czwartek, 2 maja 2013

rowerem wokół Wisły


12°C
Aktualnie: Przewaga chmur
Wiatr: płn. z szybkością 2 km/h
Wilgotność: 67%

1 maja, godzina 10.oo. Cisza i spokój na warszawskich ulicach. Na Wale Miedzeszyńskim mały ruch, na ścieżce rowerowo-spacerowej pustki. W planie treningowym dwie godziny jazdy na rowerze, na które ustawiłam się z A. Umówiłyśmy się w połowie drogi - na Siekierkach. Jadąc przez most zauważyłam, że nie tylko ja odbywałam trening w dzień wolny. Na Wiśle trenowały kajakarki, a obok na motorówce instruował je trener. 


Pogoda, jak widać mało zachęcająca. Pochmurno, dość chłodno, wietrznie. Dopinałam kurtkę wysoko pod brodą, bo jak zwykle w tą stronę miałam pod wiatr!

W umówionym miejscu stawiłam się jako pierwsza, więc na spokojnie mogłam się zapoznać z historią Siekierek, oglądając galerię zlokalizowaną na ogrodzeniu kościoła. 



Gdy dotarła A. ruszyłyśmy w kierunku Wału Zawadowskiego. Startowałyśmy z 507 kilometra Wisły w górę biegu. Finalnie dotarłyśmy do 500 kilometra, ale nie jechałyśmy do końca wzdłuż rzeki, więc straciłam rachubę.


Trasa wiodła szczytem wału, najpierw szutrową ścieżką, która potem zamieniła się w kostkę, ale można ją było zamienić na asfaltową drogę biegnącą wzdłuż. Wał Zawadowski ma tę przewagę nad Miedzeszyńskim, że jest zaciszny. Z jednej strony rzeka, z drugiej pola uprawne (i to naprawdę uprawiane) i pojedyncze zabudowania. Można w spokoju biegać, jeździć i słyszeć swoje myśli. Na Miedzeszyńskim słychać non stop auta, a ja tego nie lubię.


Atrakcją wycieczki był niewątpliwie pociąg towarowy, który minął nas na wysokości Wilanowa. Maszynista nawet na widok rowerzystek zagwizdał przeciągle. A my próbowałyśmy się z nim pościgać!


Trasa przejażdżki ułożyła się w piękne U. Gdy rozstawałam się z A. miałam prawie wykonany trening, bo wyjeżdżone były już dwie godziny. Szybko postanowiłam zatem udać się w drogę powrotną. Wypedałowałam blisko 34 kilometry w dwie godziny i dwadzieścia minut. Nogi po zejściu z roweru były lekko kołkowate, ale satysfakcja z ilości kilometrów zagłuszyła lekkie pobolewania mięśni.


Ostatnio zaczynam doceniać treningi "nie na koniec dnia". Odczuwam po nich odhaczenie ważnego dziennego zadania. Gdy biegam wieczorem, cały dzień "wisi" to nade mną. Niezależnie od przyjemności, jaką to sprawia, cały czas myślę, że ważny punkt z listy zadań jest jeszcze do wykonania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz