wtorek, 16 kwietnia 2013

Run for Boston



Odkąd media podały wiadomość o wybuchach w czasie maratonu bostońskiego nie tylko biegacze pozostają poruszeni. Do tej pory w zamachu w Bostonie zginęły trzy osoby, 144 są ranne, 17 jest w stanie krytycznym (dane z 16-04-2013 g. 14.30).

Foto: AP/WBZ TV


Spontanicznie w mediach społecznościowych ogłoszono akcję-bieg, który ma uczcić pamięć ofiar poniedziałkowego zamachu podczas najstarszego maratonu ulicznego świata. Chęć solidarności z ofiarami i ich rodzinami obudziła się w wielu. W Parku Skaryszewskim o 19.30 zebrała się spora grupa biegaczy poruszonych wydarzeniami.

Umówiłam się na wspólne bieganie z A. Zanim rozpoczęłyśmy bieg, zdążyłyśmy udzielić wywiadu Gazecie Wyborczej. Rozkręciłam się w opowiadaniu dlaczego biorę udział w akcji i jakie są moje biegowe doświadczenia.


Wśród kamer i reporterów ruszyliśmy! Kółko w Skaryszewskim to 1,8 km, jak dla mnie i mój obecny stan formy to sporo, szczególnie że zaczęłyśmy z buta. Pierwsze jeszcze okey, przy drugim puchnąć nam się rozpoczęło, wtedy A. zaproponowała, że "gonimy Pana z wózkiem". Interwały fajna sprawa, pomyślałam, tyle że gość z wózkiem też przyspieszył, jakby wiedział że go gonimy i jednak go nie dogoniłyśmy... Przyspieszenie miało ładne tempo bo prawie 6 min/km, później jednak spadło nam znowu do 7.



Po zakończeniu drugiego kółka, bieg sam w sobie się skończył, chwile odpoczęłyśmy, popatrzyłyśmy jak w świetle jupiterów biegacze znani (Beata Sadowska czy Maciej Kurzajewski) i mniej znani (blogerzy i nie-blogerzy) udzielali wywiadów.





Postanowiłyśmy zrobić jeszcze kółeczko. Trochę ósemkowate, by coś się zadziało na trasie. Ileż można jajkowato okrążać ten sam park! No i na dalszy kilometraż zdecydowanie się rozebrałyśmy z bluz. Jednak koszulka techniczna teraz wystarcza. Wiosna, panie! WIOSNA!


Zastanowiły mnie w pewnym momencie dziwne owacje i krzyki z ronda Waszyngtona. Dopiero przy palmie na widok kolejnego szalikowego brata przypomniałam sobie, że to wtorek przecież i te radosne okrzyki wydawali z siebie nie kto inny a kibice oglądający w pubie mecz półfinału Pucharu Polski, cieszący się z faktu, że Legia pokonała 2-1 Ruch Chorzów!


Po sześciu kilometrach w nogach uznałyśmy że dość. Odprowadziłam A. na przystanek a sama ruszyłam w kierunku palmy. Dodałam tym samym 4 kilometry do dzisiejszego treningu. Endomodo ciut przekłamuje bo mi się nie włączyło na prawie połowę dystansu do Centrum...




Nie powiem, fajnie się ogląda miasto nocą. Fajnie się mija most, ogląda z góry tłumy ludzi w knajpce przy PKP Powiśle, mija spacerowiczów, jest się mijanym przez rowerzystów, rolkarzy i deskarzy... Jednak szum tramwajów i aut zagłusza własne myśli. A tego nie lubię!



Po 21.2o zakończyłam bieganie. Nie dołączyłam tym razem do Night Runnersów, którzy po raz kolejny spotkali się pod Stadionem Narodowym. Pewnie biegnąc do palmy mijali mnie ci, którzy chcieli zdążyć na 21.oo na zbiórkę, ja z obawy że mnie się odechce wzięłam byka za rogi od razu. Bez zbędnej zwłoki wyznaczyłam kierunek - PALMA, a potem trzeba było wrócić...

Dzisiejsze bieganie mimo, że radosne, to jednak smutne i refleksyjne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz