Jako że bieganie z mapą bardzo przypadło mi do gustu, głównie z powodu tego, że ciągle czegoś nowego się uczę, dowiaduję i na pierwsze sukcesy czekam, to po raz drugi już spróbowałam swych sił w Warszawie Nocą. Etap piąty cyklu odbył się na Ursynowie Północnym (o tym, jak mi szło na Mariensztacie można poczytać tu). Ambitnie chciałam sobie pobiegać, więc wybrałam trasę Zuchwałych (5,4 km), a nie Początkujących (1,8 km). Do różnicy w ilości punktów kontrolnych - 25 do 9, już zbytniej uwagi nie przywiązywałam. A powinnam...
W biurze zawodów (na mapce zaznaczone jako "CZ") zarejestrowałam się dość szybko i znalazłam sobie cichy kącik na relaks i rozciąganie. Chwilę porozmawiałam z Profesjonalistą, a to o moim nastawieniu, a to o tym jaką strategię przyjmujemy na sobotnią Falenicę i tak w miłej atmosferze przyszła pora na start.
Tym razem odbył się on masowo. Myślałam że to wygląda tak, że na hurrra wszyscy dostają mapy i w drogę, a tu ustawiono nas w szeregu, alfabetycznie. Ułożono przed nami mapy białą stroną w górę i dopiero 20 sekund przed startem można je było podnieść, ale jeszcze nie oglądać. Po sygnale do startu można było zacząć czytać mapę, ale większość rzuciła się prosto przed siebie...
Szczęśliwie 50 sekund przed startem przypomniałam sobie o odczekowaniu czipa, przy starcie interwałowym, pilnują tego sędziowie, a tu trzeba było samemu. Ufff, udało się! W ostatniej chwili mnie olśniło.
Po starcie zanim ruszyłam się kłusem za tłumem, najpierw ogarnęłam mapę.
Znalazłam PK nr 1 (punkt kontrolny, gdyby ktoś potrzebował odszyfrowania) i w drogę niby prosto przed siebie... ale wcale łatwe to nie było, bo dwie bramy parkowe były blokowane dla biegaczy przez taśmy. Spacerowicze chodzili przez nie bez problemu, my nie mogliśmy. Na mapce było to zresztą tak oznaczone.
fot. Ludomir Parfianowicz, UNTS |
Znalazłam PK nr 1 (punkt kontrolny, gdyby ktoś potrzebował odszyfrowania) i w drogę niby prosto przed siebie... ale wcale łatwe to nie było, bo dwie bramy parkowe były blokowane dla biegaczy przez taśmy. Spacerowicze chodzili przez nie bez problemu, my nie mogliśmy. Na mapce było to zresztą tak oznaczone.
Na tym etapie punktem odniesienia dla mnie było boisko. Obiegłam go dookoła, złapałam azymut na punkt i okazało się, że dość szybko doń dotarłam, więc "piku-piku", a PK nr 2 na narożniku budynku - "piku-piku" i kolejny budynek i kolejny narożnik (tu było wyżej, chyba przy metrze) i kolejne "piku-piku". Powrót do boiska (biegałam w obie strony przez plac zabaw dla dzieci) i poszukiwania PK nr 4. Trochę "wiatr skusił", ale w końcu znalazłam. "Piku-piku" i do PK nr 5. Szukałam jej za płotkiem, była przed. Okey, ważne że jest, kolejne "piku-piku". Zerknęłam na zegarek. Już 10 minut za mną. Limit - godzina. Trzeba przyspieszać...
Zaczęłam łudzić się, że znajdę dziurę w płocie z PK nr 5 do PK nr 6, ale jednak nie udało się, więc nawrotka i naokoło płotka do punktu motylkowego (PK nr 6 był jednocześnie PK nr 9). Punkty oznaczone cyframi 7 -10 były skupione wokół blisko położonych budynków. Odnajdowanie ich nie było trudne. Czasem chwilę zajmowało znalezienie bazy na "piku-piku", ale sprawnie się tam przemieszczałam.
Śmiesznie, bo PK nr 7, który był też PK nr 13 (czyli punkty motylkowe), zlokalizowany w klatce schodowej lokalu na parterze (z zejściem w dół po schodkach), za pierwszym razem miał zapalone światło, a za drugim już nie. Wydało mi się to zupełnie inne miejsce.
Do PK nr 11 wybiegłam na ulicę, początkowo minęłam ten punkt, ale gdy w połowie budynku nic nie znalazłam, był powrót. Świadomy, wiedziałam że jestem za daleko. Potem jeszcze w podwórku PK nr 12, powrót do motylka PK 7/13 i zaczął się czelendż. Długi przelot na wschód do PK nr 14.
Wyznaczyłam sobie kierunek, biegnę i mijam dziewczynkę, która ze łzami w oczach do mnie mówi "Niech mi pani powie, gdzie ja jestem" i wyciąga do mnie bezradnie mapę. Pokazałam jej ulicę z tyłu za nami, budynek i gdy potwierdziła, że już się orientuje odbiegłam. Na wschód, który był północą!!!!
Żeby nie było, że nie za Surowieckiego nie znalazłam długiego budynku. Był! Tylko już z tym narożnym był niejaki kłopot, a i biegaczy z czołówkami zero... Postanowiłam, że wracam do skrzyżowania i staram się odnaleźć. Wtedy jednak przestałam czytać mapę, a zaczęłam odruchowo kojarzyć topografię miasta...
Pobiegłam na wschód. Ucieszyłam się na widok biegaczek z czołówkami. O mały włos, nie krzyknęłam na ich głos "Nasi!!!". Dziewczyny (po luknięciu na mapę widziałam, że Początkujące) znalazły akuratnie punkt kontrolny, myślałam, że się po jego numerze odniosę do rzeczywistości na mapie, ale akurat tego punktu kontrolnego u mnie nie było...
Zerknęłam na zegarek. Było 57 minut od startu, więc zaczęłam biec w kierunku "CZ", tylko po to aby oddać czipa. Pobiegałam sobie w tym czasie 6 km...
A w filmie było "...idziemy na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja", a mnie pognało bardziej na północ, a tam marazm, cisza i tylko przechodnie dziwnie patrzyli na kobietę z czołówką...
***************
A dzień później dostaję maila z relacją: Idę sobie wczoraj wieczorem z metra Ursynów, a tu przelatuje mi Baśka z mapą i czołówką... i jakieś następne światełko... i w oddali cała chmara świetlików... i jak okiem sięgnąć - nadlatują z każdej strony!!! Normalnie inwazja jakaś!!!
Czytając wywiad z dyrektorem cyklu biegów Ursynowsko-Natolińskiego Towarzystwa Sportowego (UNTS) przyznaję, że to nie jest zwyczajny bieg, w którym liczy się tylko kondycja fizyczna i stopień wytrenowania. To połączenie wysiłku fizycznego z wysiłkiem umysłowym. Trzeba mieć bystre oko, doskonałą orientację przestrzenną i sporo sprytu, by dobiec do mety i prześcignąć rywali... Taaa, dobrze powiedziane..
Nic to, żeby nie było, że tak beznadziejnie, to okazało się, że Endomondo nagrodziło mnie czterema pucharami za ten bieg na orientację. Znaczy się - przyspieszam.
Nic to, żeby nie było, że tak beznadziejnie, to okazało się, że Endomondo nagrodziło mnie czterema pucharami za ten bieg na orientację. Znaczy się - przyspieszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz