Pobieganie na przeziębienie dobrze mi zawsze robi, więc nawet nie wątpiłam w swój start w Zimowych Górskich w Falenicy. To zakończenie cyklu, a ja w tym roku tam nie podbiegałam. Dwa starty wypadły na czas kontuzji. Zatem czwarty start i wypadało polecieć już dychę, ale tę decyzję zostawiłam sobie na trasę.
O pogodzie wiele pisać nie będę. Wczoraj słońce i spokojna aura. Dziś rano wiatr, deszcz i kilka stopni mniej. Nie zachęcało to do biegania, ale jak to mówią nie ma złej pogody, tylko złe ubranie. Zatem ciepła bluzka, kurtka, czapka, buff i w drogę.
W czasie rozgrzewki spotkałam Ewę z Do przodu i w górę, chwilę pogawędziłyśmy, by się jeszcze spotkać przed startem i wspólnie z Krasusem z Biec dalej poużalać się nad brakiem formy, pogodą i planami na półmaraton. Była też tradycyjna Krasusowa samojebka, moja pierwsza z tego cyklu.
Biegło mi się dobrze, choć co jakiś czas zdarzały się przerywniki w postaci mocnego, mokrego kaszlu. Z dwa razy miałam mroczki przed oczami, zatem wybiłam sobie z głowy bieg na dychę. W obliczu przeziębienia i osłabienia, to była jedyna dobra decyzja. Co mnie cieszyło, to wszystkie podbiegi podbiegnięte, a i zdarzało mi się na nich wyprzedzać. Szczęśliwie, w lesie nie czuć było wiatru, więc biegło się lekko i przyjemnie.
Oficjalny wynik - 42:37. Poprawiłam czas trasy o pół minuty. Tempo wyszło 6:58 z tętnem 162, a miesiąc temu tempo 7:07 i tętno 163. Jest dobrze!
Wybiegany w drugim moim falenickim cyklu medal wisi już wśród pozostałych trofeów.
A oto linki do poprzednich startów XI Zimowych Górskich Biegów w Falenicy:
Poprawa o minutę przy nie najlepszym stanie zdrowia, brawo!:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie wróciłam od lekarza. Zapalenie oskrzeli :)
Usuń