sobota, 7 czerwca 2014

GPW na upalnych Siekierkiach czyli nic nowego

Z pewną taką nieśmiałością zdecydowałam się pobiec Grand Prix Warszawy na Siekierkach. To piąty bieg z cyklu (wszystkich jest dziewięć) i warto walczyć o miejsce w kategorii. Jednak wspomnienie kontuzji dość mocno siedziało w mojej pamięci.

Pomyślałam, że spróbuję pobiec na ukończenie. Trasy na Siekierkach nie lubię, bo drepcze się tam dwie pętle po betonowej kostce. Tradycyjnie też jest słonecznie i duszno. 

Standardowo bieg to okazja do spotkań towarzyskich. Powinnam chyba przybywać wcześniej, aby przed startem zdążyć i z rozgrzewką i z pogaduchami. Godzina startu nadchodzi zawsze niespodziewanie...

Zaczęłam z tłumem, czyli za szybko. Po pierwszym kilometrze, kiedy Garmin pokazał tempo 5:20 min/km, uznałam, że zwalniam. To nie jet moje tempo na 10 km, szczególnie po okresie roztrenowania. To była dobra decyzja. Jednak za wyrwanie na początku zapłaciłam zgonowatością na 6 i 7 kilometrze. Tempo spadło mi powyżej 6:00 min/km. Niby udało mi się na ósmym odżyć i dogonić Różową Koszulkę, która biegła dość spory czas przede mną, ale łatwo nie było. Wtedy nastąpił przełom, z nieba spadł mi Deus ex machina. 

Gdy przebiegałam koło mety, gdy zostało mi prawie dwa kilometry jeszcze do biegania, dołączył do mnie Naderek. Pociągnał mnie do tempa 5:30, a na ostatnim kilometrze nawet do 5:20. W międzyczasie dołączył do nas Andrzej, który robił rozbieganie, i tak w trójkę biegliśmy. Dostawałam proste komendy do wykonania: Wydłuż krok. lub Oddychaj głęboko. Było też zachęcanie: Dajesz, przecież to jest tempo, które jest w zasięgu Twoich możliwości. Najbardziej jednak podobały mi się komentarze: Biegnij brzegiem trasy, nie nadganiaj kilometrów. W ten to sposób udało mi się dogonić jeszcze jedną kobietę i finiszować wspólnie z Panią Teresą, której plecy oglądałam przez cały dystans. Były taaakie nieosiągalne, a tu proszę...

Po dotarciu na metę padłam jak długa. Wybrałam na legnięcie cień namiotu-przebieralni. Dość długo dochodziłam do siebie. Na osłodę wygrałam krem przeciwzmarszczkowy.


Wracałm do domu w poczuciu dobrze wykonanego treningu. Jak na czas po kontuzji, to czas 58:17 jest całkiem przyzwoity. Zawdzięczam go, oczywiście, zającom, ale cieszę się, że miejsce w kategorii obronione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz