sobota, 28 października 2017

życiówka na piątkę czyli Bieg o Gorącą Dynię

Jesienna szaruga to idealny moment na poprawę wyniku w bieganiu. Dla mnie, bo znam się na tyle dobrze, że wiem, że jak się nie przegrzeję na trasie, to o wynik zawalczę. Inni okutani od stóp do głów ze zdziwieniem patrzyli na mój biegowy outfit. 

Zwoleński Bieg o Gorącą Dynię startował nietypowo, bo o 18:00. Logistyka - dojazd, żywienie, odbiór pakietu, rozgrzewka, przebieranki - inna niż zwykle, bo starty rano wymagają innych rozwiązań i przygotowań. Zaparkowanie niemal przy mecie ułatwiało ogarnięcie się niemal w ostatniej chwili. Oto klimat małych biegów. 


Przed startem zaczęła padać mżawka, ale nie zrezygnowałam z rozgogolenia się na bieg. Było warto. Trasa, co prawda, zaskoczyła zarówno pętlami, jak i podbiegiem, który dzięki pętlom trzeba było pokonać dwukrotnie, ale chłodzenie było zapewnione, więc robiłam swoje, zerkając tylko czasami na zegarek, by nie rozpraszać myśli.

Strategia biegu na piątkę jest jedna: od początku biec szybko, a potem przyspieszyć. Moje serce przyspieszało, niestety nogi nie nadążyły za nim. Pierwsze okrążenie w 12'24", drugie w 12'45", co dało czas na mecie 25'09". Zatem poprawa wyniku na dystansie 5 km zaliczona, ale zakusy były na złamanie 25 minut. Nie tym razem, nie gdybam czemu... Zadowolenie z życiówki i popas zupą dyniową na mecie wyglądał tak:

fot. Aneta Filipczyńska
open kobiet 44/105 (42% stawki)
open 201/316 (63% stawki)
tempo 5'01" min/km
czas: 25'09"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz