środa, 11 listopada 2015

bieg na zgonie czyli pacemaker w Biegu Niepodległości

Decyzja o udziale w 27. Biegu Niepodległości była karkołomna. Prawdopodobnie, gdybym miała biec dla siebie bym nie pobiegła, bo kto biega z infekcją? Jednak w ostatniej chwili nie chciałam robić organizatorom zamieszania i zostawiać grupy biegnącej na 60 minut bez jednego z pacemakerów.

Na bieg wybrałam się komunikacją, bo na podstawie numeru startowego była bezpłatna. Dość sprawnie dotarłam do biura zawodów na odprawę zajęcy, gdzie dokonano przydziału baloników i przekazano nam instrukcje organizacyjne. Ze zdziwieniem odkryłam, że jestem jedyną kobietą w tym gronie. Zaraz potem do strefy startowej i czekanie...

... gdy stanęliśmy na linii startu, bieg ukończył najszybszy mężczyna. Kwestia zwycięzcy zatem była pozamiatana, można było bez złudzeń ruszyć na trasę i zająć się powierzonym zadaniem - być na mecie w 60 minut.

No tak... a mój Garmin jak na złość, właśnie tuż przed startem stracił sygnał GPS i... szukał go aż do drugiego kilometra, czyli do Złotych Tarasów mniej więcej. W sumie wiedział, co robi, bo do tego miejsca mieliśmy biec z pozostałymi pacemakerami razem, po tym dystansie mogliśmy się lekko rozbić. Zanotowałam w myślach stratę, jaką mam do czasu netto i z kalkulatorem na stand-by pomknęłam dalej.

Zupełnie za chwilę był wiadukt przy Dworcu Centralnym, potem zbieg, no i dalej to już czekałam na zawrotkę przy Rakowieckiej (trasa al. Jana Pawła II wiedzie wahadłowo). Czułam się dobrze, z nosa nie kapało, ale zaczęło mi być coraz bardziej ciepło... Rozbierać się z czego nie miałam, no może z koszulki-kamizelki zająca, ale co zrobię z balonem? To do tego elementu ubioru przytwierdziłam wstążeczkę... Wśród rozmyślań minęłam punkt z wodą po nawrotce, no i zaczęła się mordęga... Miałam ochotę zsunąć choćby podkolanówki, czułam coraz większe zmęczenie oraz gorąco... Wiatru na trasie nie odczułam, pewnie dlatego, że biegłam ciut za grupą, mżawka była niezauważalna. No, ale piętnaście stopni dało do wiwatu, szczególnie że ze mnie wychodziły jeszcze infekcyjne bolączki.

Od szóstego kilometra moje myśli o niekomforcie zaczęły być regularnie przerywane zasłyszanymi komentarzami współbiegaczy: 
O! Zobacz, jest szansa na godzinę!
Dasz radę! Nie dasz? Przecież zostały już tylko dwa kilometry...
Boże, baloniki na godzinę nam odchodzą.
Chodź, dobiegniemy do tych świateł, a  potem już metę zobaczysz.
Oni wystartowali po nas, będziemy mieć czas 65 minut z hakiem...

Jako zając świeciłam tylko i wyłącznie przykładem i balonikiem, tylko raz zapytał mnie ktoś o czas od startu, więc szybko przekalkulowałam i dałam odpowiedź. Konwersacyjnie zupełnie mi dziś w czasie biegu nie było. Chciałam jak najszybciej mieć tę dychę za sobą.



Wbiegłam na metę z czasem netto 59:42, szczęśliwa, że to już za mną.Zadanie wykonane! 

Akcesoria pacemakera, brakuje zegarka i uśmiechu

Powrót do domu do przyjemnych nie należał, bo każdy ma swój pomysł na Święto Niepodległości. Marsze w Centrum sparaliżowały komunikację i uprzykrzały życie kierowcom.

Podsumowując mój udział w zawodach przyznam, że organizacja warszawskiego Biegu Niepodległości miło mnie zaskoczyła. Zmieniam zdanie na temat biegów masowych, a przynajmniej nie wrzucam ich do jednego worka. Nie odczułam tłumów na trasie, a w biegu wystartowało 15 tysięcy biegaczy. Fakt, startowałam z pierwszej linii strefy, ale poza kilkoma wyprzedzankami na początku, które odbyły się "po trupach", nie odczułam wzmorzonych kolizji torów biegów z innymi biegaczami.

Przyznać trzeba, że dawno nie biegałam płaskiej, asfaltowej dychy, więc pewnie to też powód, że mi się spodobało. Dało w kość, ale spodobało się.

Otwarte kilka tygodni przed startem biuro zawodów sprawnie wydawało pakiety. Nie zostawiłam tego na ostatnią chwilę i komfortowo załatwiłam wszystkie formalności. Wiem, że sporo znajomych odbierało pakiety za pośrednictwem poczty, co pewnie znacznie wpłynęło na frekwencję w PKiN.

Biuro zawodów w PKiN, tydzień przed biegiem, godz. 14:00
To, do czego mogłabym się przyczepić - to anonimowość zajęcy. Zaskakująca, bo koordynatorka zbierała nasze notki biegowe, nie widziałam ich ani na stronie organizatora, ani na fan pagu. O tym, że grupę na 60 minut prowadzą trzy osoby nie wiedział nawet konferansjer zabawiający tych, którzy najdłużej czekają na start. Tu dodaję kolejnego plusa za pomysł organizatorów.

***** Edit: Znalazłam informacje o zającach w komentarzu do posta z balonikami! Juppi! Oto on.

Minus należy się również za dubeltową naprasowankę na koszulce. Pierwszy layout z granicami Polski z 1918 roku wywołał skandal dyplomatyczny, zatem zastąpiło je godło. Właściwie, koszulkę uważam za jednorazową, chyba że będzie służyć jako kulodoporna ochrona na wojnę lub paintball, wówczas użyję jej drugi raz... Szkoda...

No i... (tu daję minusa z ostrożnością) nie widziałam oznakowań z kilometrażem na trasie. Ale nie wiem, czy to moje niedopatrzenie, bo może były...

Moje lokaty:
open - 9583/12842
open kobiet - 2162/4001
kategoria wiekowa - 911/1671

Koniec podsumowań. 

Druga przygoda z zającowaniem za mną (o pierwszej w relacji z Półmaratonu w Pabianicach w linku). Mogę wracać się kurować do łóżka.

3 komentarze:

  1. Dziś weszłam na Twojego bloga, patrzę a tu mija równo 3 lata od jego początku :-) Gratulacje wytrwałości !
    Jak pozwolisz zostanę na dłużej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że tu dotarłaś i że chcesz zostać dłużej :)
      To prawda, blog wystartował trzy lata temu, a jutro będzie rocznica pierwszego treningu! Aż szkoda, że w planie treningowym pusto...

      Usuń
  2. Ogromne gratulacje. Chylę czoła. Do tego ta infekcja. Jesteś wielka ;)pozdrawiam. K

    OdpowiedzUsuń