23°C
Aktualnie: Przewaga chmur
Wiatr: wsch. z szybkością 13 km/h
Wilgotność: 81%
Wiatr: wsch. z szybkością 13 km/h
Wilgotność: 81%
Przed wyjazdem jako pierwsze do walizki trafiły buty i książki. Wrzucone za jednym zamachem, żeby nie było co ważniejsze a co mniej. Ostatnio czytam głównie zawodowo lub biegowo, więc przyszła pora na coś dla przyjemności.
Barcelona przywitała mnie zielenią, słońcem i ciepłem. To dość miła odmiana po tonie śniegu jaka dosypała jeszcze w Wielkanoc... W końcu inaczej! Uwierzyłam, że są inne pory roku.
Bieganie zaplanowałam na drugi dzień pobytu. Miało być lajcikowe, bo po chorobie. Zaczęłam od spacerów, biegowego obiadu, a także... byczenia na plaży z cyklem pompek: 16+21+15+15+24.
O 18.oo poczułam zew, przywdziałam spodnie 3/4, pokazałam światu łydki córki młynarza i w drogę. Po wyjściu z hotelu całkiem przyjemnie, po Rambli też, ale na promenadzie to wiało jak nie wiem!
Kto by pomyślał, że czeka mnie wietrzny trening po dwutygodniowej przerwie. Nie poddaję się, nogi mnie niosą. Butki letnie zdają egzamin. W końcu już półmaraton przebiegły Biegaczy wokoło sporo (o różnych porach dnia zresztą ..) Nie kontaktowi jednak. Bardziej półnadzy surferzy odwzajemniali uśmiechy Radosnego biegania tu nie znają... Czy jak?!
Przebiegłam całą promenadę od mola do portu. Kilometrów się trochę zebrało, zaczęłam się chylić ku finiszowi, ale młodzieńcza fantazja i chęć do nowych tras i skrótów zawiodła mnie z promenady pod uniwersytet. Co oznaczało kolejne 3 km. W sumie całego biegania ok 11 kilometrów było. Będę zakwasy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz