie w końcu 30 minut na 5 km i 60 minut na godzinę! 

Do formy powoli dochodzić jednak będę... Nie będę się forsować z obawy przed półpaścowcowymi powikłaniami. Dziś przed południem udało mi się pospacerować, zdążyłam przed opadami i zadymką. W gościach dorwałam skakankę i w przerwie biesiadowania udało mi się poskakać. Dwa razy po 100 podskoków zaliczone. Nie czuję do skakanki jakiegoś szczególnego uczucia... Poza tym - róż to nie moja kolorystyka.



Za to wkręciłam się w pompki, czemu zamierzam poświęcić oddzielny wpis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz