sobota, 1 marca 2014

na Stare Wierchy

Uniknęłam powrotu zielonym szlakiem z Turbacza, więc stał się on drogą w kierunku Starych Wierchów. Profil trasy miał zapewnić mi urozmaicenie, a dostarczył trochę stresu. Przewyższenia wynosiły 772 w dół i w górę.


Z Nowego Targu Robów uliczką ruszyłam w kierunku Bukowiny Obidowskiej. Lód na drodze spotkałam wcześniej niż myślałam.


Szczęśliwie, kilkadziesiąt metrów dalej ścieżka nie przypominała zimowych warunków i sprawnie przemieszczałam się w górę. Tuż przed Bukowiną Obidowską szlak wyszedł z lasu na polanę z bardzo stromym podejściem. Maszerowałam pod nią, ale było mi coraz ciężej. Udało się pokonać ten odcinek bez przystanków, ale było to ostatkiem sił i oddechu. 

W końcu zaczęło być w dół. Fajnie, fajnie i truchtałam odpoczynkowo, aż się zaczęło. Lód lodem poganiał. Nogi zjeżdżały się, więc o biegu czy marszu mowy nie było. Kucnęłam, aby zjeżdżać na butach, ale tępy śnieg nie pozwalał na ślizg... więc powoli maszerowałam w dół bokiem szlaku. 


Szłam i szłam i szłam. To był północny stok, słońce do niego nie docierało, robiło się zimno, a ten "zbieg" nie miał końca. Kluczył, zakręcał i ciągnął się lodem dalej.  Zaczęłam rozważać powrót...

... ale w górę po tym lodzie wydawał się on równie trudny, więc szłam dalej w dół. Sprawdzając opcje trasy, wiedziałam że w Obidowej mija się pętlę autobusową, to było światełko w tunelu na powrót... Nie wyobrażałam sobie tej trasy pod górę.

W Obidowej się zgubiłam. Trafiłam na drogę oblodzoną, a bez pobocza i to był moment, kiedy podjęłam decyzję, że Stare Wierchy nie będą moim udziałem. Trzeba wracać, szukać transportu innego niż własne nogi. W takich momentach pojawia się "Deus ex machina" i... odnalazłam szlak na Stare Wierchy. Mimo dychy w nogach postanowiłam jednak sfinalizować wycieczkę, tak jak ją planowałam. 

Po dotarciu do schroniska uznałam, że widoków do fotografowania to raczej nie ma... Nawet budynek schroniska wydawał się nie nadzwyczajny...


Uznałam jednak, że warto posilić się na dalszą część wyprawy. W sumie nie wiedziałam, jak się moja wyprawa zakończy... Pomidorowa smakowała mega i zniknęła z miseczki w mgnieniu oka!


Po zbiegnięciu do Obidowej, gdy nie zobaczyłam ani autobusu, ani ludzi na przystanku uznałam, że trzeba wrócić na trudny północny stok i spróbować swoich sił w wspinaczce po lodzie.

Ku mojemu zdziwieniu marsz pod górę wcale nie był taki trudny. Wbijałam mocno w zlodowaciały śnieg but i stopa pozostawała w miejscu, pozwalając robiąc drugą nogą krok. To, co było niemożliwe w dół, w górę wcale nie sprawiało trudności. No tak, największy problem stanowi nasza głowa i obawy w niej piętrzące się bez działania...

Ku mojemu kolejnemu zdziwieniu usłyszałam przed sobą głosy. Czyżby na szlaku byli przede mną ludzie? W dół nie mijałam NIKOGO! Dogoniłam dwóch maszerujących (na oko) studentów i dość szybko ich odstawiłam, bo na płaskich odcinkach podbiegałam. Aż z naprzeciwka kolejna niespodzianka - dwóch kolejnych piechurów. Jeden z nich na mój widok odparł tonem pocieszycielskim: Nie przejmuj się, niedługo będzie w dół. Powiedziałam tylko, że ja wcale się nie martwię i pomyślałam, że gdyby mnie zobaczył kilka godzin wcześniej w tym samym miejscu, wtedy mógł mnie pocieszać. 

Minęłam Bukowinę Obidowską, skończyło się zlodowacenie, a ja miałam poczucie, że mam już dość górskich wycieczek. Ta dzisiejsza zmęczyła mnie bardziej psychicznie niż fizycznie, mając tylko 14 kilometrów w nogach, miałam serdecznie dość. Przemieszczałam się przed siebie zniechęcona, aż moim oczom zaczął pojawiać się prześwit lasu... 


... a za nim widok, który zapierał dech w piersi. Na tej stromej polanie mogłam podziwiać przepiękny krajobraz Tatr, które wydawały się być wyjątkowo blisko.


Ten obraz naładował mnie tak energetycznie, że nie wiem kiedy dobiegłam kolejne pięć kilometrów i znalazłam się w Nowym Targu. Nie czułam już w ogóle zmęczenia.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. ... niestety wszystko, co dobre szybko się kończy. Mam jednak poczucie, że to co wybiegałam w Gorcach, teraz przynosi wymierne efekty :)

      Usuń