sobota, 18 października 2014

jesienne Siekierki z atestem czyli przedostatnie GPW

Rano było rześko. W planach miałam start na ramiączka, ale na wszelki wypadek wzięłam koszulkę na krótki rękaw. Po rozgrzewce zdecydowanie się jej pozbyłam. Wyglądałam ciut na rozgogoloną, bo sporo osób startowało na długo i w czapkach.

Z wcześniejszego startu, dla osób biegających ponad 60 minut, zrezygnowałam. Miałam chrapkę na życiówkę (trasa ma atest PZLA), przygotowałam się do tego taktycznie i wolałam mieć się z kim ścigać. Lepiej być najgorszą wśród lepszych, niż najlepszą wśród słabych... 

Jedyne co mnie martwiło, to trasa jako taka. Nie lubię Grand Prix Warszawy, które odbywa się na Siekierkach. Biega się dwie pętle-zawijasy po kostce. Z podbiegami. W czerwcu dwukrotnie trafiłam na piekielny upał (relacja z 2013 i 2014 roku), nie kojarzyła się ta trasa dobrze. Zadbałam jednak, aby koncentrować się na dystansie, a nie myśleć o tym jak jej nie znoszę. Głowa, głowa, głowa...


Jeszcze przed startem rozglądałam się za Andrzejem, który dość często na ostatnie kilometry na GPW dołącza do mnie w ramach swojego roztruchtania. Chciałam go poprosić, aby mnie na ostatnich dwóch kilometrów poprowadził, ale jak na złość nie widziałam go w okolicach Biura Zawodów. Dopadł mnie sam, w drodze na start, zatem wszystko było jak miało być. Odhaczyłam ostatni punkt, mogłam biec.

Start się chwilę opóźnił. Skakałam, aby nie zmarznąć. W końcu ruszyliśmy. Cały peleton wypruł do przodu, na pierwszych trzystu metrach zostałam sama... czułam, że jestem ostatnio i to były dobre przeczucia. Zerkałam co chwila na zegarek, miałam biec po 5:50 min/km i tego się trzymałam. Robiłam swoje. W oddali widziałam męską Białą Koszulkę, ale była lata świetlne przede mną... Pierwszy kilometr wg Garmina pobiegam jak trzeba, ale mijając oznaczenie trasy z "1 km" miałam na zegarku 6 minut, więc lekko przyspieszyłam.

Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że gdybym pobiegła z grupą wcześniejszą, wówczas miałabym z kim się ścigać, a tak... Przy pokonywaniu ulicy obstawa trasy z troską zapytała, czy nie spóźniłam się na start. Zaraz później mijałam się na agrafce z męską czołówką peletonu i trener przyznał się, że pomyślał dokładnie o tym samym... Dodał również, że wyglądałam bardzo dostojnie, co potwierdzili inni koledzy z klubu... A ja biegłam swoje.

Po nawrotce w okolicach trzeciego kilometra zobaczyłam, że Biała Koszulka przyspiesza, ale za to damska Pomarańczowa i Różowa Koszulka zwolniły na podbiegu do marszu. Mimo odległości, wiedziałam, że dam im radę. Czwarty kilometr i kółeczko wokół kanałku miał być na odzyskanie straty z podbiegów na trzecim. Doszłam Różową Koszulkę, teraz moim celem była Pomarańczowa.

Gdy przebiegałam koło wbiegu na metę, organizatorzy torowali drogę dla mającej finiszować czołówki, zapytałam fotografa zaczepnie, czy ja mogę już na metę, a w odpowiedzi była fotka, mrugnięcie okiem i słodkie "... możemy się dogadać".



Pobiegłam jednak na drugą pętlę z myślą "Dobrze byłoby przyspieszyć..." Pomarańczowa nadal daleko, ale zaczęłam zapętlać osoby z wcześniejszego startu. Szósty kilometr za mną, a ja zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam, jaki czas miałam gdy mijałam metę... Nici z prognoz, trzeba lecieć swoje. Po nawrotce dwa podbiegi Pomarańczowa maszeruje pod oba, a wokół niej skupiła się spora grupka. Siódmy kilometr minął na zbliżaniu się do tej grupki. Czekałam też na Andrzeja, bo trzymanie tempa zaczęło mnie dość męczyć...


Wbiegam w ósmy kilometr. W oddali widzę czapeczkę Andrzeja. Czeka na mnie. Tymczasem dobiegam do grupki, Andrzej zaczyna biec jakieś trzy-cztery metry przede mną. Z dwieście metrów biegnę z grupką, ale zaczynam kolejno wyprzedzać, aż mijam też Pomarańczową, która postanawia się podczepić, ale w końcu rezygnuje, mówiąc coś i głośno oddychając. Z tego kilometra pamietam tylko mnóstwo pięknych, różnobarwnych liści, po których biegnę. Wpatruję się w Andrzejowe pięty i uderzam rytmicznie stopami o podłoże jak on. Tempo przyzwoite, gdy mijamy oznaczenie trasy, mówiące o tym, że został kilometr, uznaję, że je wytrzymam. Na ostatnich metrach okrążenia przy kanałku mijam kobietę, po wybiegnięciu w kierunku mostu widzę trojkę biegaczy, ale są daleko...

... ku mojemu zaskoczeniu zaczynam ich dochodzić, a na ostatniej prostej, gdzie wydłużam krok, są bliżej i bliżej... Wyprzedzam ich bez problemu i gnam do mety... Zegarek pokazuje 56:09, oficjalny czas 56:08. Jest rekord życiowy na 10 km. Kostka na trasie na Siekierkach została odczarowana! Trasa była ciut za długa, bo każdemu pokazała blisko 100 metrów naddatku.

Zyciówka jednak to życiówka! Ostatnio dychę z atestem biegłam rok wcześniej w Sączach (relacja), gdzie łamałam godzinę i uzyskałam czas 57:51. Dziś było minutę i 43 sekundy lepiej! Trener pochwalił mnie za taktykę, bo na tej trasie to klucz do sukcesu.

JacekBiega Running Team
Moje lokaty:
open 202/231
kobiety 36/50
kategoria wiekowa 9/11

W generalce całego cyklu wskoczyłam dwa oczka wyżej na 48 pozycję. Niestety moje kalkulacje wzięły w łeb i mam pewniakiem IV miejsce w kategorii. III będzie tylko wówczas realne, jeśli czwarta obecnie kobieta nie pobiegnie w listopadzie...

Ostatni bieg cyklu za trzy tygodnie.

8 komentarzy:

  1. Jaki piękny negative split - to nie łatwe pobiec na dychę ostatnie 3 km szybciej i to znacznie szybciej :) Gratulacje! Ach też mi się marzy zając na Biegu NIepodległości - tylko skąd go wziąć? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a na BIegu Niepodległości nie ma etatowych zajęcy, których zapewniają organizatorzy?

      Usuń
    2. No są, ale ja na 45 nie pobiegnę :) Będę próbować złamać 46 min

      Usuń
    3. Nie pozostaje nic innego, jak zaprzyjaźnić się z jakimś szybkobiegaczem 32-36 minut, co wróci po Ciebie na ostatnie kilometry :)

      Usuń
  2. Niezła różnica pomiędzy pierwszymi i ostatnimi kilometrami. Musiało to sporo sił psychicznych kosztować. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie od dziś wiadomo, że biega się głową. Najgorzej było utrzymać wolne tempo, gdy wszyscy pognali, a mnie się zostało ostatniej :)

      Usuń
  3. dobrze, że nie dałaś się na początku podpuścić i biegłaś swoje :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń