niedziela, 27 sierpnia 2017

z życia cyklisty: przewóz roweru pociągiem

Pojeździło się trochę pociągami z rowerem w tym roku, a i wcześniejsze doświadczenia w tym zakresie były, pokusiłam się zatem o wpis o podróżowaniu pociągiem z rowerem. Zanim jednak przejdę do metritum, kilka uwag, bez których trudno ruszyć z miejsca.

Bilety.
Najczęściej za przewóz roweru trzeba zapłacić. Cena biletu rowerowego to około 7-9 zł. Konduktorzy sprawdzają bilety, ale nie liczą rumaków, więc dałoby się pewnie przewieźć rower na gapę. Jeszcze nie próbowałam. Co ciekawe, Koleje Mazowieckie opłat za przewóz roweru nie pobierają, ale już Małopolskie a i owszem. Co kraj, to obyczaj. Pytać trzeba. W pociągach regionalnych raczej limitów w przewozie rowerów nie ma, ale na trasach dalekobieżnych bywają...

... dlatego bilety dla roweru (i siebie) na trasy długie kupuję zazwyczaj w pierwszych dniach od otwarcia sprzedaży. Nie gwarantuje to, że miejsce takie będzie, ale szansa jest spora. Przykład: nie sposób kupić rano biletu na pociąg nad morze (na sobotę, wyjazd 5:00 z Warszawy) dla roweru w sezonie, ale jak zasiądziesz do systemu online zaraz po przerwie technicznej serwisu Intercity (codziennie od 23:30 do 1:00), to i owszem.

Dworzec.
Dostać się na dworzec rowerem to łatwizna, ale już na peron mniejsza. Akurat tak mi się zdarza, że rozpoczynam swoje podróże z Warszawy Wschodniej, która windy na perony mieć miała, ale jak na moje oko nie ma. Oznacza to, że telepię się z rowerem i sakwami w górę i w dół, a przeciążony z tyłu rower ciągnie grawitacja niemiłosietnie. Nie powiem, na trzy podróże ze Wschodniej w tym roku drogę sześć razy w dół i sześć razy w górę (przyjeżdżam SKM, więc mam jeszcze zjazd i wjazd przesiadkowy) samodzielnie pokonywałam pewnie z trzy razy, bo zawsze zdarza mi się spotkać miłego jegomościa na schodach, a czasem dwóch, którzy znoszą mi rower lub pomagają wtargać go na peron. O powód pomocy nigdy nie pytam, więc nie wiem czy robią to z litości, czy to gentlemeńska przysługa... W sumie liczy się efekt, a ja zawsze dziękuję za okazane wsparcie.

O niebo lepiej jest w miejscu docelowym, bo perony, dajmy na to w górach czy Podlasiu, są nisko i wówczas do pokonania jest tylko jeden/dwa stopnie. Dźwiganie rowerów z peronu to standard jeszcze wielu dworców, choć w Krakowie na Dworcu Głównym między poziomami Galerii Krakowskiej i na peron można jeździć wygodnie windami.

Jako że lubię próbować różnych opcji, doszłam do optymalnego wariantu biegania po schodach z rowerem pod pachą. Niestety fotografii nie ma, bo zbyt mało czasu było w czasie ostatniej podróży między pociągmi i foty się nie doczekałam, ale gdy torbę rowerową mam na ramieniu, a sakwy przerzucone przez bark, to sam rower biorę pod pachę i mknę z nim po schodach dość żwawo. 

Wsiąść do pociągu.
Jak się już cyklista z rowerem i bagażami dostanie na peron, to jeszcze tylko zostaje dostać się do pociągu. Na pomoc konduktora w tachaniu roweru liczyć można rzadko (spotkałam się z nią tylko w Nowym Targu), pociąg zazwyczaj jest wyższy niż peron i wejście trzeba dzielić na etap - najpierw sakwy, potem rower i ja. Przy wychodzeniu odwrotnie. Towarzysz podróży (o ile istnieje) znacznie usprawnia ten etap, no chyba że jest pociąg z szerokimi drzwiami na wysokości peronu, to można w pełnym rynsztunku się przemieszczać w te i we wte.

Wagony rowerowe.
Jak już dworzec i peron zaliczony, zaczynamy wyliczankę opcji wagonowych czyli meritum tego autorskiego poradnika. Opcji jest sporo, wszystko zależy od trasy i wagonu, jaki nam się trafi.

Sposób 1 - mam rower w zasięgu ręki, wersja I czyli ekskluzywnie (opcja dalekobieżna)

Opcja na bogato. Szerokie drzwi, wchodzisz do wagonu z poziomu peronu, nie musisz nawet zdjąć sakw. Bajka i marzenie cyklisty! W czasie podróży rower jest na wyciągnięcie ręki, nie musisz go zabezpieczać. Wisi, jedzie, gibając się rytmicznie.



Sposób 1 - mam rower w zasięgu ręki, wersja II "bylejak" (opcja lokalna)

Niekoniecznie do realizacji w wyłącznie w pociągach regionalnych, bo w ciasnej SKM, gdzie haki rowerowe wiszą nad miejscami siedzącymi, też realna. Nikt jednak nie wstanie z siedzących pasażerów, byś Ty cyklisto rower powiesić mógł, o nie! Zatem możliwość jest, ale z realizacją gorzej.


Sposób 2 - mam rower na oku, wersja trzy haki rowerowe przy drzwiach
Opcja możliwa, o ile udało się nabyć bilet dość wcześnie i miejsce blisko roweru jest dostępne. Można też pomylić wagon i siedzieć trzy dalej, wtedy przestaje być aktualne "na oku", reszta wez zmian. Historia mojego podróżowania zna takie przypadki.


Sposób 2 - mam rower na oku, wersja przedział rowerowy
Opcja dla pociągu regionalnego (na biedaka), gdzie siedzisz bezpośrednio obok roweru, bo zdarza mu się przemieszcać...


oraz opca dalekobieżna, gdzie miejsce siedzące ma cyklista w przedziale obok. Luksus.


Sposób 2 - mam rower na oku, wersja pół wagonu dla rowerów
Jak dla mnie idealna opcja na podróżowanie z jednośladem. Komfort wejścia do pociągu tylko wąski, no ale nie można mieć wszystkiego.



Z tego co wiem, wagon taki kursuje z Warszawy na Podlasie. Wystarczy wybrać się na wschód pociągiem klasy TLK i obawy o komfort podróżowania roweru nie ma się wcale.


Sposób 3 - upchnąć rower gdziekolwiek
Wersja ekstremalna, gdy podjeżdża pociąg, a wagonu rowerowego, czy innego dostępnego miejsca nie uświadczysz. Możliwe są wówczas warianty: wersja I - oprzeć rowery o zamknięte drzwi na początku/tyle składu, jak rowery oparte o niebieskie dzwi wagonu, wówczas nie przeszkadza to zbytnio pasażerom i obsłudze. Wersja II - blokowanie jednej z toalet, nawet nie rowerami, ale barykadując dojście do niej rowerami (fotografii nie posiadam), sprawdzone na wyprawie na Wybrzeże - da się. Warto wówczas pomyśleć o zabezpieczeniu roweru zamknięciem, by ilość wejść i wyjść z pociągu z jednośladem zgadzała się co do jednego.


Podsumowując - podróż z rowerem pociągiem łatwa dla kobiety nie jest, ale (jak widać) da się. Największy stres mam na dworcach przesiadkowych i gdy ten element podróży jest za mną, oddycham spokojnie.

Fajnie jest to, że rowerzyści, którzy zazwyczaj blisko siebie siedzą, w czasie wspólnej podróży integrują się i wówczas opowieści o miejscach, do których się jednośladem dotarło nie ma końca. Można się wtedy zainspirować albo do objazdu Wybrzeża, albo Roztocza, albo podlaskich wiosek... Podróże kształcą, a wspólne pasje zbliżają, prawda?

Tak sobie myślę, że oddzielny post powinien być poświęcony pakowaniu na wyprawy rowerowe. Mam wrażenie, że mój bagaż jest minimalny, a jednocześnie wystarczalny. Odpuszczam branie ze sobą ciuchów cywilnych, wystarczają tylko sportowe. Obowiązkowa jest foliowa peleryna przeciwdeszcowa! Kosmetyczka jest wersją mini-mini. Wrzucam parę batonów i przekąsek na wypadek kryzysu energetycznego i braku sklapu. W sakwach zawsze jest pompka, zapasowa dętka, łyżka do jej wymiany, ostatnio zabrakło klucza imbusowego i smaru do łańcucha, ale dało radę przeżyć i bez tego...