piątek, 21 lutego 2020

o tym, jak rozśmieszyłam Boga czyli moja zima AD 2020

Przygotowania do jesiennego półmaratonu wyszły na trzy plus (więcej tu), ale przecież nie cel się liczy, a droga. Zatem z początkiem grudnia zaczełam kolejne półmaratońskie przygotowania pod rekord życiowy na dystancie 21,097 km w Wiązownej. Tym razem sceneria zimowa miała mi towarzyszyć, a treningowo sprawdzać się miałam na moich ulubionych zawodach czyli w Zimowych Górskich Biegach w Falenicy. Tyle tytułem wstępu o planach, bo życie zaprowadziło mnie w zupełnie inne miejsce. Post ten miał roboczy tytuł "Zimowa robota pod zimowy półmaraton za miedzą", a ma jaki ma...

Początkowo, jak nie szło, to przekładałam tylko realizację zamierzeń na póżniej, bo do Półmaratonu Wiązowskiego (23 lutego) doszedł zapis na Krakowski Półmaraton Marzanny (jako plan półmaratoński B, tj. jak się nie uda w lutym, to miesiąc później na bank) i poprzedzający ten start Bieg Kazików (czyli dyszka w Dzień Kobiet) w Radomiu.

Wymyśliłam sobie, że po zakończeniu rodzinnych onkoprzygód w grudniu, a przed przeprowadzką (gdzieś tam hen, hen w 2020 roku), akurat na początku roku wcisnę cel biegowy i naturalnie (oraz bez jeńców) sobie przejdę od zamierzenia do zamierzenia. Chytry plan, ale tylko na papierze.

Grudzień po maratonie, z furą pracy i z mamą w szpitalu nawet treningowo można uznać do udanych. Mimo trudnych początków, gdzie nawet basen odpuściłam, weszłam w rytm, ale kosztowało mnie to dużo i przyjemności z aktywności nie miałam. Regenerację miałam słabą, bo snu mało, stresory spore i w głowie wiele dalekich od przyjemnych myśli...


Statystyki grudnia:
52 km/5,5 godz. - bieganie
438 km/26,5 godz. - rower
6 godz. - ogólnorozwojówka i rozciąganie
7,5 godz. - pływanie
RAZEM: 45,5 godzin aktywności


Nie trzeba było długo czekać i w styczniu posypało się wszystko jak domek z kart. Pary na treningi starczało najczęściej na początek tygodnia, potem następował energetyczny zjazd i w zasadzie weekendy jeśli były biegowe, to tylko przez starty w ramach Zimowych Biegów Górskich w Falenicy. 

10 km z przewyższeniem 255 metrów to nie jest bułka z masłem, szczególnie jak się nie jest w gazie. Dla mnie te starty oprócz pokazania, w którym miejscu treningowo jestem, były wolne, męczące i przez to frustrujące. 


To, że za drugim razem w Falenicy nie udało mi się poprawić czasu, nie zaskoczyło, bo w ciągu dwóch tygodni między zawodami prawie nie biegałam. Na tym etapie łudziłam się, że niemoc jest chwilowa i że energia, a za nią forma, wrócą. 


Szukając pozytywów w podsumowaniu stycznia, cieszę się, że regularnie byłam na basenie i co środa się rozciągałam. Bieganie pozostawiało wiele do życzenia, ale zwyczajnie na inną jakość treningów sił nie było - wychodziłam szurać. 




Statystyki stycznia:
124 km/14 godz. - bieganie
bez zdarzeń. - rower
4 godz. - rozciąganie
7 godz. - pływanie
RAZEM: 45,5 godzin aktywności


Luty rozpoczął się kolejnymi zawodami w ramach Zimowych Górskich Biegów w Falanicy. W zaistniałej sytuacji uznałam, że biegnę na zupełnym lajcie, nie ścigam się, obserwuję reakcje ciała, a nawet dałam sobie przyzwolenie na zejście z trasy. Nie doszło do tego, ale to co się działo ze mną w trakcie (mroczki, duszności, kolki), zaczęło zachęcać mnie bym sprawdziła stan swojego zdrowia. Wynik mojej morfologii dał odpowiedź na wiele pytań, jakie stawiałam sobie od początku stycznia. Zobrazował też czemu biega mi się tak ciężko i bez progresu...


Kolejnej edycji Zimowych Górskich nie pobiegłam, bo badania wskazywały, że może to być niebepieczne, a ja czułam się jak zdjęta z krzyża. Poza tym dwa tygodnie w lutym odpuściłam bieganie zupełnie. Nie czułam się na siłach. W tym czasie diagnozowałam się i... po blisko miesiącu z dietą pełną buraków, szpinaku i strączkowych hemoglobina wróciła na satysfakcjonujący poziom. Liczę, że wraz z nią przyjdzie energia i chęć do aktywności, bo póki co z tym słabo... 




Luty można uznać za kolejny miesiąc roztrenowania z przewagą odpoczynku (w odróżnieniu od stycznia). Czy marzec przyniesie powiew energii, zdrowia i chęci do działania?