niedziela, 27 października 2013

czasem słońce, czasem deszcz. czyli mój debiutancki MARATON

19°C
Aktualnie: Pochmurno
Wiatr: płd.-wsch. z szybkością 11 km/h
Wilgotność: 82%

Na maraton toruński zapisałam się w sierpniu, zaraz po tym jak uznałam, że warszawski może być za wcześnie na stan moich przygotowań. 27 października idealnie wpisywał się w plan treningowy i założenia do poprawy mojej sprawności ogólnej.

To miał być "zimowy" maraton. Koniec października w Polsce to najczęściej czas jesiennej szarugi, przymrozków i pierwszego śniegu. Kto nie zna wietrzenia futer i premier kozaków na Wszystkich Świętych? Tymczasem AD 2013 przyniósł niespodziankę. 17-19 stopni w dzień, ciepłe wieczory i około 10 stopni w nocy. Początkowe założenia do rękawiczek i bluzy na trasie zmieniły się w letni biegowy outfit.

Przyjazd do Torunia w sobotę. W czasie podróży wszyscy w aucie dostajemy smsy z przydzielonymi numerami startowymi i zaproszeniem do biura zawodów. Na miejscu chwilę błądzimy w okolicy stadionu, bo ulice są zamknięte z powodu remontu. W końcu docieramy! Pierwsze zaskoczenie: możliwość wjazdu na teren stadionu. Pracownik tłumaczy „Stadion i teren jest otwarty dla Państwa, z okazji maratonu”. Biuro w ogromnym białym namiocie, strefa EXPO – drugie zaskoczenie, bardzo skromna (stoisko z odżywkami, dwa kramy z odzieżą biegową, stanowisko Festiwalu Biegowego). Odbieramy pakiety (numer z chipem, kilka batonów wyprodukowanych przez lokalnego potentata, ulotki i zniżki sklepów biegowych, pamiątkowa koszulka). W drodze powrotnej na parking rozmawiamy z pracownikiem stadionu o obiekcie i imprezach tu organizowanych. Dowiaduję się, że stadion miejski w Toruniu wyłożony jest wykładziną a nie tartanem, jak warszawska Agrykola.

Fot. radosne-bieganie.blogspot.com
Wieczorem pasta party w biegowym towarzystwie, potem grzecznie rozchodzimy się do hoteli odpoczywać przed tym co ma nastąpić jutro. Noc spokojna, w ogóle jestem spokojna. Mam przekonanie, że praca treningowa wykonana, że strategia na bieg jest. Wszystko pod kontrolą.

Niedziela. Poranek ciepły, ale pochmurny. Maratońskie śniadanie – bułka z dżemem i mała kawa. Około dziewiątej przybywam na stadion. W szatni poznaję inną maratońską debiutantkę, z którą umawiamy się, że jakby co... to na trasie będziemy się wspierać. W biurze zawodów spotykam znajomego z obozu biegowego, który biega od września maratony co dwa tygodnie i akurat w Toruniu musi pobiec na 03:30:00, bo... (uwaga!) 40 minut później ma autobus do domu i... nie ma innej opcji. Motywacja jest. Silna! 

Wspólnie szukamy depozytu, strzałki wskazują nie tam gdzie trzeba, a obsługa początkowo źle nas kieruje nie na trybuny ale do pomieszczeń pod... W końcu maszerujemy do autobusu, który przewozi nas ze mety na start. Tłum w autobusie pełen koncentracji. Cisza. Nieliczni rozmawiają. W ruchu są batony, ostatnie łyki wody. Po wyjściu na Stare Miasto tłum z autobusu trafia prosto w kolejkę do toalet... 30 minut do startu, a kolejka dłuuuga. Rezygnuję z niej i postanawiam potruchtać do pewnej sieciówki z zawsze czystymi toaletami, załatwiając za jednym zamachem i kwestie fizjologiczne i rozgrzewkę.

Minuty do 10.00 mijają szybko. Pada strzał startera! Zaczynamy! Maraton czyli trzy czternastki.

Start, grzeję tyły
Wybiegam ze strefy startu usytuowanej przy samym pomniku Kopernika. Kibice biją nam brawa, część biegaczy macha, jakby wyruszała w długą podróż, też macham i mam łzy w oczach. Zaczynam przygodę. Wkraczam w świat dystansu, jakiego do tej pory nie znałam... Już na pierwszych metrach pierwsza kolizja – w rozbiegany tłum wjeżdża rowerzysta. Jest przepychanka, zostaje przewrócony, jakby nie mógł poczekać kilka chwil jak odbiegniemy...

Kontroluję tempo. Biegnę za szybko, choć wydaje mi się, że lekko truchtam. Staram się spowalniać. Na jednym ze skrzyżowań odwracam się i widzę, że jestem prawie ostatnia... Zresztą przechodnie potwierdzają to komentarzami „To już koniec peletonu.” Nic to, tłumaczę sobie, ja mam dobiec do mety, to dopiero drugi kilometr, przede mną ponad 42! Tylko spokój mnie uratuje. Robię swoje – biegnę.

W okolicach trzeciego kilometra uznaję, że pora zdjąć bluzę, którą miałam tylko na start i początek biegu. Jest mi już za ciepło. Wypatrzyłam w oddali kosz i podbiegając do przystanku rozebrałam się z niej i wyrzuciłam bluzę. Od razu lepiej! Biegnę zgodnie z taktyką. Tempo książkowe – 06:39.

Pierwsza przepojka na piątym, zaraz po niej wybiegamy z Torunia. Trasa kieruje nas na ścieżkę rowerową na północ. Po drodze mijają nas rowerzyści, bardziej lokalni, bo „zawodowi” to mijają nas drogą. Kibice nieliczni, najczęściej zlokalizowani przy punktach z wodą.

Fot. pomorska.pl
10 km, czas: 01:06:25, pozycja: 660
Druga przepojka. Pierwszy pomiar czasu, wg planu powinnam tu być po 01:07:00 od startu. Zgadza się. Jest dobrze! Piję łyka wody i biegnę dalej.

Jest uroczo. Ścieżka wiedzie przez las. Jesienne kolory okalają nas z każdej ze stron. Przyjemne okoliczności przyrody, lekko się biegnie, choć pojawiają się podbiegi i zbiegi.

12,5 km, czas: 01:20:22, pozycja: 656
Zaczynam wyprzedzać, ale nie robi to na mnie wrażenia. To nawet nie 1/3 maratońskiego dystansu. Okoliczności przyrody nadal te same. Las, jesień w najlepszym wydaniu. Komfort cieplny.

Przed 14 kilometrem wbiegamy do Pigży, staram się lekko przyspieszyć. Pora biec tempem 06:32. Kolejne miejscowości przynoszą iście wiejski koloryt. W Brąchownie zawiewa w stronę trasy obornik, nie to żebym narzekała. Dało radę wytrzymać.

Fot. pomorska.pl

Kibiców w miejscowościach mało, ale jak macham do rodzin w autach, to odmachują. Trasa obstawiona przez OSP, co skrzyżowanie to strażak. Niektórzy kibicują, inni stoją obojętnie.

Wbiegam do Biskupic. Macham przyjaźnie do kierowcy TIRa, który zostaje wpuszczony „pod prąd” na drogę z maratończykami. Niech i on wie, co to „radosne bieganie”. Odmachuje zaskoczony. Uśmiecha się nawet. Wybiegam z zabudowań między dwa pola i aleję z dwu stron obsadzoną wysokimi drzewami. Zaczyna wiać. Mocno wiać. Mało tego? Zaczyna padać! Nie jest to mżawka! Zacina porządny deszcz. Szczęśliwie, nie jest mi zimno. Warunków do biegania się nie wybiera, więc zerkam tylko na zegarek i cieszę się, że mimo wiatru w twarz utrzymuję tempo 06:30.

Mijam 20 kilometr. Powinnam tu być wg rozpiski przyklejonej na ręce w czasie 02:14:00. Jestem około dwóch minut wcześniej! WOW!

Półmaraton, czas: 02:19:30, pozycja: 642
Na rogatkach Łubianki kolejny pomiar czasu. Pada. W głowie pojawia się myśl, że zaczynam wkraczać na nieznane biegowo obszary. W zawodach do tej pory najdłuższy mój dystans to właśnie półmaraton. Pięć razy do tej pory przebiegnięty, ale na 21.097 km się do tej pory zatrzymywałam.

Przejaśnia się. Jest 23 kilometr. Wbiegamy na ścieżkę rowerową, wiem że to oznacza zbliżanie się do Torunia. Znowu leje. W butach mam mokro. Cała jestem mokra. Czuję, jak wilgoć zgromadzona na twarzy strużkami spływa.

Widzę przed sobą dwóch mężczyzn. Mam plan, aby do nich dobiec i chwilę z nimi się utrzymać. Mam dość samotnego biegnięcia. Ostatni raz gadałam z kimś na 6 kilometrze! Znowu pada!

Przepojka na 25 kilometrze. Biorę wodę, banana i kawałek batona. Wszystko w rytmie marszowym, aby zaraz przejść do z powrotem biegu. Aż tu nagle słyszę „Cześć, Renata!”. Na widok Nadwornego Lekarza uśmiecham się od ucha do ucha! Zaczynamy razem biec, on dzwoni do reszty Kibicowskiej Braci z Elbląga, że mogą wyjść moknąć, bo jestem blisko! 

Słyszę, że dobrze wyglądam, że nie widać po mnie zmęczenia. Tak też się czuję. Ciągle mówię. Nie rozmawiałam tak dawno! Dla mojego dobra słyszę: „Nie mów do mnie, biegnij”, a za chwilę „Chyba za bardzo przyspieszyłaś, biegnij swoim tempem. Zwolnij.” Dobiegamy do Ani i Filipa. Stoją, skaczą i klaszczą. Przebijamy piątki, rzucamy „Do zobaczenia na mecie” i biegnę dalej. Słyszę za sobą „Chodź, pobiegniemy z ciocią”. Odpowiedź brzmi: „Nie mamo, NIE!". Kto by chciał biec za mokrą ciocią... Po tym spotkaniu dostaję powera! Zostają tylko dwa kilometry do odhaczenia kolejnej czternastki.

Fot. pomorska.pl

30 km, czas: 03:17:46, pozycja: 623
Wracamy na znaną trasę. Tędy już biegliśmy! Tak lubię. Szybko korzystam z przepojki. Łyk izotonika i wody i biegnę dalej. Ale... co to? Jak okiem sięgnąć w przód WSZYSCY IDĄ! Wyznaczone na ten etap tempo to 06:23, więc pora przyspieszyć. Na fali adrenaliny lecę nawet 06:15. Wyprzedzam! Lekko przemierzam trasę do Torunia. W głowie widzę podbiegi i zbiegi w połowie tego dystansu, a potem wbieg na toruńskie ulice.

Przestaje padać.

32,5 km, czas: 03:30:35, pozycja: 608
Pomiar czasu za najwyższym zbiegiem, potem już tylko lekkie falowanie, cztery kilometry i wybiegnę z lasu. Wszyscy mówią, że maraton zaczyna się po trzydziestym kilometrze... Jeśli tak, to ja mogę biegać maratony często. Z lekkością i radością mknę do przodu. Uśmiecham się sama do siebie, choć rozsądek podpowiada, że została dycha, godzina... Wszystko się może wydarzyć.

Wychodzi słońce. W wąwozie, w którym usytuowana jest ścieżka rowerowa mało ono operuje, ale świeci! Rozpuszczam włosy. Niech schną. Jeszcze parę kilometrów temu martwiłam się, że nie mam suszarki, a tu jest opcja że wyschną same. Jak się ma dużo czasu na myślenie, to głowę zaprzątają z pozoru prozaiczne, kobiece problemy...

Wbiegam do Torunia. Mijam kolejnych maratończyków. Chcę się w końcu podczepić pod kogoś i wspólnym tempem biec do przodu. Udało się! To był 37 lub 38 kilometr. Człap, człap razem. W ciszy, ale RAZEM. Naprawdę jest łatwiej. W pewnej chwili słyszę odgłosy ze Stadionu Miejskiego. Komentuję to głośno. W odpowiedzi słyszę: „Dobrze, że mi się trafiłaś. Ciężko mi się biegło samemu”. Na czterdziestym opuszczam towarzystwo.

Docieram na Bema. Mam tu być w czasie 04:24:00 od strzału startera. Jestem trzy-cztery minuty szybciej. Ostatnia przepojka i ostatnia prosta. Czekałam na nie obie. Prosta z agrafką, ale co tam. To końcówka. Zaczyna się bieg pod słońce odbijające się o mokrą ulicę. Nie widać nic dalej niż 100 metrów. Zastanawiam się, gdzie ta nawrotka, bo skręt na stadion już minęłam. Biegnie się ciężko. Chyba jest pod górę, nieznacznie ale jednak... Wypatrzyłam kres i po kilkunastu krokach zawracam. Jeszcze tylko światła i na stadion. Biegnę, truchtam bardziej. Czuję zmęczenie.

Tuż przed skrętem na stadion Kibicowska Brać z Elbląga macha do mnie z auta i krzyczy chyba na cały Toruń: „Ajaja!!!”. Macham do nich i wiem, że zostało już tylko pięćset metrów. Droga do stadionu, a potem ostatnie 350 metrów po bieżni...

fot. maratontorunski.pl

Meta, czas: 04:35:36, pozycja 559
Na ostatniej prostej przepełniała mnie całą niesamowita radość! Udało się! Spełniłam swoje marzenie, wieńczę swój pierwszy sezon biegowy maratońskim debiutem!

fot. datasport.com.pl
Unoszę ręce w górę i wbiegam na matę mety. Jestem maratonką!

Nieważne, że słyszę za chwilę, że „Medal prześlemy Pani pocztą” i dostaję jedynie toruńskie pierniki na osłodę. To nie jest ważne. Przebiegłam królewski dystans. Przez czterdzieści dwa kilometry i sto dziewięćdziesiąt pięć metrów biegłam! Zrobiłam to z przyjemnością. Nie miałam „ściany”, uśmiecham się na mecie i pękam z dumy!

Zapis trasy z Endomondo

Odchodzę na bok porozciągać się przy trybunach, od razu dostaję z depozytu swoje rzeczy. Nogi bolą, rozciąganie im pomaga. Przygląda mi się jakiś biegacz, pyta czy to pomaga i papuguje moje ćwiczenia. Na niepewnych nogach kroczę do szatni. Życie odzyskuję pod prysznicem. Ciepła woda sprawia, że zmywam z siebie cały trud trasy. Jeszcze ubieranie się sprawiało trudność, ale spacer na parking już nie. Po drodze zebrałam gratulacje od warszawskich biegaczy (w tym Kołcza, co nie dawał złamanego grosza za to że złamię pięć godzin), a także dostałam medal od Joli, bo jak to ujęła „Ja mam już kilkanaście, a to Twój pierwszy!”. Dziękuję!

Fot. martonypolskie.pl
Aha! Bogdan, kolega z obozu, złamał 03:30:00 i pewnie zdążył na wcześniejszy autobus do domu.


Relację można również przeczytać w serwisie magazynbieganie.pl

14 komentarzy:

  1. a jak ja jestem dumny, że mam koleżankę maratonkę! (prawie tak, jakbym sam przebiegł)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje jeszcze raz i ponowne gratulacje za strategię ! Jak na początku wspomniałaś o koledze z obozu, to od razu do głowy przyszedł mi Bogdan :) Ile on maratonów już przebiegł w tym sezonie... ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po Karkonoskim i obozie spamiętałam tylko te jesienne. Co dwa tygodnie. Najpierw jednak 77 km w 7 Dolinach i potem Poznań, Warszawa i Toruń. Myśli jeszcze nad Maratonem Beskidy :)

      Widać, że sprawia Mu to frajdę!

      Usuń
  3. Czytam to i czuję dumę razem z Tobą! Na razie biegam śmiesznie małe dystanse, ale pokazałaś mi, że i ja mam szansę! Dziękuję, podziwiam, pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marta, wystarczy chcieć! Przekonałam się o tym na własnej skórze. Jak postawisz sobie cel, to i czas się znajdzie i konsekwencja. Nic nie stanie na przeszkodzie!

      Usuń
  4. Gratulacje czas rewelacyjny,jak na pierwszy maraton to super,Ja też biegłem ten maraton mój nr.399 zrobiłem życiówke-Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kolejna fajna relacja - pozdrowienia od pacemakera na 4:15 :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratulacje i od nas:) nie przypuszczałam, ze to Twój pierwszy.Powodzenia na kolejnych. Fb: Biegająca z psami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy, pierwszy. Dzięki za dobre słowo na trasie :)

      Usuń
  7. Renata,
    Ach, jak ładnie :)Kolejna Maratonka, i w dobrej formie na mecie po dobrym biegu (bez ściany) :) Serdecznie gratuluję :)
    Ach, to szczęście debiutanta, jak to fajnie jest przeżywać pierwszy raz :)
    Piszesz " Nic to, tłumaczę sobie, ja mam dobiec do mety, to dopiero drugi kilometr, przede mną ponad 42! Tylko spokój mnie uratuje. Robię swoje – biegnę." gratuluję silnej woli :)
    pozdrawiam Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę się.... Nikt tak nie zrozumie maratończyka, jak drugi maratończyk :)

      Usuń