Czas na podsumowanie maja. To, jak dotąd, miesiąc z największym kilometrażem. Przebiegłam 94 kilometry! Plan treningowy nie przewiduje jeszcze długich wybiegań, w ich etap wejdę w czerwcu. Pierwsza dwudziestka odbyta w ramach Mazowieckiej Piętnastki.
Jak widać poniżej tygodniowo wychodziło średnio lekko ponad 20 km. Przed półmaratonem jurajskim, to powinno być wystarczające. Dwa razy byłam na wydmach, raz lajtowo, ale drugi raz cztery kółka były i łydki bolały... Krosowy był Bieg Wisły, a tam życiówkę na dychę wybiegałam, czego nawet w Berlinie nie dałam rady po ulicy!
Jako trening alternatywny grany był rower. Najczęściej dwugodzinny. Co dawało ok. 33 kilometrów. Mimo długich dystansów i średniej prędkości 17 km/h nie wracałam z tych treningów zmęczona. Czasem pobolewały kolana tylko...
Najbardziej spektakularnym rekordem maja jest 1 kilometr w 4:39, ale udało się złamać godzinę na dychę oraz poprawić lekko 5 km.
Będąc szczerą sama ze sobą przyznaję, że najmniej produktywny był tydzień 20-26 maja, który z powodu wyjazdu służbowego uszczuplił moje treningi znacznie (miało być 12 km). Nie przewidziałam, że na wyspie może być TAK zimno odpuściłam bieganie z obawy przed przeziębieniem. Nadrobiłam to ciut bieganiem na bieżni w siłowni, gdzie pobiegłam 5 km w 35 minut.
Odpuszczam sobie Krafttreningi, co widać w sile biegowej. Nawet pompki przestały mi sprawiać radość... Trzeba pomyśleć nad motywacją. Wiem, że to ważny element (i wpływa na wyniki na mecie), ale ciężko się przełamać...
Aby skończyć optymistycznie - w maju udało mi się dwa razy biegać rano! W Elblągu o 7:00, a na Ursynowie z A. o 6:00! Bliscy mnie nie poznają, ja sama również.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz