środa, 13 marca 2013

w towarzystwie A.


-2°C
Aktualnie: Częściowe zachm.
Wiatr: płn.-zach. z szybkością 34 km/h
Wilgotność: 69%


Nastąpił taki moment w moim bieganiu, że potrzebowałam odmiany. Jako, że moja aktywność sportowa jest dość rozsławiona wśród moich bliższych i dalszych znajomych, dość naturalnie zaczęłam wpływać na proaktywne postawy otoczenia.

Trafiło zatem na A. Długo czekała na moment, aby zacząć, ale jak zaczęła, to poszło z kopyta! Ciężko jej było odczekiwać kolejnego dnia treningu. Odpoczynki uważała za marnowanie czasu. Aż pewnego dnia zadała mi pytanie: "Jestem taka przeszczęśliwa i nie wiem czy dlatego ze biegam czy że jadę do Barcelony... Uśmiecham się sama do siebie non stop :) Czy to normalne?". Odpowiedziałam: "Tak, to normalne jak się zaczyna biegać i spełnia marzenia". Jej reakcja: "Ludzie muszą się dowiedzieć ze taka łatwa droga jest do osiągnięcia szczęścia!!!"

W Dzień Kobiet pobiegłyśmy wspólnie z Nike i tłumem świetnych babek; relacja w linku. Ten bieg był dla nas inspiracją, aby biegać razem. Mnie się już nudziło bieganie z psem, a jej... Jej ten pomysł, aby w środy razem odbyć trening się spodobał.

Eksplorowałyśmy Ursynów. A. chciała pobiec do Kabat, bo (a) biegowo tam jeszcze nie dotarła, (b) chciała zobaczyć las przed sobotnimi zawodami, na które się zapisała. Całą drogę nadawałyśmy. Początkowo głównie A. dzieliła się tym, co u Niej, a jak już nie potrafiła biec i mówić, zrobiłyśmy zmianę.

Z tego zagadania lokalizacyjnie straciłam rachubę przy Belgradzkiej, zaproponowałam skręt w kierunku lasu, choć to lasem nie było. Miałyśmy więc tour przy Kolegium Europejskim, co nas wcale do Kabat nie zbliżyło. Wróciłyśmy do KEN i włączyłyśmy kierunek Kabaty. Obejrzałyśmy polankę za Tesco, gdzie w sobotę będzie biuro zawodów Grand Prix Warszawy i pognałyśmy do lasu. Ściemniało się już trochę i większość osób już z niego wychodziło, ale nie my. Wbiegłyśmy na trochę potruchtać między drzewami, aby wrócić na Rosoła i gnać już z powrotem.

Niestety powrót nie był już tak miły jak bieg tam. Oziębiło się znacznie i wiatr zaczął nam wiać w twarz. Przy ósmym kilometrze A. poprosiła o marsz, ale jeszcze później namówiłam ja na lekki trucht przed dobieżką do Ghandi. 


Tempo miałyśmy spacerowe, ale najważniejsze dla nas były doznania towarzyskie. Z tego wszystkiego nie zrobiłyśmy żadnej dokumentacji fotograficznej naszego spotkania...



Tak czy inaczej, wspólne bieganie wniosło do moich doświadczeń wartość dodaną - jesteśmy umówione za tydzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz