sobota, 19 października 2013

(pół)maraton kampinoski

8°C
Aktualnie: Bezchmurnie
Wiatr: płd. z szybkością 14 km/h
Wilgotność: 46%

Wstać się nie chciało bardzo! Kto to słyszał się zrywać przed siódmą, w sobotę! Szczęśliwie mam zwyczaj przygotowywania się do zawodów przed pójściem spać, więc nawet z zamkniętymi udało mi się ogarnąć do wyjścia. Wcześniej tylko jeszcze szybkie śniadanie: półbagietka z dżemem malinowym i kawa. Banan i woda zabrane jako prowiant na drogę.

Jazda wzdłuż Wisły w masakrycznej widoczności. Mgła jak mleko. Zapowiadane słońce o ósmej było zgoła nierealne... Zaraz za zjazdem z siódemki w Dziekanowie Leśnym zauważyłam rześko maszerującego młodzieńca z torbą. Oglądał się na jadące auta, więc przystanęłam i przygarnęłam kropka. Chłopak szedł na maraton. Dobry uczynek z rana jak śmietana!

Na miejscu w Kampinosie lekki cyrk z zaparkowaniem. Wizyta w biurze zawodów - odbiór numeru startowego, mapki trasy (poniżej), talonu żywieniowego i karty rabatowej na produkty Merrell (sponsora biegu). No i zimnica. A ja w spodniach 3/4! Nie miałam wątpliwości, że po 2-3 kilometrach będzie już mi ciepło, ale jak ja wytrzymam do startu?!
fot. maratonkampinoski.pl
Jako że przed zawodami życie towarzyskie toczy się w okolicach toalet, to tam spotkałam Piotra oraz dziewczyny, z którymi zamierzałam biec ich półmaratoński debiut - Zuzię z drużyny obozybiegowe.pl i Agatę. Okazało się przy okazji, że nie pobrałam mocnowanego do buta chipa. Po chwili zaopatrzona w obręcz z chipem, pozbyłam się kurtki i poszliśmy pobiegać. Na rozgrzewkę.


Półmaraton startował równo 30 minut po maratończykach. Wspólnie odliczyliśmy czas do startu i... poszły konie po leśnym dukcie! Pierwszy kilometr w sporym tłumie. W końcu peleton się uformował i spokojnie można było biec swoje.

Biegłyśmy we cztery, bo dołączyła do nas Kasia. Pierwszy kilometr jak zwykle na adrenalinie, potem stabilizowałam tempo. Udało się mi utrzymać narastającą prędkość do końca. Biegłam zupełnie treningowo, więc miałam czas na podziwianie widoków!


Przy punkcie kontrolnym nr 2, w najdalej wysuniętym punkcie trasy zostawiłyśmy Zuzię. Agata biegła do 15-16 kilometra z przodu, a Kasia noga w nogę do 18-19 ze mną, później została razem z Agatą.

Jesienny las powalał swym pięknem. Tuż po starcie, gdy pierwsze promienie słońca przebiły się przez chmury mokradła na ok. 3 kilometrze wyglądały mrocznie, zielono i tajemniczo. Później gdy słońce już na dobre operowało nad lasem, uaktywniło żółcie, brązy i czerwienie liści. Biegło się głównie po ścieżkach wysłanych liśćmi, czasem było ślisko, dlatego cieszyłam się, że przywdziałam Mizunki. W startówkach bym się ślizgała lub zapadała w piach lub błoto. Miejsc piaszczystych i błotnistych wiele nie było, ale las pokazywał całą swoją paletę opcji na podłoża. 


Największym zaskoczeniem trasy nie były wcale "kocie łby" w Palmirach, bo ktoś wspominał że będą, ale wydmy na dziewiątym kilometrze. Faliście było bardzo, więc tempo spadło nam na podbiegach do 6:50, ale szybko to odrobiłyśmy.

fot. silne-studio.pl

Bieganie w lasie ma to do siebie, że na trasie nie spotyka się kibiców. Cisza i spokój. W dwóch miejscach na zielonym szlaku mijaliśmy się z zuchami. Pierwsza grupka, myślę, że trzydziestoosobowa, profesjonalnie zachęcała do wysiłku, krzyczała "BRAWO" w podziale na głoski i przebijała piątki. Druga była tylko akustyczna, na nasz widok, ale też było miło.

W czasie całego biegu kontrolowałam tętno. Utrzymywało się przez cały czas między 170-177 uderzeń na minutę. Wzrosło do ponad 200 na finiszu, bo około 50 metrów przed metą, gdy wydawało mi się, że nikt nie biegnie za mną, a usłyszałam kroki i ciężki męski oddech. Przyspieszyłam wtedy i nie pozwoliłam się wyprzedzić przed matą z pomiarem czasu.

Medal za sobotę na medal dla maratończyków i (pół)maratończyków był taki sam. Chwilę po mnie na mecie zameldowały się szczęśliwe: Agata i Kasia, a po rozciąganiu spotkałam i Zuzię! Mój cel na dzisiejszy bieg to czas 2:15-2:17, cieszę się że nawet przy trudnej trasie udało mi się dotrzeć do mety w czasie: 2:14:41. Mogę być zającem.

fot. maratonkampinoski.pl

2 komentarze:

  1. Gratuluję realizacji planu - o to chodzi:)
    Ależ ta trasa była trudna. Już po 5 km miałem za sobą ze cztery prawie_że_gleby, cudem się ratowałem. Przez to naprawdę mocno czuję dziś nogi. Ścięgna mnie napier... jak szalone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja decyzja o założeniu Mizunków była idealna. Nie ślizgałam się nic a nic.

      Usuń