niedziela, 12 lutego 2017

Moje piąte Zimowe Górskie Biegi w Falenicy (dystans 6,66 km)

Lubię Zimowe Górskie Biegi w Falenicy. To pierwsze zawody biegowe, w których brałam udział. Mam sentyment do nich i wracam na wydmę bardzo chętnie, nie tylko w czasie zawodów. Mam na biegową ścieżkę w Falenicy blisko, to biegam tam często, ale na zawodach, a na treningu to nie to samo.

Ktoś, kto przeczytał ten wstęp, zastanawia się pewnie, czemu na pierwszy start wybrałam akurat bieg crossowy, co po trzech tygodniach od rozpoczęcia truchtania, może jeszcze bardziej zadziwiać. Otóż zostałam niejako przymuszona pod koniec grudnia 2012 roku do startu przez ojca mego biegania - Suwiego. Oświadczył on, że nie ma takiej opcji, że łączymy biznesowe spotkanie z pobytem na wydmie, a ja nie startuję. No i wystartowałam... dla towarzystwa Cygan dał się powiesić, a ja zaciągnąć na wydmę. Nie wiem, co na powieszenie Cygan, ja tam jestem z biegania po wydmie zadowolona. Urzekła mnie od pierwszych podbiegów, a dla żółtodzioba biegowego to były "górrry, panie, że hej". 

Nie wiem, kiedy to zleciało, ale... to już mój piąty cykl. Zaczynałam od jednej pętli (dystans 3,33 km, przewyższenie 85 metrów) w 2013 roku, potem były dwie, a dwa ostatnie lata biegałam na pełnym dystansie, czyli 10 km z przewyższeniem 255 metrów. Przy czym 2016 rok był dość zawiły zdrowotnie w styczniu i lutym i cyklu nie ukończyłam, bo miałam tylko zaliczone dwa starty. Niedościgniony pozostaje nadal 2015 rok i wynik 60 minut na trzech pętlach. Udało się wówczas złamać barierę 20 minut na jednym okrążeniu. Rekordowy zapis biegu w linku.

Wracając jednak do anno domini 2017 - w tym sezonie ze względu na brak planów długodystansowych, wracam na dwie pętle i dystans 6,66 km. Czy uda się biegać okrążenie poniżej 20 minut? Czas pokaże...


Start I, 21 stycznia 2017 roku
Temperatura w okolicy zera i totalne zlodowacenie.

Było ostro. Jest życiówka trasy (z czasem 42:22), bo obowiązująca z tego dystansu i widniejąca na medalu z 2014 roku to czas 43:08. Jednak niedosyt po formie z 2015 roku i złamanych na okrążeniu dwudzistu minutach zostaje. Moja forma jest w tej chwili w początkowej fazie, bo bieganie zaczęłam raptem 6 stycznia, a wola walki z czasem na wydmie wielka.

fot. Dorota Świderska
Opitalania nie było, bo średnie tętno 191 uderzeń na minutę, a finisz ponad 200! A co,  jak szaleć to szaleć. Po 11 (z 14stu) podbiegach były mroczki, poza strefą komfortem było prawie cały czas. Nawet jak rozmawiałam z Elizą (dzięki za pogadanie i chęć udziału w Radosnym Wybieganiu) czy Bożeną (dzięki za zającowanie na 200 metrach), to ledwo ledwo, bo tempo konwersacyjne zostało na rozgrzewce przed startem, kiedy to spotkałam Jadwigę. 

Będzie dygresja, ale muszę, inaczej się uduszę! Koniecznie chcę tu wspomnieć o Jadwidze, z którą pięć lat temu poznałyśmy się na wydmie, gdy biegałyśmy na jednym dystansie. To moja pierwsza biegowa znajomość i cieszy mnie, jak spotykamy się na zawodach, jak wymieniamy się tym, co u nas. Pamiętam, jak Jadwiga kibicowała mi na Półmaratonie Warszawskim w 2014 roku, gdy biegłam po życiówkę. Dwa ostatnie lata jest mnie mniej na Grand Prix Warszawy, a odkąd krótsze dystanse w Falenicy startują o 10:15, to się z Jadwigą baaardzo rzadko widujemy. Do wczoraj.

Wracając do zawodów - jak widać na załączonych obrazkach, Falenica to nie są zawody, gdzie na trasie kwitnę, pachnę i rozsiewam uśmiechy. Ja tam umieram i jest mi z tym umieraniem dobrze.

fot. Dorota Świderska
Lokata 75/108, 69% stawki.
Strata do najszybszej kobiety 11'27".
Tempo odcinka: 7:30 min/km. Link do tracka.

Kolejne starcie na wydmie już za tydzień. Oby zlodowacenie odpuściło, choć na moje saucony xodusy narzekać nie mogę - utrzymują mnie w pionie na śniegu i lodzie. Postaram się jednak o krótsze gacie, bo mi w zimówkach zbyt ciepło było i można wrócić do tego umierania.

Start II, 28 stycznia 2017 roku
Słońce, mróz i lód. Na ścieżce trudniejsze warunki niż tydzień temu.

W czasie rozgrzewki żałowałam, że nie mam koszulki, aby założyć jako drugą wartstwę, bo było zimno. Pięć stopni mrozu, ale odczuwalna pewnie z -10. Jednak przed startem zdecydowałam się (mimo oporów) zdjąć bluzę i pobiec tylko w koszylce technicznej. Naciągnęłam jej 3/4 rękawy do rękawiczek na ile się dało i... w drogę. Ponownie na starcie taktycznie ustawiłam się bliżej, aby nie mijać na pierwszym kilometrze dzieci, które niemal masowo startują na 3,3 km. Część z nich biegnie całe pierwsze kółko ze mną, ale to przy tym samym tempie zupełnie nie przeszkadza. Już drugi raz biegłam tuż za Melanią z otwockiego klubu. Mała sięga mi do pępka, koszulka techniczna kończy się jej przy kolanach, ale na wydmie dzielnie walczy!

Biegnąc pierwszą pętlę mało patrzyłam na zegarek. Bardziej koncentrowałam się na samopoczuciu i podłożu, bo lodu nie brakowało i trzeba było mocno koncentrwać się nad tym, gdzie stawiać nogę. Już na samym początku pulsometr pokazał, że coś nie styka, bo na podbiegu to ja nie mogę mieć tętna 108, ułatwiło to sprawę i zegarek poszedł w zapomnienie.

Na szóstym zbiegu pierwszej pętelki kontrolnie sprawdziłam czas. Było 17 minut od startu, pierwsze okrążenie wydmy wyszło 21'09''.

fot. D. Świderska

Na zawrotce usłyszałam męski doping "Dajesz, Ren!", nie wiem czyj, ale zmotywował. Zdjęłam rękawiczki i walecznie oceniłam odległość do zawodniczek w połowie podbiegu. "Są moje", pomyślałam.

Pierwszą biegaczkę minęłam dość sprawnie, przede mną zostały dwie: Foletowa Czapka i Czerwony Buff. Na podbiegach je dobiegałam, ale na zbiegach i prostych mi odchodziły. Pierwszą wyprzedziłam Czerwoną, jak podchodziła pod drugi podbieg, ale moja radość nie trwała długo, bo na prostym odcinku przeszła do biegu i cyk, znowu jestem za nią... Kolejny podbieg, taka sama historia. Czerwonu Buff myknięty, ale na zbiegu mnie doszła. Fioletowa Czapka ciągle na wyciągnięcie ręki. Postanowiłam skończyć tę zabawę. Czwarty podbieg jest stromy i wiedziałam, że to moja szansa. Przed szczytem wzniesienia przyspieszyłam, aby mnie nie doszły i w nogi! Trzy wyprzedzone! Przed piątym podbiegiem udało się dojść Czarnego Jegomościa. W dali przede mną nikogo do wyprzedzania. Tydzień wcześniej całe drugie okrążenie było samotne i to jest słabe. Skoro nie było kogo gonić... wiedziałam, że muszę się skupić, aby nie stracić lokaty i wtem... na szóstym pobiegu słyszę za plecami sapanie. Lekko odwracam głowę i śmiga mi coś czerwonego. "No nieeeee!", w duchu zakrzyczałam! Okazało się jednak, że to zawodnik poza konkurencją. Łyknął mnie w połowie podbiegu i tyle go widziałam. Ufff.

Na szóstym zbiegu kontrolnie zerkam na zegarek jest 37 minuta, czyli życiówka trasy możliwa. "Teraz to nie wiem, co by się musiało stać, aby mi się to nie udało!", pomyślałam i... skręcając przy drzewie ląduje na czterech. Szybko się podnoszę i wracam do biegowego rytmu. Zegarek nawet tego nie zarejestrował! Uśmiecham się do swoich myśli i braku pokory, ale lecę jak wariatka na ostatni podbieg i potem długimi susami do mety. Jakiś kibic wykrzykuje do kogoś za mną "Mocniej, dajesz", no to i ja przyspieszyłam, bo nie po to wyprzedzałam cztery osoby i walczyłam o utrzymanie lokaty, by ją teraz stracić, no nie?

Drugie okrążenie przebegłam z czasem 20'05''. Całość wyszła w 41'14" - track. Średnie tętno 185 uderzeń na minutę, finisz 194. Tydzień temu było mocniej, ale też było mi za gorąco.
Lokata 80/114, tj. 70% stawki. 
Strata do najszybszej kobiety 10'30".
Tempo odcinka: 6:33 min/km.

Jest życiówka, jest moc i ogromna radość! Są też siniaki na kolanach i bolące śródręcze. Czas sprzed tygodnia poprawiony o ponad minutę, ale 20 minut na okrążeniu nadal czeka na złamanie.


Start III, 11 lutego 2017 roku.
Liczyłam na wiosnę, a jest minus 8 i odczuwalna około minus 15. Rano stchórzyłam i zrezygnowałam z krótkich spodenek.
Słońce.
W tygodniu dopadało sporo śniegu. Warunki do biegania idealne.
Bojowy nastrój. Taktyka, aby nie nadrabiać dysansu. Motywacja level hard.

To był bieg, który zaangażował totalnie moją głowę, nawet na chwilę nie odbiegłam myślą od tego, co działo się na trasie. Wychodząc z domu dostałam błogosławieństwo słowami "Daj czadu!" i tych słów się trzymałam.

Już na pierwszym podbiegu rzuciła mi się w oczy Fioletowa Czapka, która dziś była Szarą Czapką. Postanowiłam się jej trzymać, ale na pierwszym zbiegu poszłaaaa w siną dal i wydawała się nieuchwytna. Nic to, ale już na drugim podbiegu była moja. Dobra, teraz się nie dać. Lecę swoje, na trzecim zbiegu mijam Pana Jarzego, mówię Mu "dzień dobry" i śmigam do przodu. Na trasie było oczywiście sporo innych osób, ale zwracałam uwagę tylko na te charakterystyczne.

Biegnąc, co chwila zastanawiam się, czy lecę już na 100%, czy tylko na 90%, bo przecież jeszcze druga pętla! Tętno miałam około 183, więc zgonu nie było. Pełna kontrola. Dzieciaki dziś jakoś szczególnie na trasie nie przeszkadzały, za mną biegła Dziewczynka, która co podbieg umierała, a potem jak kuleczka toczyła się w dół. Motywował ją Tata, ale przy ostatnim podbiegu miała już dość.

zdjęcia: Dorota Świderska, Wojciech Szota
Zachęciłam ją, że to już ostatnie metry, niby poskarżyła się, że boli ją przy kolanie, ale wypruła pod górę jak z procy. Na szczycie się zasapała, to jej pokibicowałam, że może finiszować z całą mocą i... tyle ją widziałam.

zdjęcia: Dorota Świderska, Wojciech Szota

Pierwsze okrążenie kończę z czasem 20'12". Słyszę kibicującego mi Jędrka, a za chwilę widzę na początku trasy czekającą na mnie Bożenę, która postanowiła mnie wspomóc w rozprawieniem się z dwudziestoma minutami na okrążeniu. Dopiero w połowie pierwszego podbiegu, orientuję się, że są z nami jeszcze Monika i Pela. Te ostatnie jednak zostały na rozgrzewkę bliżej bazy, a my z Bożeną zostałyśmy na trasie. Przed drugim podbiegiem usłyszałam, że pod górę "robię swoje", ale już w dół to my mamy lecieć jak złe! "Dobre i dwie sekundy jak zyskasz na zbiegach. Pamiętaj, aby robić długie kroki!" Słuchałam się. Zbiegi niby luźne, ale mnie męczyły, bo nie wytracałam prędkości. Nie było mowy o odpoczynku.

Pierwszą wyprzedziłyśmy Różową Czapkę, ale po drugim zbiegu mnie doszła. Na podbiegu wyprzedziłam ją, a dopiero na czwartym podbiegu Bożena doniosła, że zostawiłyśmy ją w tyle. Kolejny wyprzedzany był chłopak, którego pamiętam z poprzednich biegów, też na drugim okrążeniu go "brałam". Standardowo przed piątym podbiegiem mroczki w oczach, czyli standardzik.

Na szóstym podbiegu słyszę za sobą oprócz męskiego, jeszcze damski oddech. No żesz! Czy to Różowa?! Dopiero na zbiegu zagadka się rozwiązuje. Mnie w między czasie zaczęły łapać dziwne kasełki, czułam się już bardzo zmęczona, płuca zaczęły chyba strajkować, a oczy zaszły łzami. Nie wiedziałam jak to opanować, ale brałam głębokie wdechy i pomagało. Wtem na zbiegu radośnie wyprzedziła mnie Dorota z zaprzyjaźnionej Ekipy Biegających Dam, a tuż za nią pobiegł Pan Jerzy! "No, ładnie pocisnęli! Przyczajone Tygrysy!", pomyślałam i mocno zaczęłam koncentorwać się na własnym ciele i opanowywaniem niekontrolowanego kaszlu. Przed piątym  podbiegiem sytuacja unormowała się. Bożena chciała ze mną ostatnie 400 metrów pocisnąć, ale wiedziałam, że nie przyspieszę zbytnio. Finiszu mocnego nie było, bo mocne było całe sześć kilometrów. Dałam z siebie maxa. Widać to zresztą na wykresie tętna. Najczęściej opada na zbiegach, a tym razem jest prawie płaskie.


Dobiegłam do mety z czasem 40:03. Okrążenia w 20'12" i 19'52". (Dzięki, Bożena!)
Średnie tętno 187.
Lokata 71/103, tj. 69% stawki. 
Strata do najszybszej kobiety 9'16".
Tempo odcinka: 6:25 min/km.


Podsumowanie
W ciągu miesiąca trenowania (zaczęłam biegać regularnie od 14 stycznia) poprawiłam czas na falenickiej wydmie o 2 minuty i 18 sekund. Przebiegłam w tym okresie 186 km w niecałe 21 i pół godziny. Oprócz biegów spokojnych biegałam sporo minutówek i dwa BNP, co zimą łatwie nie jest, ale jednak wychodzi.

Może jest niedosyt tych trzech sekund z ostatecznego wyniku, ale mocniej dziś się nie dało. Tego jestem pewna. Najważniejsze, że złamałam 20 minut na pętli!
Cel został osiągnięty.

Moje lokaty w generalce:
łączny czas trzech biegów: 123:39
miejsce w kategorii 8/15 (53% stawki)
open kobiet 29/71 (40% stawki)
open 91/163 (55% stawki)

Oto wyniki z generalki z 2014 roku:
łączny czas trzech biegów: 136:32
miejsce w kategorii 8/19 (42% stawki)
open kobiet 29/94 (30% stawki)
open 71/201 (35% stawki)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz