...nie da się inaczej jak.... zwyczajnie zacząć. Ubrać się stosownie do pogody i spróbować swych sił w plenerze (na sucho wokół stołu nie próbowałam)... Jak długo wytrzymam? Wypluję płuca? Zmarznę? Pytań wiele kłębiło się w głowie. No, ale nadejszła wiekopomna chwila...
Na zewnątrz śnieg i lekki mróz. Na szczęście nic nie padało. Trzy warstwy przywdziałam, but zawiązałam, czapka na głowę, słuchawki w uszy i w drogę!
Ruszyłam raźno z kopyta, niby wolno... Miało być wolno, tak jakbym ze sobą gadała... Biegnę, biegnę, a tu się oddech zacina... Eeeee... nie tak miało być, to się (chyba?) uspokoi... Klucze podskakiwały mi w kieszeni, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji, bo gdyby chociaż to pieniądze dzwoniły, a to pęk kluczy... W przerwie biegu, w intensywnym marszu, klucze znalazły się w rękawiczce. Jak trzymałam je w garści, to nie brzęczały! W końcu złowrogie bodźce ogarnięte!
Biegnę dalej... podążam wcześniej wymyśloną trasą, pomyślaną na 30 minut. A tu trasa w połowie... a ja biegnę raptem z 12 minut... Szybka adaptacja do nowych warunków czasowo-przestrzennych i powiększam kółko o kolejną przecznicę... W uszach brzmi muzyka, a przede mną widoki...
Pora na bieganie całkiem znośna, dochodziło południe. Po drodze do lasku mało aut, a i w samym zagajniku raptem z dwie mamy z wózkami i jeden 'czarny' biegacz. Tylko czemu ja się tak zasapuję... Nie jest dobrze, to trzeba zwalczyć, wytrenować.
Konkluzja dzisiejszego treningu: 30 minut to długo. To nie jest takie szast-prast! No i z psem, to nie pobiegam, bo on za bardzo lubi wąchać każdy krzak i płot, a mnie gna!
Jutro wolne. Kolejna przebieżka za 2 dni.
Na zewnątrz śnieg i lekki mróz. Na szczęście nic nie padało. Trzy warstwy przywdziałam, but zawiązałam, czapka na głowę, słuchawki w uszy i w drogę!
Ruszyłam raźno z kopyta, niby wolno... Miało być wolno, tak jakbym ze sobą gadała... Biegnę, biegnę, a tu się oddech zacina... Eeeee... nie tak miało być, to się (chyba?) uspokoi... Klucze podskakiwały mi w kieszeni, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji, bo gdyby chociaż to pieniądze dzwoniły, a to pęk kluczy... W przerwie biegu, w intensywnym marszu, klucze znalazły się w rękawiczce. Jak trzymałam je w garści, to nie brzęczały! W końcu złowrogie bodźce ogarnięte!
Biegnę dalej... podążam wcześniej wymyśloną trasą, pomyślaną na 30 minut. A tu trasa w połowie... a ja biegnę raptem z 12 minut... Szybka adaptacja do nowych warunków czasowo-przestrzennych i powiększam kółko o kolejną przecznicę... W uszach brzmi muzyka, a przede mną widoki...
Pora na bieganie całkiem znośna, dochodziło południe. Po drodze do lasku mało aut, a i w samym zagajniku raptem z dwie mamy z wózkami i jeden 'czarny' biegacz. Tylko czemu ja się tak zasapuję... Nie jest dobrze, to trzeba zwalczyć, wytrenować.
Konkluzja dzisiejszego treningu: 30 minut to długo. To nie jest takie szast-prast! No i z psem, to nie pobiegam, bo on za bardzo lubi wąchać każdy krzak i płot, a mnie gna!
Jutro wolne. Kolejna przebieżka za 2 dni.
pomyśl o tym jako o wiekopomnym początku czegoś wielkiego :)
OdpowiedzUsuńhmmm... nie każdy projekt w moim życiu zaczynam z taką pompą :D
Usuń