Bieg na orientację na dłuższym dystansie (trasa ok. 20 km) i w terenie był celem wyznaczonym na ten rok. Rozglądałam się za opcjami na realizację mocno, ale ciągle znajdowałam zawody albo w Zachodniopomorskiem albo Beskidzie Niskim.
W końcu pojawiły się same! Mazowieckie Mini Tropy trafiły się jak ślepej kurze ziarno. Pod samym nosem, więc od razu wiedziałam, że wystartuję. Nawet wyjazd w Bieszczady odmówiłam w tym terminie. Niestety w czerwcu nie wystartowałam w Mazurskich Tropach tego samego organizatora z powodu kontuzji, po której dochodziłam do siebie. Teraz odpuścić nie chciałam.
Obawy dotyczące samotnego biegania po chaszczach, szczególnie w przypadku zgubienia, postanowiłam załatwić przez bieg w parze. Niemal w ostatniej chwili wyklarowało się, że pobiegnę z Przemkiem, z którym mieliśmy przyjemność statuować w lutym dwa etapy dzienne XLIII Maratonu Marszy na Orientację 2014 (tu relacja).
W biurze zawodów pod chmurką spotykamy sporo znajomych. Na pierwszy ogień Kwito (organizator i autor tras pieszych), który starał się nas przekonać do zmiany trasy z 20 kilometrów na czterdzieści, a to Asia czyli Sportowa Mama, a to zaprzyjaźnieni BootCampowcy. W tłumie wypatrzyłam Marcina i Pawła, a także kilkoro biegaczy, których znam z widzenia.
Na kwadrans przed startem odprawa techniczna z garścią informacji praktycznych, gdzie szukać co bardziej schowanych punktów kontrolnych. Dowiedzieliśmy się, że nie ma co się sugerować kolorami szlaków, bo te z mapy odbiegają od rzeczywistości, że nie każda przecinka jest nadal przecinką, że punkt kontrolny w zakręcie rzeki jest przy rurze (ale nie tej w nurcie), a punkt opisany jako przy ambonce jest przy ambonce, a nie przy drabinie.
W biurze zawodów pod chmurką spotykamy sporo znajomych. Na pierwszy ogień Kwito (organizator i autor tras pieszych), który starał się nas przekonać do zmiany trasy z 20 kilometrów na czterdzieści, a to Asia czyli Sportowa Mama, a to zaprzyjaźnieni BootCampowcy. W tłumie wypatrzyłam Marcina i Pawła, a także kilkoro biegaczy, których znam z widzenia.
Na kwadrans przed startem odprawa techniczna z garścią informacji praktycznych, gdzie szukać co bardziej schowanych punktów kontrolnych. Dowiedzieliśmy się, że nie ma co się sugerować kolorami szlaków, bo te z mapy odbiegają od rzeczywistości, że nie każda przecinka jest nadal przecinką, że punkt kontrolny w zakręcie rzeki jest przy rurze (ale nie tej w nurcie), a punkt opisany jako przy ambonce jest przy ambonce, a nie przy drabinie.
Trzy minuty przed startem mogliśmy oglądać mapy. Pierwsze zerknięcie, drugie... Kurde! Gdzie jest start/meta.
W końcu wypatrzyłam. Uff! Szybka analiza, że punkt 5 blisko, dalej warto ogarnąć punkt z północy, tj. 3, wrócić zachodem przez 16 i 19 i na południe kolejno: 10, 17, 8, 9, 14 i do mety przez 7, 4 i 2. Oboje mamy ten sam pomysł na trasę, zmieniamy taktycznie miejsce, aby być zgodnie z kierunkiem startu i... trzy dwa, jeden i START!
Do piątki biegniemy z dwoma zespołami. Jeden dwu, a drugi trzyosobowy. Sami faceci. Tempo 05:45 min/km, zerkam na mapę, dobrze że to blisko, bo długo to ja tego tempa nie utrzymam. W końcu wbiegamy w las, teren jest bagienny. Szukamy punktu. Rozdzielamy się nawet. Przemek w lewo, ja w prawo. Za chwilę słyszę swoje imię i pędzę w kierunku lampionu. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku i powrót na drogę. W las za nami wbiega spora grupa innych biegaczy, zaczyna się tłoczno na bagnie, ale my już opuszcamy to miejsce.
Teraz biegniemy do trójki. Wybieramy trasę ulicą do torów...
... i dalej ścieżką wzdłuż torowiska przesuwamy się na północ. Po przebiegnięciu z dwóch podwórek uliczka odbiega w lewo, co nam nie pasuje, zatem przez krzaki do torów. Wspinamy się na nasyp i tu mam przyjemność po raz pierwszy z pokrzywami. Wspominałam, że wybrałam opcję biec w krótkich spodenkach? Długie miałam w plecaku, ale kto by się zatrzymywał na przebieranie.
Na torach starałam się biec po podkładach, bo na kamieniach ciut niestabilnie. Tyle, że uderzałam w podkład ciągle jedną nogą, obawiałam się kontuzji, zatem zaczęłam skakać. Przemek odradził tę metodę, jako zbyt forsowną, więc przeskoczyłam na kamienie... Za mostem na Jeziorce zbiegliśmy w dół. Nie od razu zaczęłiśmy szukać punktu, najpierw trzeba było dotrzeć do zakrętu rzeki. To miał być ten co przy rurze. Początkowo przedzieraliśmy się wzdłuż nurtu, ale nie było to możliwe, więc biegliśmy górą i zerkaliśmy co w dole. W końcu była rura i punkt też. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku. Powrót na górę i do torów. W dole zostawiliśmy nawołujących się biegaczy. Robili sporo szumu przy szukaniu punktu kontrolnego...
Przebiegając przy podwórkach pomyślałam, że dzięki mapie nie rozmyślam za wiele o psach czy mendozach, na jakie można trafić w takich miejscach. Na moście chwila na rozebranie. Czułam że bluza powinna była zostać na starcie, ale cóż zrobić...
Teraz lecimy do szesnastki. Po drodze mijamy Samotnego Biegacza, który mówi, że trafimy bezbłędnie. Lecimy willową uliczką, za nami dwie biegaczki krzyczą, że ktoś zgubił kartę kontrolną. To Przemek. On wraca, ja biegnę dalej. Mijamy ul. Wilanowską i lecimy w kierunku ul. George'a. Tam wbiegamy w lasek, mijamy pierwsze ogrodzenie, drugie, trzecie... Jest punkt! Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku. Jest tu nas sporo. Są Dziewczyny, jest trzech biegaczy, chyba z trasy 40 km.
Wbiegamy na górkę, aby ocenić, gdzie biec dalej - do dziewiętnastki. Na liczniku mamy już 5 km. Wybieramy opcję wzdłuż Jeziorki, do torów i w las w kierunku Jesówki. Spacerowiczka słysząc nasze wątpliwości co do mostku, potwierdza że przejdziemy suchą stopą nad rzeczką.
Biegniemy początkowo wśród wód wszelakich do znanego nam skrzyżowania z torami. Drugą przecinką wbiegamy w las i łapiemy kierunek na cmentarz.
Wiemy, że jest blisko, ale ze ścieżki nie widać go nic a nic.. aby zbyt daleko się nie oddalić, łapiemy kierunek na Jesówkę i zapętlamy miejsce, którego szukamy. Natrafiamy na rodzinkę rowerzystów, która również szuka tego punktu. Oni koncentrują się na pozostawieniu rowerów, bo dalej już na nich nie pojadą, my zagłębiamy się w las i trafiamy do punktu. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku. Przyglądamy się na szybko magicznemu miejscu z mogiłami w środku lasu i uznajemy, że do torów lecimy na szagę. Nie sądziłam, że potrafię podnosić nogi tak wysoko. Jeżyn przy obrzeżu lasu było całe mnóstwo. Poszła pierwsza krew, dostało się jednemu pieprzykowi. Funkcje życiowe pozostają w normie, lecimy dalej wzdłuż torów. Jem batona.
Pora do punktu dziesiątego, w Zalesiu Górnym. Wybieramy drogę ciut dłuższą, ale pewniejszą, bo znaną Przemkowi. Urokliwe klimaty przy stawach rybnych nie pozwalają zbyt długo się przy sobie zatrzymać. Przemek po rz drugi gubi kartę kontrolną, ale szybko się orientuje i sam ją znajduje. W Zalesiu chłopiec na nasz widok pyta tatę, gdzie my mamy rowery. Podpowiadam odpowiedź, że my obiegamy trasę na nogach, ale dokładnie w tej samej chwili pada stwierdzenie, że sprzedaliśmy je na allegro.
Mijamy basen i decydujemy się wbiec do lasu szukać górki za starym amfiteatrem. Jedna górka za blisko, biegniemy dalej - jest kolejna. Przemek wypatrzył urwisko, a zaraz potem punkt kontrolny. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku.
Pora oblecieć basen i do punktu 17. Wbiegamy z powrotem do lasu. Przy drugiej przecince jest granica kultur, wbiegamy w prawo. Mamy szałas i punkt. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku. Spotykamy Samotnego biegacza, który robi trasę 40 km. W oddali przed nami Dziewczyny. Połowa punktów za nami! Woooodyy... Wypijam całą małą butelkę.
Teraz do punktu 8. Biegniemy w kierunku drogi 873, a za nią stuka nam 12 kilometr. Odbijamy w kierunku bagna, tu spotykamy kilku biegaczy, jeden ma rany od jeżyn na nogach. Moje kąśnięcie to Pikuś przy tym, co widzę. Dość sprawnie znajdujemy punkt przy bagnie. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku.
Ruszamy do punktu 9. Biegniemy uliczką wśród domków i wzbudzamy spore zainteresowanie. Przed nami z 400-500 metrów Dziewczyny. Dobiegamy do skraju lasu i... pytanie: w lewo czy w prawo? Ustalamy, że ja w lewo, Przemek w prawo i kto pierwszy znajduje drogę woła. Niestety to nie ja znalazłam ścieżkę, zatem nadkładam jakieś 300 metrów, może niewiele, ale czuję zmęczenie. Na liczniku 14 km i dwie godziny zabawy. Po dotarciu do drogi szukamy czarnego szlaku i w las. Trochę szlakiem, ale potem odbijamy na skraj, bo tak najłatwiej będzie znajeźć ambonkę. Od razu trafiamy na drabinę bez ambonki, zatem 300 metrów dalej będzie ta, której czekamy. Była! Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku. Przy ambonce spotykamy Samotnego Biegacza, Dziewczyny i Asię z ekipą. Z Asią zamieniamy chwilę kilka słów, ale Przemek dyscyplinuje mnie szybko komendą: "Lecimy w krzaki" i dumny z mojej bezwarunkowej reakcji toruje drogę na szago do przecinki.
To teraz do 14 przelot jest dość spory, a Przemek przewiduje, że jesteśmy blisko podium i warto gonić Dziewczyny. Po wbiegnięciu do lasu łapię zająca, wywalam się jak długa. Tak, jestem zmęczona. Na mapę zerkam już tylko kontrolnie. Przemek wybiera drogę bardziej cywilizowaną niż Dziewczyny, co pozwala nam wyrównać różnicę i biegniemy prawie razem. Na górce przy punkcie kontrolnym okazuje się, że Dziewczynom też zostały jeszcze trzy punkty. Na samą myśl o gonieniu robi mi się słabo.Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku i dalej...
...do 7. Biegniemy lasem, Dziewczyny przed nami. Ledwo przewracam nogami. Na wysokości punktu zapuszczamy sie w las. Przemek robi obchód zarośli bliżej ścieżki, a ja postanawiam iść w głąb i to był dobry wybór. Perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku.
No i w pogoń do punktu 4. Szczerze? Nie pamiętam, jak docieraliśmy do tego punktu i jak to skrzyżowanie rowów wyglądało. Ponoć było w chaszczach, ale ja miałam za sobą już tyle chaszczy, jeżyn i innych utrudnień po drodze, że nie wiem... W punkcie byłam, bo ostatecznie mam komplet punktów, zatem zakładam, że po dotarciu perforujemy kartę, czyli takie analogowe piku-piku.
I do ostatniego punktu, czyli do dwójki. Daleko nie było, Dziewczyny ciągle na wyciągnięcie ręki, ale one jeszcze biegną w tempie konwersacyjnym, a ja dawno nie. Polanę mamy po drugiej stronie duktu, po którym biegniemy. Dotarcie nawet, nawet a przy punkcie ekpia BootCamp, aż mi się cieplej na sercu zrobiło zobaczyć znajomych. Przemek zrelacjonował szybko, że to nasz ostatni punkt i gnamy...
... do mety. Przemek roztacza przede mną wizję podium i zachęca do gonienia Dziewczyn. Powłóczę za nim nogami, marząc tylko o tym, że mam w aucie piwo! Dzielę się z nim tym odkryciem, na co słyszę: "Ej, jak Ty możesz gadać, to Ty możesz też szybciej biegać. Dawaj!". Wykrzesałam z siebie na koniec tempo 05:50, ale błagałam w duchu aby wiata przy mecie w końcu się przede mną pojawiła. Już myślałam, że jesteśmy na Zimnych Dołach, a to dopiero Małpi Gaj, kolejne skupisko "domków leśnych", a wiaty jak nie było, tak nie ma... Łapię na każdej polanie maksymalne skróty, a na ostatniej na skraju dzieci strzelały z wiatrówki do puszek, zatem... okrążenie i dalej za Przemkiem i JEST! Znajoma WIATA, którą rozpoznałam po 22 latach, że znam ją z biwaku w siódmej klasie. Dopadamy na metę, oddajemy karty i... osiadam na fotelu turystycznym i nie zamierzam się ruszyć. Kwito poi mnie w tym czasie wodą i zabawia rozmową. Patrzę na odrapane lekko nogi... i tablicę wyników. Jestem piąta wśród kobiet. Dziewczyny zajęły trzecią lokatę. Strata do nich to niecała minuta... Dobiegliśmy jako óśmi (jest takie słowo, sprawdzałam!) w open. Ostatecznie zrobiliśmy 22,5 km, co przy trasie dwudziestokilometrowej oznacza, ża nasza nawigacja była dość precyzyjna.
NAJLEPSZE WYNIKI
NA TRASIE PIESZEJ 20KM
Lider: 02:30:39
Pierwsza kobieta: 03:02:20
Trzecie miejsce: 03:12:27
Mój czas: 03:13:14
Jak już popiłam, pojadłam i doszłam do siebie, po prysznicu (niech żyją mokre chusteczki!) oraz przebraniu, byłam w stanie pomagać przy zbieraniu chrustu i rozpalaniu ogniska.
Zabawa w napieranie upodliła mnie mocno, co nie znaczy, że się nie podobała, bo bardzo! Piękne długie wybieganie, jak się patrzy! Okoliczności przyrody przecudne. Klimat imprezy niemal rodzinny. Osobiście na odchodnym podziękowaliśmy orgom za sobotę pełną wrażeń.
Uda szczypały mnie mocno jeszcze cały wieczór, pokrzywy rozpoczęły swoje lecznicze działanie. Teraz pora... na samodzielny start...
pozazdrościć pasji :) ja się jakoś za bieganie nie mogę zabrać
OdpowiedzUsuńrajmalucha