-2°C
Aktualnie: Przewaga chmur
Wiatr: wsch. z szybkością 19 km/h
Wilgotność: 80%
Wiatr: wsch. z szybkością 19 km/h
Wilgotność: 80%
We wtorek było nawet 13 stopni. Cieszyłam się, że ostatni Zimowy Bieg Górski odbędzie się w iście wiosennej aurze. Jednak prognozy na weekend dość szybko ostudziły moje outfitowe plany i zamierzenia. Wczoraj już na Babskim Wieczorze nieźle napadało białego puchu, a śnieg padał jeszcze w nocy. Efekty widać na zdjęciach. 9 marca jest totalna zima. Na szczęście, temperatura do biegania idealna. Było coś lekko poniżej zera.
Na kwadrans przed startem jest zazwyczaj pusto, ale im bliżej jedenastej, tym robi się tłoczniej... Rozgrzewka jak widać, jest obowiązkowa!
Mój numer startowy zmienił na ostatni bieg kolor. W swoim mniemaniu z "maluchów" przeszłam do "średniaków". Żółć oznacza dwie wydmowe pętelki i dystans 6,666 km na przewyższeniu 170 metrów.
Zimowe warunki na tej trasie znam dość dobrze. Dziś akurat śnieg był dobrze udeptany przez startujących wcześniej, biegło się zatem stabilnie. Podbiegi były już bardziej skopane przez tętent stóp poprzedników. Tam widać było piach, a w dwóch miejscach na trasie nawet piach zorany był na dwadzieścia centymetrów w głąb i buty zapadały się w nim do połowy. Wyjątkowo nie bałam się zbiegów... Postęp?
Pierwsze kółeczko zrobiłam dość ostrożnie, akurat jedną pętelkę znałam, nie wiedziałam jak zachować siły na drugie. Zawsze w okolicach drugiego kilometra mija mnie Lider biegu, dziś go nie było... Czekałam zatem, aż pojawią się jego następcy. Pierwszy w okolicy dwóch kilometrów dwieście, a potem kolejni. Nic to, pomyślałam, biegnę dalej. Na prostej przed podbiegiem pod piątą wydmę zawsze mnie mija Trener Lidera, dziś dopiero minął przed szóstą... Przeszła mi nawet myśl, że się wszyscy pogubili lub wpadli w czarną dziurę, bo między drugim a trzecim kilometrem biegłam bardzo długo sama. Gdyby tak było w grudniu, gotowam pogubić trasę, a teraz... Teraz to ja ją znam jak własną kieszeń. Sobie żadnych zasług póki co nie dawałam... nie to, że mogłabym szybciej biec czy coś... Robiłam swoje...
Dopiero po pierwszym okrążeniu (dziękuję kibicom za doping, szczególnie J., mojej koleżance z jednej pętelki; to naprawdę pomaga!) okazało się, że tą ostrożnością zrobiłam swój rekord trasy 3,333 km, tj. 23:02. To dodało mi powera na drugie kółko.
Nie było ono już tak osamotnione, bo biegnący dychę co chwila mnie mijali. A to trafił się znajomy Radościanin, który pozdrowił mnie przelotnie, a to na ostatniej wydmie kibic dopytał, czy oby na pewno będzie na blogu relacja. W takiej atmosferze milusio wybiegłam na poziom mety, gdzie znalazłam w sobie tyle siły, aby przyspieszyć na maksa. Mają w tym zasługę oczywiście kibice przedmetowi, bo na hasło "On Cię goni!", postanowiłam, że nie dam się! Dobiegłam więc do mety niewyprzedzona!
Oficjalny czas 47:11. Endomondo wskazało czas 46:06. Tempo drugiego kółka podobne do pierwszego. Miałam zatem zapas na trzecie... Tak zresztą usłyszałam na mecie od P., który radośnie mnie wyściskał i uciekł do pracy, czyli oglądać Bieg na Szczyt w budynku Rondo I.
A po biegu ceremonia wręczania nagród i medali za cały cykl rozpoczęty jeszcze w tamtym roku... Mimo że się przebrałam, było mi bardzo zimno. Umilane pogawędkami oczekiwanie na koronację trwało w nieskończoność...
Zaskoczeniem dla mnie było to, że wyczytywani do odbioru medali byli zawodnicy wszystkich kategorii wiekowych i wszystkich dystansów (nie tylko 10 km). Okazało się bowiem, że w swojej kategorii zdobyłam całkiem przyzwoite drugie miejsce! Chwila dla reportera po odbiorze medalu była, a i owszem, zdjęcie pojawi się tak szybko, jak znajomy Radościanin mi je prześle i wyrazi zgodę na publikację. Tymczasem dzielę się widokiem mojego, najmojszego medalu.
Są tacy, co uważają, że ma kształt muszelki... Osobiście oceniam pomysł, aby medal miał kształt wydmy, po której biegamy - na szóstkę! Świetna pamiątka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz