Właśnie wróciłam z biegu na orientację organizowanego przez klub UNTS na warszawskim Mariensztacie. Od godziny nucę Jak przygoda, to tylko w War-sza-wie, w War-sza-wie..., wprost roznosi mnie od energii i emocji. Mam wrażenie, że dziś nie usnę! W euforii chcę napisać tę relację, bo znowu byłam w KOSMOSIE z mapą w ręku.
Warszawa Nocą 2013 to cykl pięciu imprez, dziś odbyła się czwarta. Zapisałam się na nią, aby sprawdzić się samodzielnie z mapą w terenie. Drużynowo się wykazałam dwa tygodnie temu pod Kozienicami, pora na odmianę.
Pogodowo do biegania zapowiadało się marnie, bo akurat dziś się rozpadało. Jeszcze o 17:00 regularnie lało, szczęśliwie do 19tej się uspokoiło. O mały włos, a nie spóźniłabym się na start, bo po praskiej stronie był mega korek od Saskiej Kępy do Mostu Świętokrzyskiego, a mnie się wydawało, że dojadę w tri miga. Dotarłam jednak na czas, odebrałam chipa, podpytałam też jak go używać przy punktach kontrolnych. Dla mnie to totalna nowość. Nawet w biurze zawodów miałam chwilę na pogawędkę z Piotrem, zaawansowanym biegaczem na orientację, który obserwuje na blogu moje poczynania w tym (i innym) zakresie. (Pozdrawiam!)
Ruszyłam na start. Prowadziła doń mała mapka "na rozgrzewkę". Po drodze zainstalowałam czołówkę pod daszkiem czapki. Dotarłam, gdzie trzeba, zaczęłam się rozglądać co i jak. Miałam jeszcze około siedmiu minut do startu, który ogłoszony był jako "interwałowy", więc każdy uczestnik wybiegał na trasę co minutę. Czasem odbywają się starty masowe, wtedy wszyscy startują razem, o jednej porze (---> wyjaśnienia dla tych, którzy ich potrzebują, dla mnie to ciągle nowinki).
Zauważyłam, że uczestnicy przyczepiają sobie na rękaw karteczki... Pomyślałam, że warto chociaż sobie takową wziąć. Pewnie się przyda. Gdy już byłam w strefie startowej, sięgnęłam po karteczkę i okazała się listą punktów kontrolnych. No! Ważna rzecz, pomyślałam. Dzierżyłam ją w dłoni. W oczekiwaniu ogarnęłam koszyczki z mapkami (dla Początkujących, Zuchwałych, Dzieci i Profesjonalistów), które czekają na wystartowanych. Nadeszła moja kolej.
Wzięłam mapę i przed siebie.
Ruszyłam na start. Prowadziła doń mała mapka "na rozgrzewkę". Po drodze zainstalowałam czołówkę pod daszkiem czapki. Dotarłam, gdzie trzeba, zaczęłam się rozglądać co i jak. Miałam jeszcze około siedmiu minut do startu, który ogłoszony był jako "interwałowy", więc każdy uczestnik wybiegał na trasę co minutę. Czasem odbywają się starty masowe, wtedy wszyscy startują razem, o jednej porze (---> wyjaśnienia dla tych, którzy ich potrzebują, dla mnie to ciągle nowinki).
Zauważyłam, że uczestnicy przyczepiają sobie na rękaw karteczki... Pomyślałam, że warto chociaż sobie takową wziąć. Pewnie się przyda. Gdy już byłam w strefie startowej, sięgnęłam po karteczkę i okazała się listą punktów kontrolnych. No! Ważna rzecz, pomyślałam. Dzierżyłam ją w dłoni. W oczekiwaniu ogarnęłam koszyczki z mapkami (dla Początkujących, Zuchwałych, Dzieci i Profesjonalistów), które czekają na wystartowanych. Nadeszła moja kolej.
Wzięłam mapę i przed siebie.
Dotarłam do punktu startowego, a z niego prosto do punktu nr 1. Zlokalizowałam jego okolicę bezbłędnie, ale gdzie punkt kontrolny? Inni biegacze odnaleźli go szybciej przy drzewie. Piku-piku i lecę dalej. Wpadam w podwórko i szukam kolejnego punktu w narożniku domu. Bez sensu jednak poleciałam pod Szkołę Muzyczną, bo teraz widzę, że punkt był wcześniej... Generalnie to był moment totalnego zamotania. Patrzyłam na biegających wokół innych biegaczy z czołókami na głowach i zgłupiałam. Przebiegłam przez ulicę w kierunku punktu nr 4, a tam... punkt o innym numerze. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie ma go w ogóle na mojej trasie, ale potem się okazało, że jest. Piku-piku. Guru mówił, że coś tam doliczą. Biorę!
Punktu piątego zaczęłam szukać bez sensu (znowu) blisko tej dziewiątki, która dla mnie niby czwórką była. Pobiegłam w kierunku ulicy Karowej. Tam na światłach uspokoiłam emocje i zaczęłam myśleć. Straciłam orientację. Postanowiłam wrócić pod Szkołę i spokojnie ruszyć dalej. Ta, spokojnie. Naokoło wszyscy biegają jak oszalali. Pełno uczniów szkół podstawowych, ale i dorosłych. Każdy pędzi jak kot z pęcherzem.
Wróciłam do kolejnego skrzyżowania i poleciałam w górę. Do siódemki i ósemki. Piku-piku. No! W końcu trafiłam dobrze! I odnalazłam się w terenie, bo ja odnajdowałam się podwójnie - na mapie i w "mojej mapie" Warszawy. Chyba lepiej być na nieznanym terenie jednak, to się nie przywołuje w pamięci mapy okolicy...
W tym momencie zorientowałam się, że na mapie jest to samo co na papierku, więc papierek do kieszeni, a ja już tylko korzystam z mapy.
Pomyślałam, żeby lecieć dalej do dziewiątki, ale przecież tuż za kościołem jest szóstka i opcja na zaliczenie pozostałych punktów, które pominęłam. Wracam! Szóstki początkowo szukałam zbyt blisko schodów. Nie mogłam znaleźć. To przeskoczyłam na rynek Mariensztatu do czwórki i piątki. Piku-piku w takiej kolejności.
Wróciłam w poszukiwaniu szóstki. No i znalazłam ją pod murami. Wysoko, a wyślizgane podejście i zejście jak na łyżwach. No i teraz widzę w karcie wyników, że to jednak szóstka nie była. Nieważne. Mnie się zaczęło podobać! Szybko oceniłam sytuację, że pora lecieć do dychy. Na skróty! A co! Nawet się udało. Jakoś podwórkami do Bednarskiej w dół i że koło Szkoły Muzycznej to ja teren już znałam, to podejrzewałam że ta dziesiątka to studnia oligoceńska. Bingo! Piku-piku.
No to lecimy dalej. Patrzę na mapkę - pod schody na Karowej. Dokładnie. Kolejny punkt - jedenaście. Piku-piku. I szukamy dwunastki. Po przekątnej w górę. Tylko nie popatrzyłam, że dwunastka miała być na rogu budynku (teraz jestem taka mądra) i ja ją chwyciłam pod drzewem. Trzeba było się wspinać, nawet nie zorientowalam się, że inny numer punkt kontrolny miał niż miał mieć. Mnie się podobało!
Jeszcze tylko dwa punkciki i meta. Trzynastka w zagłębieniu terenu! Jest! Piku-piku! Lecę dalej. Chcę na skuśki, ale jakiś spacerowicz uprzedza, że na trawniku lodowisko. Omijam je łukiem. Teraz wiem, że złym łukiem. Trafiam na punkt z napisem FINISH, szukam dalej. Znajduję punkt i tłum dookoła, ale widzę, że to nie jest moja czternastka. Na koniec mądrzałam. Dalej. Szukam czternastki. Wracam ciut, robię kółko dookoła krzaka i znajduję! Piku-piku. I do mety pod pomnik. Piku-piku! Skończyłam.
Punktu piątego zaczęłam szukać bez sensu (znowu) blisko tej dziewiątki, która dla mnie niby czwórką była. Pobiegłam w kierunku ulicy Karowej. Tam na światłach uspokoiłam emocje i zaczęłam myśleć. Straciłam orientację. Postanowiłam wrócić pod Szkołę i spokojnie ruszyć dalej. Ta, spokojnie. Naokoło wszyscy biegają jak oszalali. Pełno uczniów szkół podstawowych, ale i dorosłych. Każdy pędzi jak kot z pęcherzem.
Wróciłam do kolejnego skrzyżowania i poleciałam w górę. Do siódemki i ósemki. Piku-piku. No! W końcu trafiłam dobrze! I odnalazłam się w terenie, bo ja odnajdowałam się podwójnie - na mapie i w "mojej mapie" Warszawy. Chyba lepiej być na nieznanym terenie jednak, to się nie przywołuje w pamięci mapy okolicy...
W tym momencie zorientowałam się, że na mapie jest to samo co na papierku, więc papierek do kieszeni, a ja już tylko korzystam z mapy.
Pomyślałam, żeby lecieć dalej do dziewiątki, ale przecież tuż za kościołem jest szóstka i opcja na zaliczenie pozostałych punktów, które pominęłam. Wracam! Szóstki początkowo szukałam zbyt blisko schodów. Nie mogłam znaleźć. To przeskoczyłam na rynek Mariensztatu do czwórki i piątki. Piku-piku w takiej kolejności.
Wróciłam w poszukiwaniu szóstki. No i znalazłam ją pod murami. Wysoko, a wyślizgane podejście i zejście jak na łyżwach. No i teraz widzę w karcie wyników, że to jednak szóstka nie była. Nieważne. Mnie się zaczęło podobać! Szybko oceniłam sytuację, że pora lecieć do dychy. Na skróty! A co! Nawet się udało. Jakoś podwórkami do Bednarskiej w dół i że koło Szkoły Muzycznej to ja teren już znałam, to podejrzewałam że ta dziesiątka to studnia oligoceńska. Bingo! Piku-piku.
No to lecimy dalej. Patrzę na mapkę - pod schody na Karowej. Dokładnie. Kolejny punkt - jedenaście. Piku-piku. I szukamy dwunastki. Po przekątnej w górę. Tylko nie popatrzyłam, że dwunastka miała być na rogu budynku (teraz jestem taka mądra) i ja ją chwyciłam pod drzewem. Trzeba było się wspinać, nawet nie zorientowalam się, że inny numer punkt kontrolny miał niż miał mieć. Mnie się podobało!
Jeszcze tylko dwa punkciki i meta. Trzynastka w zagłębieniu terenu! Jest! Piku-piku! Lecę dalej. Chcę na skuśki, ale jakiś spacerowicz uprzedza, że na trawniku lodowisko. Omijam je łukiem. Teraz wiem, że złym łukiem. Trafiam na punkt z napisem FINISH, szukam dalej. Znajduję punkt i tłum dookoła, ale widzę, że to nie jest moja czternastka. Na koniec mądrzałam. Dalej. Szukam czternastki. Wracam ciut, robię kółko dookoła krzaka i znajduję! Piku-piku. I do mety pod pomnik. Piku-piku! Skończyłam.
Nabiegałam około 4 kilometrów. Podobało mi się bardzo! Bawiłam się jak dziecko!
Przy oddaniu chipa - zaskoczenie! Dostaję swoje wyniki! Wydruk! Jak na dłoni widać minięte punkty kontrolne nr 2, 3, 6 i 12. Skończyłam w czasie 44:20 min.
Coś czuję, że zmieniając kolejność ostro namotałam i mogę być niesklasyfikowana (między punktami są krechy). Ale tej zabawy nie zabierze mi nikt! Pierwsze samodzielne koty za płoty.
Na przyszłość KONIECZNIE zapamiętać:
1. Nie tracić głowy, nawet jak się traci orientację. Dwa wdechy, kolejny luk na mapę i się ogarnie.
2. Nie biec w kierunku, którego się nie jest pewnym. Tu to było 300 metrów, gdzie indziej może być pięć kilometrów.
3. Zwracać uwagę na lokalizację punktów (drzewo, róg budynku).
4. Nie zwracać uwagi na tłum innych biegaczy.
Czemu mi się jeszcze podobało? Bo przez te blisko 45 minut byłam skoncentrowana na mapie. Na przebyciu od punktu do punktu. Nie rozmyślałam o niczym innym. W czasie zawodów biegowych, gdzie trasa jest wytyczona zdarza mi się myśleć o sprawach ważnych i nieważnych. Tu się nie da! To jest wylot na inną planetę!
Coś czuję, że zmieniając kolejność ostro namotałam i mogę być niesklasyfikowana (między punktami są krechy). Ale tej zabawy nie zabierze mi nikt! Pierwsze samodzielne koty za płoty.
Na przyszłość KONIECZNIE zapamiętać:
1. Nie tracić głowy, nawet jak się traci orientację. Dwa wdechy, kolejny luk na mapę i się ogarnie.
2. Nie biec w kierunku, którego się nie jest pewnym. Tu to było 300 metrów, gdzie indziej może być pięć kilometrów.
3. Zwracać uwagę na lokalizację punktów (drzewo, róg budynku).
4. Nie zwracać uwagi na tłum innych biegaczy.
Czemu mi się jeszcze podobało? Bo przez te blisko 45 minut byłam skoncentrowana na mapie. Na przebyciu od punktu do punktu. Nie rozmyślałam o niczym innym. W czasie zawodów biegowych, gdzie trasa jest wytyczona zdarza mi się myśleć o sprawach ważnych i nieważnych. Tu się nie da! To jest wylot na inną planetę!
No będziesz niesklasyfikowana, bo brakuje Ci punktów i trzeba je zaliczać po kolei (chyba że to scorelauf, czyli bieg z dowolną kolejnością, ale to bywa rozgrywane rzadko). Ale frajda wielka, nie ? Możesz sobie po tym terenie jeszcze za dnia kiedyś pobiegać z mapą i poanalizować, co można zrobić lepiej, jak wygląda w terenie to co mamy na mapie itp. Witamy w gronie fanów biegania z mapą :-)
OdpowiedzUsuńPiotr
Już wiem jak wyglądają takie zawody, nowe doświadczenie na koncie. Na starcie byłam trochę jak dziecko we mgle ;) i jak dziecko bawiłam się do końca. Pewna odmiana od moich standardów funkcjonowania w życiu.
UsuńZa miesiąc biegnę!
Aha! Dzięki za nowe słówko do zapamiętania: mapa szwajcarka.