sobota, 3 maja 2014

Parkrun w tempie malejącym

Przyznam się do czegoś. Mam głód życiówki na piątkę... 

Ostatni raz taki dystans biegłam w ramach Parkurun Warszawa-Praga w lipcu 2013 po infekcji, zrobiłam życiówkę i jako że już na treningach biegam szybciej i jedna piątka w czasie Półmaratonu Warszawskiego była lepsza niż 28 minut, to pora ogarnąć tę zaległość. 

Po maratonie to idealny czas... Wszyscy dookoła piszą, że dwa-trzy tygodnie po królewskim dystansie mają formę jak ta lala. To czemu nie ja? Dycha dwa tygodnie po 10 sekund gorsza od życiówki, a dziś (cztery tygodnie po) zabrakło 8 sekund... Grrrr! Tak, tak... pojawiła się kontuzja, lewe pasmo pokazuje swoje bolące oblicze. Jednym słowem - to nie mój czas.

W sobotę, 3 maja, zebrałam siły i w lejącym się z nieba strumieniami deszczu pognałam w Parkrun Warszawa-Praga. W tempie malejącym, czyli tak jak się biegać nie powinno!



Do trzeciego kilometra było po japońsku - czyli jako tako. Sapałam jak hipopotam, ale biegłam...


... a potem wrócił ból w kolanie i było coraz ciężej, wolniej i beznadziejniej... 

Czasy kolejnych kilometrów; zapis z Garmina

Wyprzedziło mnie kilka kobiet, a dwaj mężczyźni, którym do prawie czwartego kilometra siedziałam na piętach oddalili się z prędkością światła. Mimo bólu i spacerowego tempa chciałam skończyć bieg.

Gdy z pętli skręcałam na ostatnią prostą do mety, usłyszałam za sobą męski głos pytający wolontariusza o trasę. W odpowiedzi usłyszał: Proszę biec za tamtą panią. Głos głośno zapytał siebie: Ciekawe, czy ją dogonię. No i wtedy pomyślałam sobie: O nie! Nie ma, że teraz to wszyscy mnie wyprzedzą. Tylko spróbuj - w myślach zagroziłam.

No, i się wyprzedzić nie dałam.



Ostatecznie okazało się, że do poprawy życiówki zabrakło 8 sekund (pobiegłam 28minut i 14 sekund)... choć ja stawiałam na 26-27 minut. Uda się! Nie dziś, to wkrótce! Lekcja pokory i cierpliwości do odrobienia.

Są jednak plusy - włosy od deszczówki mięciutkie jak kaczuszka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz