Nowy miesiąc i nowa energia we mnie wstąpiła. Może i dobrze, bo męki i znoje z sierpnia były dla mnie samej nie do zniesienia. Były chwile, gdy uznałam, że cały ten mój sport należy zamknąć na trzy spusty.
Już pierwszego, w poniedziałek, zaczęłam bez nie-ma-przebacz na treningu BootCamp, gdzie akuratnie królowały gumki. Skakaliśmy w nich maszerowaliśmy, biegaliśmy, czworakowaliśmy, a w przerwach były pompki, podpory, przysiady. Pasmo czuło wysiłek.
We wtorek siłowe zabawy biegowe, które pozwoliły rozbiegać bolące mięśnie dwugłowe. Za to w czwartek ważna była precyzja. Biegaliśmy z narastającą prędkością, co okrążenie stadionu szybciej. Udało się!
Weekend lajtowy (na ile lajtowo może być z ekipą BootCamp). W sobotę krótkie kibicowskie bieganko po plaży w Sopocie, potem na hipodrom i w końcu po torze, co zostało uwiecznione na filmiku.
Tydzień kończę z 20 kilometrami w nogach. Dwugłowe i pośladkowe często przypominają o sobie, zbyt często...
II tydzień
Start tygodnia z BootCampem. Te poniedziałkowe treningi mijają jak z bicza trzasł! Rozgrzewka, kilka podporów, trochę pogaduch w międzyczasie, obwodzik (skakanka, pompki, wykroki, podpory z nogami na chuśtawce, rzucanie piłką lekarską) i mija godzinka...
Wtorek budzi mnie drętwieniem lewej nogi. Ciagnie łydka i pośladek. Na Agrykoli się jednak stawiam i tradycyjnie rozbieguję to, co boli i doskwiara. Tym razem była zabawa biegowa: mocne 3 min, 2 min, 1 min z minutowymi przerwami w truchcie. Wszystkiego trzy serie. Trasa ze schodami, podbiegiem i zbiegiem Myśliwiecką. Polubiłam zabawy biegowe, widzę swój progres między tym, co było w czasie pętelek w styczniu, a tym co biegam teraz.
Zakwasy po mocnym treniengu okrasiły mi środowe południe, jednak rozbiegałam je wieczorem w ramach Szybkiego Mózgu na Wysokim Wilanowie, gdzie zmierzyłam się po raz kolejny z mapą. Tu relacja.
Czwartkowa Agrykola była lajtowa. W obliczu sobotniego startu nie mogła być inna. Robiliśmy dziesięć dwusetek, ale na 80% możliwości. Mieliśmy się koncentować na technice, a nie na szybkości. Jak zwykle usłyszałam: "Łokcie do siebie i prawa ręka wyżej". Staram się to kontrolować, ale często jeszcze zapominam...
W sobotę start w Kabatach. Jesienny cykl Grand Pix Warszawy rozpoczęłam dość słabo. Udało się pobiec w czasie niższym niż godzina, więcej z siebie nie dałabym rady wycisnąć. Tu relacja. Po biegu nieoczekiwana zmiana miejsc i kibicowanie BootCampowi na Biegu Fair Play.
Do kompletu weekendowych startów dopisać trzeba Wawerską Piątkę, gdzie okazałam się piątą szybkobiegaczką na dzielni! Tu relacja. Usłyszałam również, że ładnie technicznie biegam, co również cieszy, bo całą drogę powtarzałam w myślach: "Łokcie do siebie, prawa ręka w górę!". Podziałało!
Kilometraż tygodnia - 49 km.
III tydzień
Początek tygodnia z BootCampem, choć nie łatwy bo po dwóch startach w weekend czuję zmęczenie w nogach. Było dużo krabów, zajączków i czworaków, o skakaniu przez płotki nie wspomnę. Oszczędzałam się, szczególnie jak przyszlo mi skakać na jednej nodze. Rozruszanie pomogło, nie powiem.
fot. BootCamp Polska |
We wtorek przypadł czas na trening siłowy. W ciągu dnia pobolewa lewe pasmo, jest obawa o kontuzję. Decyduję się iść na trening, ale być ostrożną. Po rozgrzewce, w czasie przemieszcania pod Kopiec Powstania na Bartyckiej zaczęłam czuć mrowienie prawej stopy, które promieniowało na piszczel. Zostałam grupie mocno z tyłu. Schody zrobiłam lajtowo (pięć razy 355 stopni), ale w truchcie. Ból i mrowienie nie nasilało się, powrót udało się zrobić biegiem. Wolno i bezboleśnie.
Jeszcze we wtorek podjęłam decyzję o odpuszczeniu treningu w czwartek. Regeneracja przynajmniej do piątku, kiedy może się skuszę na rower. Zmęczenie nóg w środę odchodzi. Ciut bolą po schodach pośladkowe.
W piątek rower był, jak planowałam. Godzinka jazdy i 17,2 km. Objazd dzielnicy na lekko przyspieszonym tętnie z pogaduchami. W sobotę rano lekkie ciągnięcie mięśni pośladkowych. Zaczynam ostatnio dzień od refleksji, że jak boli - to żyję.
Zakwasiki nie powstrzymały mnie przed dotarciem na trening BootCamp z serii Adventure, gdzie na rozgrzewkę frisbee z bieganiem, skipami, pajacykami i pompkami, potem wdrapywanie czworakami się pod Górkę Szczęśliwicką i znowu pompki jako przerywniki, dalej taczki na jedną nogę i pompki w staniu na rękach, chwila czworaków tyłem z przejściem między tunelem z ud, a także dwudziestominutowy obwód z burpeesami podbiegiem, czołganiem, zbiegiem, przejściem pająka na placu zabaw, dwie betonowe rury na czworaka i powtórka.
Na koniec porządna dawka rozciągania. Także tego... było fajnie.
Niedzielne, mgliste, jesienne wybieganie z Szaloną Go, Avą i Babskim Klubem Biegowym Gazele i Pumy. Wyszło mi 17,5 km. Ciężko wstaje mi się na poranne biegowe harce, ale satysfakcja z powrotu do domu o godz. 9:30 z zaliczonym treningiem jest bezcenna!
Na koniec porządna dawka rozciągania. Także tego... było fajnie.
Niedzielne, mgliste, jesienne wybieganie z Szaloną Go, Avą i Babskim Klubem Biegowym Gazele i Pumy. Wyszło mi 17,5 km. Ciężko wstaje mi się na poranne biegowe harce, ale satysfakcja z powrotu do domu o godz. 9:30 z zaliczonym treningiem jest bezcenna!
Tydzień kończę z dwoma treningami BootCamp, wybieganymi 25 km, a do tego doszedł rower - 17,2 km. Po odpoczynkowej środzie i czwartku samopoczucie treningowe poprawiło się diametralnie. Pośladkowe (szczególnie lewy) nadal są odczuwalne.
IV tydzień
Start tygodnia przebiegał na spokojnie. Zrezygnowałam z BootCamp, bo łydki i pośladkowe domagały się odpoczynku, a nie porcji ćwiczeń. W regeneracji łydek bardzo przydały się podkolanówki kompresyjne.
Na wtorkowy trening klubowy na Agrykoli stawiłam się w pełnej gotowości, a tam czekały na mnie wykroki na różne sposoby, do tego żabki po schodach. Siła będzie jak marzenie. Zakwasy też. Na deser były cztery kilometry OBW2, które miałam zadanie biec w tempie 5:30 min/km.
W środy dodaję sobie stały element treningowy w postaci zajęć "Zdrowy kręgosłup". Udało się znaleźć takowe w okolicy, więc spełniam namowy fizjoterapeutki i dołączam do grupy. Mój kręgosłup po pierwszych zajęciach, już w domu podziękował ciepełkiem. Grzało w lędźwiach aż miło!
Czwartkowy trening odbył się na dzielni. Biegałam w samotności, w deszczu i z wiatrem w twarz. Zapodałam sobie dwusetki. Osiem. Wpisały się w ośmiokilometrową przebieżkę. Akuratnie przed sobotnim startem.
Sobotni start nie był uwzględniany w planach na ten sezon. Wyszedł dość spontanicznie i niespodziewanie. Nie przypuszczałam, że zadebiutuję na dystansie górskiego półmaratonu, a tu proszę... Sowie Góry okazały się dla mnie szczęśliwe. Nie zmiażdżyły, dały zachętę w postaci widoków, pokazały niedociągnięcia treningowe, utwierdziły, że znajomość trasy oraz dobra, realistyczna taktyka na bieg to podstawa. Relacja z I Sowiogóskiego Półmaratonu się pisze.
W niedzielę udało się potruchtać z rana w górskich okolicznościach przyrody. Wyszło mi sześć kilometrów. Zakwasy dopadły mnie dopiero w drodze powrotnej i trwały przez cały poniedziałek. Tragedii nie ma, ale czwórki i łydki dają o sobie leciutko znać.
Tydzień zakończony z 42 km.
V tydzień
Klubowy wtorek z siłą biegową, tym razem na Stadionie Narodowym. Były skipy i żabki po schodach, potem czterysetki z podbiegiem na schody (a jakże!) i na koniec handicapowa kilometrówka wokół korony.
We wrześniu przebiegłam w sumie 149 km.
Na wtorkowy trening klubowy na Agrykoli stawiłam się w pełnej gotowości, a tam czekały na mnie wykroki na różne sposoby, do tego żabki po schodach. Siła będzie jak marzenie. Zakwasy też. Na deser były cztery kilometry OBW2, które miałam zadanie biec w tempie 5:30 min/km.
W środy dodaję sobie stały element treningowy w postaci zajęć "Zdrowy kręgosłup". Udało się znaleźć takowe w okolicy, więc spełniam namowy fizjoterapeutki i dołączam do grupy. Mój kręgosłup po pierwszych zajęciach, już w domu podziękował ciepełkiem. Grzało w lędźwiach aż miło!
Czwartkowy trening odbył się na dzielni. Biegałam w samotności, w deszczu i z wiatrem w twarz. Zapodałam sobie dwusetki. Osiem. Wpisały się w ośmiokilometrową przebieżkę. Akuratnie przed sobotnim startem.
Sobotni start nie był uwzględniany w planach na ten sezon. Wyszedł dość spontanicznie i niespodziewanie. Nie przypuszczałam, że zadebiutuję na dystansie górskiego półmaratonu, a tu proszę... Sowie Góry okazały się dla mnie szczęśliwe. Nie zmiażdżyły, dały zachętę w postaci widoków, pokazały niedociągnięcia treningowe, utwierdziły, że znajomość trasy oraz dobra, realistyczna taktyka na bieg to podstawa. Relacja z I Sowiogóskiego Półmaratonu się pisze.
W niedzielę udało się potruchtać z rana w górskich okolicznościach przyrody. Wyszło mi sześć kilometrów. Zakwasy dopadły mnie dopiero w drodze powrotnej i trwały przez cały poniedziałek. Tragedii nie ma, ale czwórki i łydki dają o sobie leciutko znać.
Tydzień zakończony z 42 km.
V tydzień
Klubowy wtorek z siłą biegową, tym razem na Stadionie Narodowym. Były skipy i żabki po schodach, potem czterysetki z podbiegiem na schody (a jakże!) i na koniec handicapowa kilometrówka wokół korony.
We wrześniu przebiegłam w sumie 149 km.
Bardzo ładnie :)
OdpowiedzUsuńDzięki! Oby ta tendencja się utrzymała do końca miesiąca ;)
UsuńCoś w tym wrześniu jest specyficznego, że człowiek odzyskuje chęć do biegania. Może to zbliżająca się jesień? Nie wiem dlaczego, ale bardzo fajnie wspominam jesienne treningi, kiedy pęd powietrza za mną rozdmuchiwał suche liście.
OdpowiedzUsuńPowodzenia
Dziękuję!
UsuńJesień zauważyłam dopiero dziś, gdy czasem ślizgałam się na liściach w czasie biegowej zabawy przy Parku Ujazdowskim. Myślę, że motywuje jesienny sezon startów. Ostatni dzwonek wziąć się w garść ;)
widać, fajny miesiąc to był :)
OdpowiedzUsuńtanona