Wraz z początkiem powrotu do biegowej normalności postanowiłam spróbować pobiec Grand Prix Warszawy na Kabatach. To pierwszy bieg z tegorocznego cyklu (o GPW 2013). Tradycyjnie będzie dziewięć startów, aby zostać sklasyfikowanym wystarczy pobiec siedem razy. Większość biegów odbywa się w Lesie Kabackim (trasa poniżej), dwa są na Siekierkach na trasie z atestem.
Pogoda na bieganie od rana była wyśwmienita. Kilka stopni na plusie, słońce. Uznałam, że dwie warstwy wystarczą. Niestety rozgrzewkę do i z Biura Zawodów zrobiłam w kurtce i było mi zwyczajnie zbyt ciepło!
W Biurze GPW w kolejce dla abonamenciarzy szybka obsługa, a zaraz po rejestracji odbiór pamiątkowej koszulki.
Chwila pogaduch z klubowiczmi i popędziłam na start.
Fot. z biegi.waw.pl; Jakaś biegaczka pożyczyła mi kucyka... |
Ustawiłam się gdzieś na szarym końcu, ale ostatecznie okazało się, że byłam w oku cyklonu.
Fot. z biegi.waw.pl |
W przelocie szybko wymieniłam grzeczności z Karolem, który ostrzegł, abym "nie prze..." po kontuzji. Zgadłam, że to chodzi o nie-prze...forsowanie i obiecałam, że tak właśnie będzie. Jeszcze chwila rozmowy z Moniką o kolejnych startach i ruszyliśmy.
Fot. z biegi.waw.pl |
Chciałam zrobić mocny trening na przetarcie. Wymyśliłam sobie bieg z prędkością narastającą, ale jak po pięciuset metrach zobaczyłam swoje tętno (182 uderzeń na minutę), to uznałam że plany trzeba zmienić. Postanowiłam pobiec w trzecim zakresie od początku do końca. W listopadzie biegłam ostatni bieg z cyklu 2013 właśnie z takim tętnem.
Jak zwykle z całej trasy najbardziej lubię wahadło między trzecim a czwartm kilometrem, gdzie można się pozdrawiać, a po nawrotce zobaczyć, jak się jest usytuowanym w stawce. Kolejny mój ulubiony kawałek trasy to bieg wzdłuż piknikowej polanki w Powsinie. Tam udało mi się nawet wyprzedzać. Jeden z wyprzedzanych dziś panów uznał: "Biegnij, mnie się nie spieszy" i stanął z boku trasy, a drugi skomentował tylko "Fajnie być młodym i szybko biegać"... Obaj mocno starsi od moich rodziców... Tak sobie pomyślałam, że przecież ani ja młoda, ani sprinterka...
Bieg na tętno wcale nie był taki trudny czy męczący. Jak zaczęło spadać, wystarczy że lekko przyspieszyłam i już było znowu między 183-185. Przed podbiegami zwalniałam, aby potem znowu na zbiegach przyspieszyć i je podwyższyć.
Prędkość poszczególnych kilometrów nie powalała, ale ja oprócz wtorkowego tempowego treningu szybkości ostatnio wcale nie robię. Ostatecznie udało się zrobić tę dychę ze średnią prędkością - 6:35 min/km, czyli po maratońsku. Jak na przetarcie wcale, wcale...
Biegło mi się komfortowo. Dwie warstwy były optymalne. Dobrą decyzją był brak czapki, był moment kiedy nawet myślałam o zsunięciu opaski, ale dla dobra moich zatok zrezygnowałam z usprawnień. Nogi grzęzły w śniegu, ale nie było to niewygodne. Od szóstego kilometra zaczęłam odczuwać czwarty palec u lewej stopy. On lubi się chować pod trzeci... Ostatecznie nie zmasakrował się zbytnio.
Na trasie oprócz nas - biegaczy, sporo spacerowiczów i narciarzy na biegówkach. Kabaty aktywnością stoją. Pogoda zachęcała do aktywnego odpoczynku na świeżym powietrzu.
Na ostatnim kilometrze dobiegałam do Kobiety w Fiolecie. Minęli mnie wówczas Monika ze startu i Suwi z Jolą, którzy zagrzali do boju. Oni się już chłodzili, a ja jeszcze robiłam swoje... Suwi napąpknął: "Przyczaj się, a na finiszu dajesz ile fabryka dała". Te 4:53 to prędkość zdecydowanie z finiszu. Moje tętno skoczyło wówczas do 196. To chyba mój maks!
Oficjalny czas: 01:04:47. Miejsce open 282/309, open kobiet 58/71. W kategorii wiekowej 14/17.
Czas identyczny jak w GPW na Młocinach w kwietniu 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz