Ze wzruszeniem czytam
wpis po ostatnim biegu w Falenicy sezonu 2012/2013... Przekonałam się o magii tych zawodów i oczywiste było, że wrócę. Nie dość, że rozgrywają się u mnie za miedzą, to klimat zimowego ścigania po wydmach jest jedyny w swym rodzaju. Długo się zastanawiałam nad dystansem, jaki pokonywać w tym sezonie i... i padło na dwie pętle, czyli 6,66 km (i przewyższenie 170 metrów). Przyjemności trzeba dawkować. Pełna dycha będzie następnym razem. Będę na nią cały 2014 rok czekać.
Do biura zawodów trafiłam jeszcze przed 9.oo. Z obawy przed kolejkami i tłokiem wybrałam opcję "kiedy ranne wstają zorze". Z numerem wróciłam do domu na śniadanie i rozgrzewko-rozciąganie. Wypiłam kawę. Nie wiem, jak to jest, ale tylko na wydmie przelewa mi się ona po żołądku. Na żadnych innych startach. Dziś gulgotała w biegu tak, że miałam poczucie, że słyszą to biegnący pięćdziesiąt metrów przed i za mną...
Po dotarciu w okolice startu spotykałam co krok znajomych. Wspólnie z Zuzią truchtałyśmy rozgrzewkę, aż wybiła jedenasta i poszłyśmy na linię startu.
Zaczęłam spokojnie. Wsłuchiwałam się ciągle w prawe kolano, ale po pierwszych dwóch podbiegach i zbiegach wszystko było w porządku. Łykałam wydmę z przyjemnością. Na drugim kilometrze dogoniłam Zuzię, a na kolejnym podbiegu standardowo zaczęłi zapętlać mnie najszybsi biegacze, potem minęło mnie dwóch klubowych znajomych. Trener zazwyczaj mijał mnie na drodze, a tym razem dopiero na podbiegu. "Lepiej biegam?" - spytałam sama siebie. Trzeci klubowicz biegł ze mną ostatnie metry trzeciego kilometra i ponaglał mnie do mocnego finiszu, ale to był dopiero koniec pierwszej pętli, czego nie dosłyszał. Przebiegając przy linii mety organizatorzy też chcieli mnie ściągnąć z trasy krzycząc do mnie "Tu jest meta! Tu wbiegamy!", zaskoczona odkrzyczałam, że biegnę sześć kilometrów i dalej biegłam swoje. Dumna, że pierwsze kółeczko zrobione w 21 minut (2,5 minuty lepiej niż rekord w poprzednim cyklu) i w całości przebiegnięte!
Druga pętla zaczęła się od odezwania się bólu w kolanie. "No, to będzie męka" - pomyślałam. Mimo to, udało mi się podbiec prawie wszystkie podbiegi. Tylko dwa najwyższe kilka metrów przed szczytem zdobywałam marszem. Było to maksymalnie 10-12 kroków. Oszczędzałam się bardziej na zbiegach, nie sadziłam susów, z obawy że kolano zastrajkuje na dobre.
|
Fot. Dorota Świderska |
|
Fot. Dorota Świderska |
|
Fot. Dorota Świderska |
|
Fot. Joanna Parafianowicz |
Na tej pętelce mijało mnie już sporo znajomych. A to słyszałam "Cześć, Renata!", a to "Powodzenia!" albo przeciągłe "Czeeeść!". W chwili słabości pomaga nawet jak wyprzedzający poklepie po plecach. Tak to minęły kolejne trzy kilometry, aż ukończyłam zawody z czasem 45 minut i kilkanaście sekund (2 minuty lepiej niż w marcu!).
Oficjalny czas 45:17. Open 81/99, kobiety 32/44, kategoria 6/7.
|
Fot. Dorota Świderska |
Na mecie kilka przelotnych rozmów ze znajomymi i czytelnikami bloga oraz rozciąganko etap I. Kolejny już w domu po prysznicu, niby truchtałam ze średnim tempem 07:32, ale poczułam, że dałam z siebie wszystko. Cieszę, że
mimo kontuzji nękającej mnie w tygodniu udało mi się wrócić sentymentalnie na wydmę, o rekordzie trasy wywalczonym dziś nie wspomnę.
|
Fot. Joanna Parafianowicz |
Byłabym zapomniała. Gdy zmagałam się z trasą po lesie biegali (lub spacerowali) z mapmi uczestnicy biegu na orientację. Kusi, oj kusi!
Krzyczałem, że w prawo jest meta, bo masz brązowy numer, a te przydzielane były tylko zawodnikom na 3.33km (jedna pętla). Bieg na 6.66km to numery żółte, nie wiem jak to się stało, że masz inny :). Aha, i nie jestem organizatorem. Pomagałem zawodnikom, którzy nie wiedzieli gdzie jest meta, a było ich peeeełno :). Pozdrawia numer 714 ;)
OdpowiedzUsuńOdpozdrawiam zatem!
UsuńCiekawe jak mnie sklasyfikują i jak rozwiążą kwestię stałego numeru na cały cykl. Zgłaszałam się na dwie pętle, a pewnie wyglądam, że dam radę tylko jedną ;)
Sklasyfikowana poprawnie!
UsuńFaktycznie, te biegi falenickie to super sprawa. Wczoraj biegłam pierwszy raz, na razie jedno okrążenie, nawet nie sądziłam, że w Falenicy są takie "góry". Od jakiegoś czasu zaglądam tu do Ciebie na bloga, miło się czyta takie pozytywne i energetyzujące teksty... aż chce się biegać :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia na biegowych ścieżkach :)
UsuńChwilowo borykam się z kontuzją i czekam na powrót weny do pisania o grudniowych zmaganiach.